Zmiana warty – kto będzie rządził Krakowem?

Ilustracja: Łucja Żochowska
Artykuł ukazał się w 15. numerze kwartalnika „Młodzi o Polityce”

            21 lat i 5 miesięcy. Tak długo Jacek Majchrowski piastował urząd Prezydenta Krakowa, z którego za chwilę ustąpi. Aby lepiej zobrazować niebotyczność tego okresu, należy cofnąć się do listopada 2002, a więc momentu, w którym sam zainteresowany obejmował urząd. Polska nie była jeszcze nawet członkiem Unii Europejskiej. Rząd tworzył Sojusz Lewicy Demokratycznej wraz z Polskim Stronnictwem Ludowym, a swoją drugą kadencję prezydencką sprawował Aleksander Kwaśniewski. Platforma Obywatelska i Prawo i Sprawiedliwość po raz pierwszy weszły do Sejmu! Świat z kolei wciąż nie otrząsnął się po ataku na Word Trade Center sprzed raptem kilkunastu miesięcy. W tym samym momencie były wojewoda małopolski, 55-letni wówczas Jacek Majchrowski, wygrywa swoje pierwsze wybory prezydenckie w Krakowie. W pierwszej turze zostawia w tyle takie nazwiska jak Zbigniew Ziobro czy Jan Rokita, w drugiej zaś pokonuje byłego prezydenta miasta Józefa Lassotę. Odtąd Majchrowski wygra cztery kolejne wybory, choć zawsze po dogrywkach. Najbliżej zwycięstwa w I turze będzie w 2018, kiedy otrzyma prawie 46% głosów. Dwa tygodnie później już pewnie pokona Małgorzatę Wasserman z PiS-u i rozpocznie swoją ostatnią kadencję w urzędzie.
            Poniższy artykuł nie będzie jednakże wiwisekcją dwóch dekad zmian na krakowskich ulicach. Nie będzie on także pochwałą modernizacji Krakowa ani krytyką procesów decyzyjnych prezydenta. Jako rodowity warszawiak, autor czytanego przez państwa tekstu ograniczyć się może li tylko do przedstawienia i przybliżenia kolejki kandydatów, którzy po wielu latach zdają się dostrzegać promyk nadziei przyświecający ich szansom na wyborczy sukces. Kolejka ta bowiem wygląda na równie długą, co różnorodną, a poszczególne interesy i afiliacje startujących wydawać się mogą nieoczywiste. Tak dziejowe wydarzenie zasługuje jednak na odpowiednią oprawę, a wyborcy w tym wyjątkowym czasie nie powinni mieć cienia wątpliwości, na kogo, już 7 kwietnia, oddadzą swój głos.

Namaszczony
            Palmę pierwszeństwa w tym zestawieniu niechaj dzierży Andrzej Kulig. W końcu to jego Majchrowski wskazał w listopadzie ubiegłego roku na swojego preferowanego następcę. Nic dziwnego. Kulig to wieloletni współpracownik prezydenta a od 2015 jego zastępca w ratuszu. Do wyborów startuje z własnego komitetu Ku Przyszłości, choć pod koniec lutego ostatecznie poparło go PSL. Sama nazwa komitetu wydaje się być znamienna i przewrotna jednocześnie. Kulig, jako zastępca Majchrowskiego, w oczach wyborców naturalnie powinien być symbolem raczej mijających czasów. Przeszłości, która ewidentnie zaczęła krakowiakom doskwierać, bowiem w ostatnim sondażu przed listopadową decyzją, Majchrowski uzyskał raptem niecałe 10% poparcia[1]. Taki wynik nie dawałby mu szans chociażby na wejście do potencjalnej drugiej tury. Andrzej Kulig próbuje więc kreować się na kandydata przyszłych perspektyw. Nie odcina się od swojego (notabene wciąż) szefa, ale też nie wystawia mu laurek, gdy tylko nadarzy się okazja. Twierdzi, że wielkie inwestycje krakowskie już się dokonały, a teraz czas skupić się na problemach lokalnych. Przez ponad 20 lat miasto uzyskało niekwestionowany status metropolii – mówi[2]. Jednocześnie otwarcie opowiada o różnicach zdań z prezydentem, które miewał i do dziś ma. Samego poparcia ze strony Majchrowskiego nie uznaje ani za pomoc, ani za kampanijne obciążenie. Wydaje się jednak, że w wyborach będzie mu trudno. Łatka starego systemu może okazać się niełatwa do oderwania.

Cierpliwość uszlachetnia
            Taka właśnie sentencja ciśnie się na usta, patrząc na polityczne losy Łukasza Gibały – kolejnego i najpoważniejszego kandydata w wyścigu o krakowski fotel prezydencki. Ma 47 lat, karierę zaczynał w Platformie, z której list dwukrotnie wybierany był na posła. Pierwszy raz w 2007, gdy niejako „awansował” do Sejmu z małopolskiego sejmiku. Drugi raz w 2011, kiedy, już jako szef krakowskich struktur PO, mógł cieszyć się większą rozpoznawalnością. W trakcie kadencji partię Donalda Tuska jednak opuścił, razem z kilkoma klubowymi kolegami zasilając Ruch Palikota. Twierdził wówczas, iż powodem było odejście jego macierzystego ugrupowania od tradycyjnych wartości wolnorynkowych. W kolejnych latach (2014 i 2018) dwukrotnie startował w wyborach prezydenckich w stolicy Małopolski. Za każdym razem bez powodzenia; kończył pierwsze tury na najniższym stopniu podium. W 2018 wszedł jednak do rady miasta i to nie sam. Jego Komitet Kraków dla Mieszkańców uzyskał jeszcze dwa mandaty radnych. Przez ostatnie 10 lat Gibała rozwijał swoje stowarzyszenie i przemianował się na polityka bezpartyjnego, a także przedsiębiorcę, po tym jak zawodowo powrócił do sektora prywatnego. Wydaje się, że przez ten czas zbudował zaufanie wielu krakowskich podmiotów z liczną grupą organizacji pozarządowych na czele. Co ciekawe, na jego poparcie w nadchodzących wyborach zdecydowała się Lewica Razem, która ostatecznie nie wystawiła do boju krakowskiej posłanki Darii Gosek-Popiołek. Cofając się o kilka linijek tego tekstu i czytając o niewystarczająco wolnorynkowej Platformie Obywatelskiej, można się zastanowić, jakie procesy musiały się dokonać, aby neoliberał mógł zejść się z socjalistami. Odpowiedź wydaje się być jednak dosyć prosta. Zaważyły zielone, lokalne i wspólnotowe postulaty Gibały. Momentami przypominają one punkty z broszur warszawskich ruchów miejskich, a jak wiadomo do takich w Razem mają słabość.

Pomoc z góry
            Kandydatura Aleksandra Miszalskiego na tle dwóch poprzednich jawi się jako najbardziej klasyczna i umotywowana, choć zarazem dosyć nudna. Miszalski jest krakowiakiem, od 2009 członkiem PO i właśnie rozpoczął swoją drugą kadencję w Sejmie. Przebył dość standardową drogę od samorządowca do posła, w międzyczasie obejmując jeszcze stery w lokalnych strukturach partii. Jego kandydaturę w nadchodzących wyborach ogłoszono dość wcześnie, bo już w listopadzie zeszłego roku, niejako na fali wyborczego entuzjazmu po październikowym sukcesie drużyny Tuska. Miszalski jest pretendentem jawnie partyjnym, w przeciwieństwie do powyższej dwójki. I o ile oni od partyjnych szyldów stronią, podkreślając swą niezależność, o tyle krakowski poseł KO zdaje się przybierać taktykę odwrotną. Trudno mu się dziwić, bowiem brand Koalicji Obywatelskiej jeszcze przez jakiś czas będzie modny. Tak samo jak biało-czerwone serduszko w klapie marynarki, które Miszalski dalej nosi z dumą. W końcu dla niego kampania trwa nieprzerwanie od dobrych 10 miesięcy.
Jako młody kandydat (44 lata) stara się być aktywny w sieci i komunikować się z wyborcami w krótkich formach na TikToku czy Instagramie. Pieniądze na kampanię są, to widać, szczególnie wiedząc, jak ważne dla KO jest kwietniowe potwierdzenie dominacji nad PiS-em. Dodatkowe wsparcie otrzymuje od swoich kolegów-ministrów. Pod koniec lutego do Krakowa przyjechał Sławomir Nitras, by w fotelu obok Miszalskiego rozmawiać z mieszkańcami o przyszłości sportu w sercu Małopolski. To zagrywka w stylu, którego autor czytanego tekstu nie pochwala. Żadne ministerstwo nie powinno angażować się w kampanie wyborcze konkretnych kandydatów, a minister Nitras za takie spotkania zarabia przecież publiczne pieniądze. Nie zmienia to faktu, że Miszalski wygląda na zabieganego i spracowanego. W końcu na ten moment ma realne szanse na dogrywkę.

PiS z problemami
            Rzutem na taśmę PiS jednak zdecydowało się wystawić swojego kandydata. Wyborcom kazali czekać długo, bo aż do końcówki lutego, kiedy to poseł Łukasz Kmita ogłosił, że dołączy do peletonu wyścigu o krakowski ratusz. Warto pamiętać, że w pewnym momencie media informowały, że i on nie podejmie się startu w wyborach. Dużo wcześniej zrezygnowała Małgorzata Wassermann, która już raz na krakowskiej ziemi przegrała. W obliczu braku chętnych do pewnej porażki, PiS podobno gotowe było wesprzeć Andrzeja Kuliga. Zadecydował jednak wymiar symboliczny. Najzwyczajniej w świecie tak silnej i ważnej partii nie wypada nie mieć własnego kandydata w drugim największym mieście w Polsce. Szczególnie biorąc pod uwagę dołek, w jakim prawica znalazła się po wyborach parlamentarnych. Brak własnego krakowskiego rycerza w tym boju byłby kolejną i znaczącą oznaką słabości partii oraz kryzysu, który ją trapi. Padło na Łukasza Kmitę, posła z Olkusza i byłego wojewodę małopolskiego. Poza brakiem krakowskiego rodowodu, papiery na kandydata wydaje się mieć solidne. Problem w tym, że jest mało rozpoznawalny, nawet w Krakowie. Niestety, ale Kmitę objęły szpony kryzysu na prawicy. Partia Kaczyńskiego ma ogromny problem z pulą kandydatów na prezydentów dużych miast. Winna jest temu przede wszystkim ich specyfika – większe ośrodki miejskie są z reguły bardziej liberalne i progresywne. Dość powiedzieć, że na 107 miast prezydenckich, prezydenci z PiS-u rządzą tylko w 4. Inna sprawa, że na tegoroczną kampanię samorządową centrala nie zamierza przeznaczać „kokosów” i już kilka miesięcy temu jasno zakomunikowała to potencjalnym kandydatom. W dużych miastach wsparcie finansowe ma się podobno ograniczać do wydrukowania ulotek czy podstawowych materiałów agitacyjnych. Oplakatowanie miasta leży już w gestii kandydata. Takie podejście macierzystej partii nie wróży Kmicie niczego dobrego. Niezłe wyniki posłanki Wassermann sprzed sześciu lat to dziś dla PiS-u mrzonki.

Wesoła gromada
            Lista krakowskich kandydatów zdaje się nie mieć końca, choć pozostali grać będą w tej sztuce role trzecio- i czwartoplanowe, o ile w ogóle nie zostaną statystami. Ale po kolei. Polska 2050 wystawia Rafała Komarewicza – byłego radnego Krakowa, później przewodniczącego rady miasta, aż w końcu – od kilku miesięcy – posła. Co ciekawe jego przygoda z krakowskim samorządem od 2010 była możliwa dzięki komitetowi wyborczemu Jacka Majchrowskiego – Obywatelski Kraków.
            Konfederacja nie pozostała obojętna i w krakowski bój posłała nie byle kogo, bo Konrada Berkowicza. Posła, showmana i wiernego wyznawcę religii Janusza Korwin-Mikkego, za którym, jako swoim politycznym idolem, podążał od młodości. Berkowicz ma dopiero 40 lat, niedawno po raz drugi został posłem. Pełni też funkcję pierwszego prezesa Nowej Nadziei, czyli partii Sławomira Mentzena, a więc głównej składowej Konfederacji. W maju 2023 zasłynął wtargnięciem na juwenalia AGH – swojej byłej uczelni. Pod pretekstem kontroli poselskiej przedostał się na teren miasteczka akademickiego, gdzie rozlewał wódkę uczestnikom imprezy i – jak twierdził – sprawdzał, czy poziom alkoholu we krwi studentów jest odpowiedni[3].
            Na drugim końcu obyczajowego spectrum znajduje się Stanisław Mazur – Rektor Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, który także zamierza upomnieć się o swoje miasto. W 2022 powołał stowarzyszenie Lepszy Kraków, szukające nowych rozwiązań dla polityk publicznych w Krakowie. Mazur kampanię opiera na swej apolityczności i eksperckiej wiedzy z zakresu zarządzania.
            W całym tym garncu różnorodności na pewien czas znalazło się miejsce dla krakowskiego rockmana Marcina Bzyka-Bąka, który miał wystartować z komitetu pod wdzięczną nazwą: Kraków Pany. Od porównań do Pawła Kukiza się odżegnywał, choć pierwsze szlify w kontestowaniu systemu chyba miał już za sobą. Kandydatura zdawała się być quasi happeningową. Sam Bzyk-Bąk przyznawał, że poprzez start w wyborach i kampanię chciał nagłośnić kilka ważnych dla niego postulatów, jak choćby stworzenie systemu pomocy dzikim zwierzętom w Krakowie. Podkreślał, że jego budżet na kampanię wynosił 0 zł[4]. I to chyba kwestie finansowe zdecydowały ostatecznie o jego wycofaniu się ze startu w wyborach. Szkoda, bo całej gromadzie dodawał niemałego kolorytu.

Samorządowe refleksje
            Tak prezentuje się długa kolejka po krakowski tron. Pełna ambicji i nadziei, ale też niepewności i nerwów. W końcu sondaże cały czas wydają się być niejednoznaczne, choć od jakiegoś czasu wskazują raczej na Łukasza Gibałę – najcierpliwszego z cierpliwych. Abstrahując jednak od tego, kto ostatecznie dobiegnie jako pierwszy, Kraków będzie mógł w kwietniu wyjść na pole, by odetchnąć pełną piersią i to nie tylko z powodu nadchodzącej wiosny. Ponad 20 lat monowładzy może przecież wywołać doskwierające poczucie marazmu i zastoju. Ostatecznie taki powiew świeżości powinien krakowiakom wyjść na dobre. Nawet jeśli wraz z nadchodzącą kadencją zacząłby przypominać raczej cuchnący smog, to dzięki urokom demokracji za niedługi czas wyborcy będą mogli jeszcze raz zmienić wartę. Najważniejsze jednak, że tak stolicy Małopolski, jak i wszystkim innym miastom, nie grożą już potencjalne dwie dekady pod niezmiennym panowaniem. Wybory w 2018 były bowiem tymi, które wprowadziły dwukadencyjność prezydentów. To oznacza, iż wielu podobnych Majchrowskiemu w kwietniu rozpocznie swoje ostatnie kadencje. Bliźniaczych przypadków w skali kraju nie jest mało, choć ten konkretny pewnie na długo zostanie w pamięci nie tylko krakusów.  

[1]Michał Kolanko, Jacek Majchrowski nie miałby szans na II turę. Znamy wyniki sondażu prezydenckiego w Krakowie, rp.pl,https://www.rp.pl/polityka/art39427921-jacek-majchrowski-nie-mialby-szans-na-ii-ture-znamy-wyniki-sondazu-prezydenckiego-w-krakowie, [dostęp: 20.02.2024].
[2] Patryk Salamon, Andrzej Kulig: Kraków to musi być wygodne miasto, lovekrakow.pl, https://lovekrakow.pl/aktualnosci/andrzej-kulig-krakow-to-musi-byc-wygodne-miasto_55409.html, [dostęp:20.02.2024].
[3] Michał Wróblewski, Wyłudził wejście na juwenalia, polewał wódkę, rozdawał piwo. Poseł Konfederacji stanie przed komisją etyki, wp.pl, https://wiadomosci.wp.pl/wyludzil-wejscie-na-juwenalia-polewal-wodke-rozdawal-piwo-posel-konfederacji-stanie-przed-komisja-etyki-6901122166995872a, [dostęp: 21.02.2024].
[4] Jacek Bańka, Marcin Bzyk-Bąk: Mamy kilka celów, które chcemy osiągnąć poprzez udział w kampanii prezydenckiej, radiokrakow.pl, https://www.radiokrakow.pl/audycje/muzyk-marcin-bzyk-bak-mamy-kilka-celow-ktore-chcemy-osiagnac-poprzez-udzial-w-kampanii-prezydenckiej, [dostęp: 22.02.2024].