W kinie czuć powiew świeżości – rozmowa z Mają Głogowską

Maja Głogowska – zarządza portalem Filmawka, stale współpracuje z miesięcznikiem
KINO. Uczy się scenariopisarstwa w Szkole Wajdy i pracuje przy produkcjach
filmowych.

Katarzyna Georgiev: Czy da się zaznaczyć cezurę pojawienia się w kinie pocałunków, seksu i zbliżeń?

Maja Głogowska: Liberalizacja społeczeństwa przychodziła wraz z upływem czasu. więc i filmowe ekrany stopniowo pokazywały coraz to bardziej wyzwolone, czy też nawet i odważne sceny – od intymnych pocałunków po seks. Wiele taśm zaginęło, a wiemy o nich dziś tylko dlatego, że kiedyś ktoś te filmy zrecenzował lub opisał w katalogu. Możliwe, że z tej racji o jakimś przełomie po prostu nie wiem. Przyznam, że moje zainteresowanie kinem niemym do tej pory zamykało się w oglądaniu filmów. Rzadko zdarzało mi się interesować filmami tak, by szukać opisów tych zaginionych taśm. Wyjątkiem są dla mnie filmy polskie. Wciąż czekam na to aż co niektóre tytuły się odnajdą. Jest mała szansa na to, że jeszcze zobaczymy „Chłopów” z 1922 roku czy „Halkę” z 1913 roku, ale nie tracę optymizmu (śmiech). Wracając do tematu – pierwsze filmowe pocałunki możemy znaleźć właśnie kinie niemym. Już w 1896 roku William Heise na taśmie uwiecznił „The Kiss”. Gdy dziś oglądamy ten film, widzimy niewinnego buziaka, a nie pocałunek, który może kojarzyć się z romantycznym uniesieniem. Ówczesne standardy moralne były jednak znacznie bardziej konserwatywne niż te obecne, więc ten buziak był bardzo odważny. Niektórzy uznali ten film za obrzydliwy, a Kościół Katolicki, zainspirowany m. in. tym tytułem, nawoływał do ocenzurowania kina, by miało moralny sznyt zgodny z przekonaniami osób wierzących. Mówiło się o demoralizacji, którą może przynieść kino…

W tym samym roku [1896] premierę miał również „Le Coucher de la Marie”, z którego przetrwały tylko dwie minuty. Widzowie mieli szansę oglądać scenę, w której kobieta się rozbiera. Za to w „Après Le Bal” wizjoner kina Georges Melies nagrał pierwszą scenę z nagą kobietą. Już takie sceny w kluczu tamtego myślenia były tożsame z seksem. Dziś filmowy seks też nie musi być ukazaniem bezpośredniego stosunku między bohaterami. Można skorzystać z bardzo prostych metafor, pokazać opadające ubranie, a widz już wie, co między bohaterami zajdzie. W końcu kino składa się z ruchomych obrazków i to obraz jest językiem kina. Niektórzy rezygnują ze scen seksu, ponieważ już sama metafora może powiedzieć o relacji bohaterów to, co ma zostać opowiedziane.

Jak na te sceny reagowała widownia?

Dobre pytanie. W szkołach często powtarza się anegdotę o widzach, którzy odskakiwali, gdy na pierwszych pokazach filmów braci Lumiere widzieli pociąg – a to mit! O „The Kiss” często myśli się w podobnym kluczu. Widzowie byli zszokowani, zniesmaczeni, zbulwersowani… Ale czy tak było? Może to być jedynie legenda, której powtarzanie przynosiło korzyść tym, którzy chcieli kino umoralniać.

Jaką rolę w tym umoralnianiu odegrał Kodeks Haysa?

Filmy musiały być moralnie odpowiednie wobec obowiązującego kanonu, co wiązało się z licznymi ograniczeniami dotyczącymi treści filmu. Zakaz przedstawiania nagości, przestępczości w pozytywnym świetle, religii w sposób negatywny i wiele, wiele więcej. Przez to filmowcy musieli prezentować pozytywne wzorce moralne i obyczajowe. Mijały lata, twórcy i widzowie widzieli jak Kodeks Haysa ograniczał swobodę twórczą, więc tracił na znaczeniu – edukacja poprzez kino nie kończy się przecież na pokazywaniu pozytywnych postaw, jakkolwiek się to interpretuje.

A co szokuje i bulwersuje widzów dzisiaj?

Przemoc, gdy nie ma narracyjnego wytłumaczenia, ponieważ wtedy jest niepotrzebna. Takie sceny czasami służą jedynie estetyzacji filmowych obrazów. Coraz częściej słyszę, że oglądającym się to nie podoba. Każdy widz dorasta przed ekranem. Również ten niedzielny, który sięga tylko po seriale na Netflixie, a więc i zauważa pewne scenariuszowe schematy i luki. Przemoc dla przemocy nikogo nie bawi.

Jakie były przełomowe momenty w historii ukazywania seksu na kinowym ekranie?

Przełomem mogła być „Ekstaza” z 1933 roku. Eva kapię się naga w jeziorze i uprawia z mężem seks, który kończy się jej orgazmem. Z tego, co wiem, to pierwsza scena seksu w kinie, chociaż samego aktu widać tam niewiele. On całuje ją po szyi, jej twarz wykrzywia się w grymasie rozkoszy, przytulają się. Ale to już było dużo. W XIX czy XX wieku nie było zbyt wielu kopii filmów, więc sporo twórców myślało o tym, że są pierwszymi, którzy próbują czegoś nowego i przełomowego – dziś, gdy w archiwach i internecie mamy panoramę kina niemego, powoli układamy sobie jego historię. Zbyt dużo filmów zaginęło, bym odważyła się wyznaczać tu największe przełomy.

A jakie przemiany społeczno-kulturalne miały wpływ na sposób pokazywania seksu?

Na pewno największy wpływ na zbliżenia miały zmieniające się normy społeczne. Dzięki temu, że istnieje tyle ruchów, które głośno dążą do równości płci, praw osób LGBTQ+ to i w kinie czuć powiew świeżości.

Skoro jesteśmy już przy tym temacie, to jak obecnie wygląda przedstawianie relacji osób o różnych orientacjach seksualnych?

Zapewne kiedyś sceny seksu między osobami LGBTQ+ budziły negatywne emocje, bo i społeczeństwo dusiły opary homofobii. Wystarczy wejść na forum Filmwebu i poczytać wątek dotyczący „Tajemnicy Brokeback Mountain”. Niektórzy użytkownicy byli tak zgorszeni, że aż tracili apetyt po zobaczeniu pocałunków między bohaterami. Na szczęście dziś te opary coraz bardziej ulatują, a sceny seksu między bohaterami queerowymi nie różnią się znacznie od tych między bohaterami heteroseksualnymi… A jak różnią się to na plus, bo często są w moim odczuciu bardziej dopracowane. W Polsce każda scena seksu między osobami LGBTQ+ nas cieszy, bo wciąż jest ich niewiele względem tych z parami heteroseksualnymi. Pragnę tutaj szczególnie pochwalić „Słonia” Kamila Kawczyckiego, ponieważ zbliżenie między bohaterami jest bardzo naturalne, świetnie poprowadzone. To jedna z najlepszych scen seksu ostatnich lat w polskim kinie.

Czy film wyznaczał jakieś trendy, zmieniał myślenie, jeżeli chodzi o życie seksualne?

Oczywiście. Filmy kształtują pewne oczekiwania i normy. Dlatego dla mnie tak ważne jest, by filmy były reżyserowane przez ludzi o różnych tożsamościach i orientacjach. Być może to zmieni pewną optykę, odczaruje pewne schematy, których to patriarchalne oko mogło nas nauczyć. Przez lata oglądaliśmy seks głównie z perspektywy heteroseksualnego mężczyzny. Ta perspektywa jest w porządku, ale ja łaknę też innej – tej już się naoglądałam. Filmy mogą być w końcu wspaniałymi lekcjami edukacji seksualnej, ponieważ ukazują seks bardzo różnorodnie. Patrzę szczególnie w kierunku serialu Netflixa „Grace and Frankie”, który dotarł do szerokiego grona odbiorców, a widzimy tam sceny seksu pomiędzy starszymi osobami. W ostatnich latach dużo mówiło się o „Normalnych ludziach” w kontekście przedstawionych tam zbliżeń, zgody i niezgody na BDSM, czy prawidłowego odbycia pierwszego stosunku seksualnego – w taki sposób, by nikt nie czuł się niekomfortowo.

Z drugiej strony, dziś spod byka patrzymy na takie filmy jak „Klute” i „Pretty Woman”. Obydwa pokazują stereotypowe postaci sexworkerek, które czekają na ratunek, gdy w rzeczywistości wiele osób wykonuje tę pracę, ponieważ ją preferuje. Mam jednak wrażenie, że i te filmy wywołały pewne poruszenie – być może normalizowały sexwork, ale nie żyłam w tamtych czasach, by tego doświadczyć. Czekam na jak najwiecej filmów i seriali na temat sexworku, bo czuję, że produkcje audiowizualne mogą dobrze suplementować prace aktywistów w odczarowywaniu tego, czym ta praca jest.

Ukształtował się gatunek filmów young adult. Czy te filmy, skierowane przede wszystkim do młodszej widowni, mają wpływ na kształtowanie się u niej m. in. podejścia do spraw seksualności?

Gatunek young adult towarzyszy nam od dawna. Serial „Skins” chyba jako pierwszy pokazywał tak odważne sceny seksu między nastolatkami. Niektórych cieszyły realistyczne portrety młodych Brytyjczyków, innych odstraszały, twórcom zarzucano psucie młodzieży. „Sex Education” moim zdaniem mogło pełnić funkcję edukacyjną, bo ten serial szczerze mówi o różnych spektrach seksualności – ale niestety to nie szkoła, by można było twórców podpytać o pewne aspekty.

A jak współczesne kino ukazuje seks, biorąc pod uwagę popularność takich produkcji jak „50 twarzy Greya” czy rodzime „365 dni”?

Jedno to mieć fantazję, drugie to pokazać ją na ekranie. W „365 dniach” seks zdaje się być wyjęty z zeszytu gimnazjalisty lub gimnazjalistki. Osobiście uważam ten film za szkodliwy. Mam jednak wrażenie, że coraz bardziej oddalamy się od tych seksualnych fantazji, a przechodzimy w kierunku naturalizmu. W swoim czasie „Dziewczyny” robiły furorę. W serialu oglądaliśmy różne ciała w różnych pozycjach. Seks nie był jedynie piękną choreografią, ale i serią wpadek. Moim zdaniem w tym kierunku dąży kino.

Wyłania się w tej odpowiedzi spore zróżnicowanie w przedstawianych obrazach seksu. A czy czujesz, że czegoś w ukazywaniu zbliżeń brakuje?

Czasami seks jest skróceniem drogi w budowaniu wątku miłosnego. Seks dla niektórych reżyserów jest największym plonem, jaki można zebrać w związku i to zbliżenie jest jego przypieczętowaniem. Często po tym, gdy obejrzymy taką scenę, para znika z ekranu. Już wiemy, że są razem i tyle. A przecież związek nie kończy się na pierwszym zbliżeniu. Brakuje mi na tym polu konsekwencji. Chciałabym obserwować dalszy rozwój związku po pierwszym seksie, a nie tylko parę, która zachowuje się już niczym małżeństwo po srebrnych godach. Często seks jest fantazją, widzimy tylko jego niezręczną lub zwierzęcą twarz – jest bardzo polaryzowany. A przecież seks może być wszystkim, chciałabym zobaczyć więcej różnorodności na ekranie.

Czy coraz większa swoboda w pokazywaniu scen erotycznych idzie w parze z coraz mniejszą tabuizacją tematu seksu w społeczeństwie?

Absolutnie, ale nie tylko seks jest naturalizowany – również i ciało. To tak samo ważne, a może i ważniejsze?