Upadek polskiej urbanistyki

Ilustracja: Mateusz Szostek
Artykuł ukazał się w 11. numerze kwartalnika „Młodzi o Polityce”

Urbanistyka ma sprzyjać takiemu gospodarowaniu przestrzenią, które w stopniu maksymalnym przekłada się na poprawę warunków bytowych, socjalnych i kulturalnych, oraz wzrost gospodarczy kraju[1]. Esej ten stawia sobie w gruncie rzeczy cel bardzo łatwy, mianowicie wykazanie, że polska urbanistyka albo tej podstawowej cechy nie wykazuje w stopniu najmniejszym, albo po prostu w ogóle nie istnieje. Według autora ten opłakany stan rzeczy motywowany jest określonymi przemianami mentalnymi, które dokonały się przed i po okresie transformacji. Drugim celem, ambitniejszym, jest wyraźne powiązanie tych przemian z ich skutkami, materializującymi się w naszej przestrzeni. Trzecim celem jest zarysowanie możliwego rozwoju problemu.

Kontekst historyczny – upadek z dużej wysokości

Żeby było ciekawiej, przez większą część historii niepodległej Polski, planowanie przestrzenne miało się zasadniczo bardzo dobrze. Prawodawstwo przedwojenne odnosiło się do ładu przestrzennego dość rygorystycznie, na szczeblu centralnym regulując między innymi wysokość budynków, sposób kształtowania narożników ulic, a także spójność estetyczną miejscowości. Artykuł 20 rozporządzenia Prezydenta RP z 1928 roku[2] jest w swoim wyrazie szorstki i ocenny – rozgranicza piękno od brzydoty za pomocą rzeczownika „zeszpecenie”. Na podstawie tych standardów funkcjonowała urbanistyka powojenna aż do lat 60., kiedy system dostosowano do potrzeb oszczędnościowych. Wcześniej lata 50. zapoczątkują wydawane co 10 lat normatywy urbanistyczne, które będą ściśle regulowały wielkość budynków, pomieszczeń, ich wzajemne usytuowanie i inne standardy[3]. Ostatni normatyw został wydany w latach 70. i zakładał między innymi dostępność podstawowych usług w zasięgu kilkunastominutowego spaceru, w ramach każdej pojedynczej jednostki mieszkaniowej[4].

Zatrzymajmy się na czasach bezpośrednio poprzedzających epokę współczesną i zwróćmy uwagę na zaskakującą sprawność powojennej gospodarki przestrzennej. Według przeciętnego Polaka budownictwo PRL-u to przede wszystkim depresyjne bloki, kiepska jakość wykonania, wszechobecna szarość, z którą podjęto zacietrzewioną walkę zwłaszcza w latach 90. Pomimo oczywistych błędów, Polska Ludowa była jednak w stanie zapewnić odpowiedź na głód mieszkaniowy – nie taki jak teraz, prawdziwy głód! To jest, spowodowany najpierw zniszczeniem lwiej części nieruchomości wskutek wojny, a następnie podsycony gwałtownym wzrostem populacji. Przy permanentnie niezadowalającej sytuacji gospodarczej ówczesnego państwa polskiego, stopień, w jakim temu wyzwaniu sprostano, zasługuje na uznanie największych sceptyków socjalistycznego modernizmu. Tonące w promieniach słonecznych i skąpane w zieleni bloki były dla większości Polaków awansem cywilizacyjnym zakrawającym o science fiction. Polaków przyzwyczajonych do ciasnych, XIX-wiecznych klitek kamienicznych z utrudnionym dostępem do światła, świeżego powietrza i bieżącej wody, albo prymitywnych chat wiejskich, a w każdym wariancie przede wszystkim przytłaczającej ciasnoty[5]. Relatywnie zadowalająca była również jakość architektoniczna powstającej zabudowy. Przy dużych realizacjach skrzydła rozwijali najwybitniejsi polscy architekci, tacy jak Bogdan Pniewski, Szymon i Helena Syrkusowie, czy Marek Budzyński. Natomiast standard osiedli budżetowych i przeciętnych nie odbiegał od podstawowych założeń modernizmu – niekiedy boleśnie zweryfikowanych przez los, ale zapewniających schludne, funkcjonalne budynki o nienachalnej estetyce.

Współcześnie nie potrafimy poradzić sobie z punktowym nadpopytem spowodowanym migracjami ludności do miast, w o ileż lepszej sytuacji budżetu państwa i przeciętnego Kowalskiego. Estetykę współczesnych osiedli można nazwać naiwną parodią modernizmu, zachowującą wszystkie jego wady, lecz żadnej z zalet. Wybitni architekci zatrudniani są do realizacji pojedynczych budynków, ale na wielkie osiedla są zwyczajnie za dobrzy. Potrzebą inwestora jest bowiem jak największy metraż na jak najmniejszej działce. Efektów estetycznych tej filozofii nie zrekompensują biało-szaro-czarne elewacje, reprezentujące najbardziej prymitywne i powierzchowne rozumienie nowoczesności.

Standardy sprecyzowane w normatywie z lat 70. łudząco przypominają najnowsze prądy we współczesnej urbanistyce i ekonomii. Oszczędne i ekologiczne miasto 15-minutowe, z osiągalnym pieszo dostępem do najważniejszych usług, z przestrzenią publiczną odzyskaną po infrastrukturze drogowej – to postulat, na którym koncentruje się nurt new urbanism[6] – źródło inspiracji zwłaszcza dla miast zachodnioeuropejskich. Nasze miasta natomiast, inaczej niż w latach 70, nieustannie się rozlewają, separują usługi i miejsca pracy od mieszkalnictwa, zmuszają do marnowania długich godzin w środkach komunikacji, o przestrzeni publicznej zaś mówić możemy co najwyżej w starych dzielnicach, o ile nie została wyprzedana pod kolejne sypialnie.

Rezygnacja, dominacja kapitału i koszty upadku

Po 1989 roku zrezygnowano z aktywnej roli państwa w kształtowaniu przestrzeni. Na szczeblu centralnym pozostawiono jedynie podstawowe kryteria dotyczące minimalnych standardów zabudowy, znacznie swoją drogą niższych niż określone w ostatnim normatywie. Planowanie scedowano w całości na szczebel samorządowy[7]. Oddanie planowania przestrzennego w ręce gmin skutecznie utrwaliło dominujący w czasach transformacji model teoretyczny, oparty na fetyszyzacji czynnika ekonomicznego. Szukające oszczędności gminy niechętnie inwestują w infrastrukturę społeczną. Skłaniają się zamiast tego ku wyprzedaży gruntów publicznych pod prywatną zabudowę mieszkaniową[8]. Przeprowadzane na początku XXI wieku reformy skrajnie liberalnej polityki urbanistycznej tylko spotęgowały problem, wprowadzając w dłuższej perspektywie jeszcze więcej chaosu w nowej przestrzeni. Wprowadzona w latach 90., kontynuowana zaś przez reformatorów z rządu Leszka Millera aksjologia wolności gospodarczej na rynku nieruchomości, doprowadzała każdorazowo do oczywistych nadużyć i powstawania przestrzeni pod każdym względem złej. W reakcji ustawodawca, organy administracji i sądy administracyjne dokładały kolejne warstwy nowych ustaw, artykułów, ustępów i ich wykładni. Doprowadzono do przybierającej absurdalne rozmiary jurydyzacji zagadnienia planowania przestrzennego, a wizja samoregulującej się, opartej na czytelnych zasadach prawnych i regułach rynkowych polityki przestrzennej legła w gruzach. B. Kolipiński i T. Sławiński zauważają dominację publikacji prawniczych wśród polskich opracowań dotyczących urbanistyki. Przytaczają również znamienny przykład utworzonej w 2012 roku Komisji Kodyfikacyjnej Prawa Budowlanego, w skład której wchodził jeden architekt urbanista. Niemal całą resztę stanowili prawnicy[9]. Ci, którzy dyskutują o planowaniu przestrzennym, dyskutują w rzeczy samej nie o nim, ale o paragrafach. Zagadnienia praktyczne, których rozważenie prowadzi nieuchronnie do odrzucenia fałszywej aksjologii leseferystycznej, grzęzną pod ciężarem problematyki formalnej zniedołężniałego systemu rządzącego polską przestrzenią. Rządzącego zresztą mało asertywnie, jako że istota tych rządów tkwi w ustępliwości na rzecz sektora prywatnego.

A więc gminy przeznaczają przytłaczającą część przestrzeni pod zabudowę mieszkaniową, ponieważ jedynie sprzedaż pod mieszkaniówkę zapewni im łatwy zysk. Uchwalone plany zagospodarowania przestrzennego pokrywają w sumie 1/3 powierzchni kraju. 14% ich łącznej powierzchni przeznaczonych jest pod budownictwo mieszkaniowe, z czego aż 13% pod zabudowę jednorodzinną. Liczby te pozornie tylko nie są imponujące – w skali kraju przekładają się bowiem na nadpodaż terenów przeznaczonych pod zabudowę tak znaczną, że tylko w granicach tych 14% z 1/3 powierzchni Polski osiedlić by można dodatkowe 11 milionów ludzi. I to, zaznaczmy, w przeważającym stopniu w zabudowie jednorodzinnej. Na pozostałych 2/3 powierzchni kraju budowę rozpoczyna się na podstawie decyzji o warunkach zabudowy (WZ), niezwykle łatwych do uzyskania[10], rozdawanych przez urzędy gmin na prawo i lewo[11].

Rozważający „inwestycję” deweloper cieszy się zatem ogromną swobodą wyboru miejsca pod zabudowę. Kiedy już to miejsce wybierze, może niemal dowolnie ukształtować to, czym wypełni działkę. Wypracowywane w ten sposób niezwykle łatwe zyski są przez dewelopera prywatyzowane, zaś związane z nieracjonalnym gospodarowaniem terenem koszty – uspołeczniane. To gminy odpowiadają bowiem za budowę infrastruktury niezbędnej do obsługi wskazanych przez dewelopera działek. Działka dla inwestora najbardziej opłacalna, a więc najczęściej tania, oddalona od miasta, będzie największym obciążeniem dla gminy, która wyda krocie na dociągnięcie do niej drogi, kanalizacji, a czasem i komunikacji miejskiej. Ale odległe działki to długie dojazdy, często zbyt długie, by ich mieszkańcy skłonni byli jeździć autobusami. Zwłaszcza kiedy mowa o rozproszonej zabudowie jednorodzinnej.

Z kieszeni nabywców uspołeczniane są zatem koszty kupowanych samochodów, spalanego paliwa, stresu w korkach i przy szukaniu miejsc parkingowych. W rezultacie, na kosmicznych zyskach deweloperów gminy, a więc my wszyscy, niezależnie gdzie mieszkamy, tracą co najmniej 5,8 mld zł rocznie. Co do komunikacji, jesteśmy dziewiątym najbardziej zakorkowanym krajem w Europie, z kosztami zbędnego paliwa i straconego czasu sięgającymi ponad 13 mld zł rocznie[12]. Jeśli w wyliczeniach uwzględnimy generalne koszty wydłużonego dojazdu, wartość ta wzrośnie do 31,5 miliarda[13].

Zabudowywane są tereny o wysokim ryzyku podtopień. Już w 2008 roku zamieszkiwało je 20% ludności Polski. W Małopolsce i na Podkarpaciu intensywnie zabudowuje się tereny osuwiskowe – w sumie 113 tys. osób w 24 tys. nieruchomości, z czego 3 tysiące na osuwiskach aktywnych[14]! W głośnej – zwłaszcza parę lat temu – dyskusji na temat smogu, wielki akcent położono na odpowiedzialność poszczególnych mieszkańców za jakość spalanego paliwa[15]. Dyskusję tę do dzisiaj prowadzi się w zgodzie z obowiązującą w całym polskim dyskursie publicznym, nienaruszalną zasadą – zasadą całkowitej ignorancji w kwestii zagospodarowania przestrzennego. Z jakiegoś powodu informacja o przyczyniającej się do zanieczyszczenia zabudowie klinów napowietrzających[16] dostępna jest w dawkach szczątkowych. Kliny wyznaczone przemyślnie w XX wieku traktowane są przez miasta jak kolejne działki pod zabudowę. W nowych dzielnicach nie są, rzecz jasna, planowane w ogóle. Polacy najpierw budują nieracjonalnie, potem zaś ponoszą gigantyczne koszty remontów uszkodzonych żywiołem nieruchomości i naprawy zmaltretowanego zdrowia. Wszystko dlatego, że od etapu decydowania o przeznaczeniu działki po zakończenie budowy jedyną ideą przyświecającą całemu procesowi jest doraźny zysk, czy też oszczędność.

Jeśli do wyliczanych powyżej kosztów – infrastrukturalnych, środowiskowych, czy tych ponoszonych w wydajności pracy, dodamy szereg kolejnych, bardziej rozdrobnionych, otrzymamy zawrotne 84,3 mld strat. Polski Instytut Ekonomiczny zaznacza przy tym, że koszty te wydają się być minimalne[17]. W raportach trudno jest natomiast uwzględnić koszty społeczne i psychiczne. Wskazuje się na przykład, że skrajnie wolnorynkowe podejście do kształtowania przestrzeni doprowadziło do gettyzacji ludności ubogiej i zamożnej[18]. Natomiast doświadczenie przeciętnego mieszkańca, zwłaszcza najnowszej deweloperki, z pewnością nie może wskazywać, że charakter tej zabudowy sprzyja zdrowiu psychicznemu.

Tożsamościowe przyczyny chaosu przestrzennego

W latach 90. socjolog Piotr Sztompka zaproponował skojarzenie skłonności do egoizmu, obojętności, brudu i niechlujstwa z wykształconą w epoce PRL-u „niekompetencją cywiliacyjną”[19]. Jest ona odwrotnością tych wszystkich cech i skłonności, które pchały kraje niedoświadczone realnym socjalizmem ku wykształceniu sprawnych instytucji społecznych i pomyślności gospodarczej[20]. Wydawałoby się, że zbliżenie się do Zachodu położy temu kres, jednak wyjątkowo powierzchowne i naiwne adoptowanie jego wzorców na wielu polach jedynie obnażyło i wzmocniło cechy przypisywane niekompetencji cywilizacyjnej. Naiwność objawiła się przede wszystkim w utożsamieniu bogatego Zachodu z logicznym zaprzeczeniem nieefektywnego radzieckiego socjalizmu. Dominantą życia społeczno-politycznego miał zatem stać się rynek. W pojmowaniu przeciętnego Polaka wysunął się na plan pierwszy interes ekonomiczny, a ostentacyjna konsumpcja stała się najbardziej pożądaną formą wyrazu[21]. Zaszczepiona w ogólnospołecznej mentalności indywidualna odpowiedzialność za swój dobrobyt zepchnęła bardziej jeszcze na margines świadomości to, co wspólne – przestrzeń wspólna stała się bowiem bardziej jeszcze niż w poprzedniej epoce abstrakcyjna, a w świetle powyższego – również bezużyteczna. Dla homo sovieticusa wartość stanowiona przez wspólnotę zatraca się w poczuciu braku odpowiedzialności za nią i wpływu na kształtowanie jej reguł. Jednakże, czego literatura przedmiotu często nie zauważa[22], a co jawi się jako oczywista konsekwencja przemian – nałożony na tę postkomunistyczną mentalność, gwałtowny nacisk na odpowiedzialność indywidualną, bardziej jeszcze oddala perspektywę jej poprawnego funkcjonowania. Ta związana z rezygnacją z wychowawczej roli państwa tendencja do odciążenia wspólnoty kosztem odpowiedzialności indywidualnej skutkować musi cynizmem, wrogością, rozleniwionym zobojętnieniem i atomizacją społeczną. Wszystko to odbija się aż nadto wyraźnie w zwierciadle materialnej przestrzeni kraju, w którym te tendencje zachodzą. Wbrew oczekiwaniom ojców transformacji, lekarstwem na ten stan rzeczy nie okazał się wypracowany w tych warunkach dobrobyt.

Atomizacja społeczna nigdzie nie przejawia się tak wyraźnie, jak na przykładzie mnożących się osiedli zamkniętych – odgradzających się często również architektonicznie, nie bez wyrazistej dozy pretensji, od otoczenia starszych budynków. Bariera stwarzana przez deweloperskie ogrodzenie jest oddzieleniem przeszłości od teraźniejszości, publicznego od prywatnego i prywatnego od prywatnego, jest wreszcie uniwersalną manifestacją nie ksenofobii, ale socjopatii – podziały przebiegają bowiem również wewnątrz „społeczności” osiedla. Osiedle zamknięte nie tworzy autonomicznego systemu, ale raczej kolejny segment anonimowości. Stosunki społeczne sprowadzone do kurtuazyjnego minimum, za utrzymanie osiedla odpowiada zewnętrzna firma. Brak jakichkolwiek cech wspólnotowych[23]. Od mieszkańców nie oczekuje się większego stopnia socjalizacji, ale raczej kolejnego rozdrabniania na własne mikroświaty gospodarstw domowych, w których prywatna przestrzeń mieszkania pełni ściśle funkcję sypialną. Sprzyja temu kapitalistyczna mechanika rynku nieruchomości, w której mieszkanie jest środkiem gospodarowania kapitałem. W interesie dewelopera nie leży tworzenie sprawnie działającej wspólnoty mieszkańców, która mogłaby wymusić na nim poniesienie dodatkowych kosztów na infrastrukturę społeczną. Kiedy jednak już te koszty poniesie, może być na przykład skłonny do ustawiania ławek w taki sposób, by zniechęcać ich użytkowników do nawiązywania spontanicznych rozmów[24].

Zanikła koncepcja miasta jako czegoś spójnego, jako miejsca o konkretnej tożsamości, w którym lokować można patriotyzm i sentyment. Polskie miasto jest dziś raczej abstrakcyjnym zbiorem prywatnych inwestycji. Albo przekrzykujących się między sobą prywatnych domów jednorodzinnych albo odgrodzonych od siebie, anonimowych osiedli deweloperskich. Funkcja społeczna miasta, od tysięcy lat stanowiąca jego trzon, została strywializowana przez piewców ekonomizacji życia społecznego, a może bez niczyjej intencji zniszczona przez kapitalistyczny żywioł. W luce po niej wyrasta miasto nowe, będące pod każdym względem ucieleśnieniem socjopatii.

Perspektywy

W Polsce, pomimo pogłębiających się problemów i powolnego wzrastania świadomości obywatelskiej w zagadnieniach urbanistycznych, brak woli politycznej do przeprowadzania zwłaszcza głębokich zmian. Od początku lat 2000., jedynym podejmowanym przez zmieniające się rządy rodzajem polityki mieszkaniowej, były dopłaty do kredytów, które długookresowo są rzecz jasna środkiem przeciwskutecznym, zwiększającym tylko popyt na mieszkania. Konsekwencją były jeszcze wyższe ceny, jeszcze niższy standard zabudowy, pełniejsze kieszenie banków i deweloperów, zaś mieszkańców – pustsze. Na tym tle jaskrawym wyjątkiem jest jedynie zaproponowany przez PiS w 2015 roku program Mieszkanie Plus, który zapowiadał sprzedaż poniżej cen rynkowych nowo wybudowanych mieszkań socjalnych. Program ten, jak wiadomo, nawet przez rządzących uznawany jest za ich największą porażkę. Najbardziej niepokojące są jednak jej powody. Zapytany o nie Jarosław Kaczyński gotów był otwarcie wskazać na rosnące wpływy lobby deweloperskiego[25]. Jeśli deweloperzy urośli w taką siłę, że są w stanie kształtować decyzje polityczne nie tylko na szczeblu gminnym[26], ale i ogólnokrajowym, to do wyliczanych kilka stron wyżej kosztów chaosu przestrzennego doliczyć należy koszty polityczne. Koszty związane z oligarchizacją jednej ze strategicznych gałęzi polityki krajowej, jaką jest polityka urbanistyczna.. Pasywny dochód z inwestycji w budowę lub z wynajmu staje się coraz popularniejszym sposobem na pomnażanie swojego majątku przez tych, którzy zgromadzili już swoje fortuny poza rynkiem nieruchomości. Jeśli pozwolimy sobie przyznać otwarcie, że działalność dewelopera czy najemcy nie przynosi ogólnospołecznego zysku, ale w obecnych warunkach raczej psuje kraj i uderza nas po kieszeniach, odsłoni się przed nami cała bezużyteczność tej aspirującej klasy arystokratycznej, uwłaszczającej się na czynszach i podatkach polskiego zjadacza chleba. Analogie do żerującej na interesie publicznym dawnej szlachty polskiej stają się coraz bardziej uzasadnione. Znakiem jej domniemanych wpływów niech będzie fakt, że poza jej ścisły interes nie potrafią wyściubić nosa propozycje głównych partii politycznych, które w ostatnim czasie przekrzykują się na coraz wyższe dopłaty do kredytów na mieszkania. O zgrozo…

Najgorsza w historii współczesnej Polski sytuacja na rynku mieszkaniowym nie okazała się zatem wystarczająco silnym impulsem do gruntownego przeprojektowania polskiego (anty)systemu planowania przestrzennego. Okazał się nim dopiero bodziec zewnętrzny w postaci europejskich kamieni milowych. Przyjęte w pracach nad nowymi przepisami cele, takie jak uproszczenie procedur, wprowadzenie standardów dotyczących infrastruktury społecznej i racjonalności lokowania zabudowań[27] należy rzecz jasna ocenić pozytywnie. Motywacja klasy politycznej jest jednak minimalna, bo powodowana nie chęcią naprawy polskiej przestrzeni, ale szybkiego zdobycia środków na Fundusz Odbudowy. Zabrakło zatem tego, co najważniejsze – powrotu do gry szczebla centralnego w postaci szczegółowych, ogólnokrajowych normatywów, zakładających bezpośrednią aktywność państwa na rynku nieruchomości.

Wiele znaków na niebie i ziemi zapowiada, że droga do racjonalnej przestrzeni jest jeszcze długa i wyboista. Jeśli sytuacja społeczno-gospodarcza będzie się zaostrzać, niewykluczone, że droga ta prowadzić będzie ku jakiejś formie oddolnego buntu, jakże dogodnie wpisującego się zresztą w krajobraz zwłaszcza nowych, ciasnych osiedli wielkomiejskich, które przy odrobinie biedy zamienią się nieuchronnie we wzorcowy slums.

  1. R. Domański, Geografia Ekonomiczna, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa, Poznań 1982, s. 382.

  2. Rozporządzenie Prezydenta Rzeczypospolitej z dnia 16 lutego 1928 r. o prawie budowlanem i zabudowaniu osiedli, Dz.U. 1928 nr 23 poz. 202, https://isap.sejm.gov.pl/isap.nsf/DocDetails.xsp?id=WDU19280230

    202 [dostęp 5.03.2023].

  3. B. Kolipiński, T. Sławiński, Polska polityka urbanistyczna?, w: Polska Polityka Architektoniczna, „Jakość Przestrzeni Publicznej”, t. 5, Narodowy Instytut Architektury i Urbanistyki, Warszawa 2023, s. 76-77, https://niaiu.pl/2023/01/nowosc-bezplatna-publikacja-polska-polityka-architektoniczna/?fbclid=IwAR2PpfW4jyp9UBzjl–GE8ewvXYWAndBSHRZncSGSz48NF_gERBcfp5RXdg [dostęp 5.03.2023].

  4. G. Dąbrowska-Milewska, Czy w Polsce potrzebne są krajowe standardy urbanistyczne dla terenów mieszkaniowych?, „Architecturae et Artibus”, Vol. 2, Oficyna Wydawnicza Politechniki Białostockiej, Białystok 2010, s. 13, https://yadda.icm.edu.pl/baztech/element/bwmeta1.element.baztech-article-BP

    B1-0044-0002 [dostęp 5.03.2023].

  5. J. Górski, Polska Ciasnota, “Tygodnik Przegląd”, https://www.tygodnikprzeglad.pl/polska-ciasnota/ [dostęp 4.03.2023].

  6. Zob. np. B Podobnik, The Social and Environmental Achievements of New Urbanism: Evidence from Orenco Station, Department of Sociology: Lewis and Clark College, Portland 2002, http://reconnectingamerica.org/assets/Uploads/bestpractice164.pdf [dostęp 5.03.2023].

  7. G. Dąbrowska-Milewska, Czy w Polsce potrzebne są krajowe standardy urbanistyczne…, op. cit. s. 14.

  8. Ibidem, s. 15.

  9. B. Kolipiński, T. Sławiński, Polska polityka urbanistyczna?, op. cit. s. 84.

  10. Społeczno-gospodarcze skutki chaosu przestrzennego, Polski Instytut Ekonomiczny, Warszawa 2021, s. 12, https://pie.net.pl/wp-content/uploads/2022/01/PIE-Raport-Chaos-przestrzenny.pdf

  11. To oczywiście nie tak, że urzędnicy mają jakiś wybór. Jeśli nawet przyświeca im dobra wola, na wydanie decyzji odmownej w 95% przypadków nie pozwalają im przepisy. Ibidem, s. 15.

  12. Ibidem, s. 8.

  13. Ibidem, s. 20.

  14. Ibidem, s. 31.

  15. Niedoreprezentowanie tej kwestii w dyskursie publicznym zauważy z pewnością każdy, kto choć w minimalnym stopniu go obserwuje. W celu przytoczenia przykładowych danych, Autor pokusił się o sprawdzenie trzech pierwszych stron wyszukań w wyszukiwarce Google pod hasłem „przyczyny smogu”. Niska jakość paliwa, co najwyżej duża liczba domów jednorodzinnych (ale słowa „nadmiar” już nie uświadczymy). O klinach wspominają jedynie dwie strony.

  16. Społeczno-gospodarcze skutki chaosu przestrzennego…, op. cit. s. 30.

  17. Ibidem, s. 20.

  18. P. Mikuła, Bilans przemian społecznych i gospodarczych w Polsce w latach 1989-2006, „Zeszyty Naukowe Zakładu Europeistyki”, nr 2, 2008, s. 98.

  19. P. Sztompka, Teorie zmian społecznych a doświadczenia polskiej transformacji, „Studia socjologiczne”, 1 (132), 1994, s. 14-16.

  20. Szerzej w: P. Sztompka, Civilizational Incompetence: The Trap of Post-Communist Societies, „Zeitschrift für Soziologie”, vol. 22, no. 2, 1993, https://doi.org/10.1515/zfsoz-1993-0201, s. 85-95 [dostęp 5.03.2023].

  21. A. Moroz, Społeczny wymiar modernizacji w wymiarze mentalnościowym i świadomościowym Polaków po roku 1989, „Гуманітарний Корпус”, nr 35, t. 2, Ministry of Education and Science of Ukraine mp Drahomanov National University of Pedagogy, 2020, s. 61-62.

  22. Zob. np. O. Hordiichuk, Ksztatowanie się i transformacja mentalnosci Polaków po 1989 roku. Analiza z perspektywy filozofii spoecznej, „Konteksty Spoeczne” 8(1 (15)), Wydawnictwo Naukowe Uniwersytetu Marii Curie-Sklodowskiej, Lublin 2020, s. 24-47. A. Moroz postrzega współczesne problemy mentalnościowe Polaków w manierze typowej dla ducha transformacji, a więc przez pryzmat zapóźnienia. Zob. A. Moroz, Społeczny wymiar modernizacji…, op. cit. s. 63.

  23. A. Śliz, M. S. Szczepański, Miejskie wspólnoty i stowarzyszenia. Próba portretu socjologicznego, „Miscellanea Anthropologica et Sociologica”, 2018, t. 19, nr 1, s. 43.

  24. F. Springer, Wanna z kolumnadą, 2013, s. 197.

  25. Top 5 gospodarczych wątków z rozmowy J. Kaczyńskiego w Sieci, “wGospodarce”, https://wgospodarce.pl

    /informacje/115469-top-5-gospodarczych-watkow-z-wywiadu-j-kaczynskiego-w-sieci [dostęp 3.04.2023].

  26. G. Dąbrowska-Milewska, Czy w Polsce potrzebne są krajowe standardy urbanistyczne…, op. cit. s. 15.

  27. Rozmowa o nowych przepisach w planowaniu przestrzennym, “Architektura Info”, https://architektu

    ra.info/wiadomosci/zagadnienia_prawne/rozmowa_o_nowych_przepisach_w_planowaniu_przestrzennym [dostęp 5.03.2023].