Trzy kawałki polskiego tortu. Ziemie Odzyskane

Ilustracja: Mateusz Szostek
Artykuł ukazał się w 11. numerze kwartalnika „Młodzi o Polityce”

Los Ziem Odzyskanych, jak po 1945 roku przyjęło się nazywać Śląsk, Pomorze, Ziemię Lubuską oraz Warmię z Mazurami, nie był łatwy i przyjemny. Tereny te musiały przejść głęboką i destrukcyjną dla nich adaptację do powojennych warunków nowego świata. Oznaczać to musiało obok zmian typowo administracyjnych i organizacyjnych, przeobrażenia w samym składzie ludności. Zamieszkałe głównie przez niemieckojęzyczną populację w dobie tępienia hitleryzmu, nie mogły być integralną częścią nowej Polski, dopóki znajdowały się tam germańskie miliony. Częściowo sprawę ich wysiedleń rozwiązali sami zainteresowani – ucieczka przed nadciągającą Armią Czerwoną nigdy nie była złym wyborem. Reszta zaś musiała opuścić swoje domy w przeważającej mierze do końca lat 40. XX wieku, choć uczciwie trzeba przyznać, że aż do czasów Gomułki czy nawet Gierka procent przedwojennej populacji egzystował na owych terenach, głównie Śląsku. Propaganda polska w wykonaniu komunistycznym uwielbiała podkreślać swoje (Stalina) zasługi w wytyczeniu granicy zachodniej na Odrze i Nysie Łużyckiej, przywracając piastowską figurę terytorialną. Istotnie, do Bolesława Krzywoustego należał ostatni rekord posiadania maksymalnych granic zachodnich, którego nie udało się odrobić nawet w największych chwilach minionej chwały I Rzeczypospolitej. Powrót w XX wieku Polski na te ziemie miał być przywróceniem tej słowiańskiej ziemi obiecanej do Macierzy. Ale nie wszystko wyszło pięknie. Dlaczego?

Chyba zgodzimy się, że w świetle idei stworzenia państwa jednonarodowego, jaka zapanowała po 1945 roku, istotnym byłoby skupienie wszystkich możliwych członków tej samej narodowości na terenie jednego kraju. Natomiast w czasach burzliwych i niespokojnych, obawy o lojalność poszczególnych grup społecznych są jeszcze bardziej wyostrzone, co nie sprzyja otwartości na odmienność. I z takim problemem przyszło się mierzyć polskim osadnikom i administracji. Okazywało się bowiem, że wybyła ludność niemiecka nie była jedyną grupą zamieszkującą te tereny. Od wieków mieszkała tam wszelaka ludność polskojęzyczna, lub szerzej mówiąc słowiańskojęzyczna, w mniejszym lub większym stopniu identyfikująca się ze swoimi nadwiślańskimi ziomkami. Szkopuł w tym, że wieki oddzielenia od bazy polskiej zrobiły swoje. Można było mówić o wyjątkowych społecznościach takich jak Ślązacy, Kaszubi, Mazurzy, Słowińcy. Te grupy nie miały mieć lekko.

Czasy przedwęglowe na Śląsku

Od XII wieku preferencje gospodarcze piastowskich książąt skupiały się na stymulowaniu wzrostu zamożności księstw za pomocą napływu obcych osadników[1]. Nadmiarowych chłopów ściągało się z zachodu. Oprócz Francji (Galii), Niderlandów czy Lombardii, głównym rezerwuarem ochotników były Niemcy. Powodów było kilka. Pierwszy najważniejszy to bliskość geograficzna bazy populacyjnej. Odległość miała zasadnicze znaczenie dla ilości kolonistów. Inny powód to polityczne współdziałanie i zależności między polskimi a niemieckimi feudałami. Bliskie relacje pozwalały na zaufanie dla przyszłości akcji osadniczej. Ostatni, najważniejszy – w Niemczech występowało wielkie przeludnienie. Nadmiar ludzi musiał gdzieś odpłynąć, najlepiej na nadające się żyzne ziemie zapewniające wyżywienie. Śląsk, znany ze sporego nasłonecznienia oraz wysokiej liczby dni wegetacyjnych w ciągu roku, dochodzącej do prawie 220 dni, nadawał się do tego celu idealnie. Rozbicie dzielnicowe, powodujące wzrost walk wewnętrznych na terenie dzisiejszej Polski, oznaczało zwiększenie liczby księstw. Każde takie państewko chcąc uzyskać przewagę nad innymi władztwami piastowskimi, musiało umocnić się wewnętrznie. Symbioza oczywista.

Opcję kolonizatorską można datować od lat dziesiątych XIII wieku, gdy Śląskiem rządził książę Henryk Brodaty, niezwykle wizjonerski człowiek, twórca tak zwanej monarchii Henryków Śląskich. Dla niego koloniści niemieccy stanowili źródło przyszłego powodzenia księstwa. I tak też się stało. Pierwsze miasto w Polsce, Złotoryja, otrzymała dokument lokacyjny w 1211 roku. Niemieccy górnicy zajmowali się, co nie powinno ze względu na nazwę ośrodka dziwić, wydobyciem złota. Ściąganie rzemieślników było celną decyzją, gdyż sprawiło to bujny rozkwit gospodarczej potęgi Śląska, do którego przybywali coraz liczniej kupcy niemieccy oraz czescy. Istotnie w końcu XIII wieku Śląsk był niepodważalnie najbogatszą częścią Polski – jednocześnie będąc najbardziej sfragmentaryzowaną, ze względu na liczne potomstwo kolejnych śląskich książąt. Słabość militarna i polityczna, doprowadziła po śmierci Henryka IV Probusa, do pierwszego poważnego wkroczenia Czeskiej korony, która w osobie Wacława II zhołdowała poszczególne księstwa czeskie. I choć po upadku dynastii Przemyślidów (co dokonało się wraz z zabójstwem ostatniego jej przedstawiciela, Wacława III) w 1306 roku, Śląsk odzyskał swą niezależność, to nie utrzymał jej długo. Jan Luksemburski, zwycięzca zmagań o koronę św. Wacława, korzystając z ekonomicznej siły Pragi, o wiele bardziej wiążącej ziemie nadodrzańskie kontraktami i szlakami handlowymi niż nadwiślański Kraków, doprowadził do ponownego oraz trwałego niestety związania śląskich Piastów z losem Czech. Nie bez znaczenia była także agresywna polityka zagraniczna Władysława Łokietka, i choć jego syn Kazimierz zwany Wielkim, wielokrotnie usiłował przerwać tą dziejową pomyłkę, to ostatecznie nic z tego nie wyszło[2]. Koniec wieku XIV zaczął zdradzać zdecydowane dowody na przeobrażenia etnosu. Język niemiecki stał się głównym narzeczem miejskich rajców i kupiectwa, które miało decydujący wpływ na kształtowanie stosunków społecznych, choć należy pamiętać, że językiem urzędowym pozostawała łacina. Słowiańska ludność coraz rzadziej reprezentowana na szczytach władz, musiała ustępować. Mimo tego język polski był absolutną podstawą w masowej komunikacji, zaś niemieckojęzyczna ludność go znała i nie sprzeciwiała się jego używaniu, gdy zachodziła taka potrzeba. Wraz ze schyłkiem średniowiecza i pojawieniem się druku, następowała dalsza erozja pozycji polskojęzycznej ludności. Z jednej strony wynalazek Gutenberga był z sukcesami stosowany do tworzenia ksiąg liturgicznych w języku polskim, co ułatwiało ocalenie jego wpływów, jednocześnie co światlejsi przedstawiciele dworu praskiego, usiłowali rugować używanie polskiego w urzędach i Kościele na rzecz języka niemieckiego, obchodząc co ciekawe, język czeski. Dowodem chęci blokowania pozycji polskojęzycznych poddanych jest układ kolowratski zawarty w 1504 roku, który ograniczał możliwość obsady kościelnych beneficjów dla ludzi pochodzących tylko z ziem korony Czeskiej, mimo intensywnych kontaktów z Małopolską czy Wielkopolską. Jest to istotne, gdyż do XIX wieku diecezja wrocławska była podporządkowana metropolii gnieźnieńskiej, co oznacza, iż nie powinien istnieć antagonizm terytorialny między tymi ośrodkami. Układ, choć obalony w ciągu dwóch dekad, był jasnym sygnałem politycznym. Jednak ogólnie mowa naszych braci zza Sudetów wywarła niewielki wpływ na historię Śląska, z wyjątkiem rejonu Opawy i Ostrawy, które do XV wieku miały już zdecydowanie bohemski charakter, co zdecydowanie było zasługą panowania tam bocznej linii Przemyślidów, niepodważalnie powiązanych z Pragą oraz wcześniejszego włączenia tych ziem do Czech.

Sytuacja kulturowa Śląska na przełomie XV i XVI wieku była więc niejednoznaczna. Język niemiecki obcując ze słowiańskimi narzeczami wytworzył dialekt śląski, który był spotykany na zachód od Nysy Łużyckiej, gdzie stykał się z terenami zamieszkiwanymi przez kulturową wyspę Serbołużyczan w germańskim morzu, aż po rejon Oławy i Brzegu. Tutaj bowiem konsolidacja ludności polskojęzycznej była większa, zaś samodzielność ekonomiczna Górnoślązaków oparta na zwiększonych kontaktach z Wielkopolską oraz Małopolską. Nie bez znaczenia była także bezpośrednia styczność z tymi terenami, co gwarantowało jedność. W tamtych terenach kwitły gwary śląskie, czerpiące zasób słownictwa od niemieckiego i w mniejszym stopniu z czeskiego.

Porządek językowy zaczął się zmieniać intensywnie wraz z rozwojem techniki druku oraz, co ważniejsze reformacji. Użycie języka łacińskiego w liturgii zostało zastąpione językami narodowymi, co w niemieckich miastach musiało oznaczać umocnienie się pozycji języka niemieckiego, który coraz częściej był używany w nadodrzańskiej administracji, która od 1526 roku była podporządkowana rządom dynastii Habsburgów. Dodatkowo księstwa śląskie z każdym kolejnym dziesięcioleciem miały coraz mniej piastowskich książąt, których poszczególne linie wymierały, zaś zamiast ich krewniaków, władzę przejmowali czescy i niemieccy arystokraci lub bezpośrednio korona. To wzmacniało społeczną presję germanizacyjną. Co ciekawe przyjęcie przez polskojęzyczną ludność luteranizmu, dla którego głównym ośrodkiem promieniowania było miasto Wrocław, w pewien sposób ocaliło ich odmienność, jako że polski zaczął być używany w liturgii, istotnym elemencie życia i aktywności populacji nowożytnej[3]. Mimo tego w końcu XVI wieku ziemie świdnicka, jaworska, legnicka, wrocławska, głogowska, krośnieńska, żagańska były terenami niemieckojęzycznymi. W zasadzie na Dolnym Śląsku granicą etnosów stała się rzeka Odra – co leżało na jej prawym brzegu było polskojęzyczne. Jednocześnie na Górnym Śląsku, bardziej słowiańskim niż germańskim, akcja kontrreformacyjna pozwoliła na rozwinięcie kultury religijnej i ludowej Górnoślązaków, co było nie bez znaczenia dla późniejszego rozwoju tożsamości oraz świadomości narodowej. Liczne modlitewniki drukowane były bowiem w języku polskim, zaś z niemieckim mieli do czynienia tylko w nielicznych przypadkach kontaktu z władzami. Rzeczpospolita nie było odległa, wpływy kulturalne Krakowa zaś znaczące. Czasowo nawet polscy monarchowie panowali na Śląsku opolsko-raciborskim, w ramach zastawu, który Habsburgowie byli winni Wazom w latach 1645-1666. To wszystko gwarantowało utrzymanie się języka polskiego w tej dzielnicy. Co ważne, mimo czterech stuleci funkcjonowania poza Polską, istniała głęboka świadomość wspólnej historii. W 1675 roku dynastia Piastów ostatecznie wymarła, zaś ostatniego jej męskiego przedstawiciela, księcia legnickiego Jerzego Wilhelma, uroczyście pochowano jako potomka przesławnego rodu, któremu zawdzięcza się dobrobyt i pomyślność Śląska. Co ciekawe młodziutki władca miał się nazywać Piastem, na co nie zgodzili się kalwińscy pastorzy, nie chcąc słyszeć o pogańskim mianie ich przyszłego pana.

Harmonia zakończyła się w XVIII wieku. Zmienił się właściciel Śląska, którym po dwóch wojnach śląskich zostali Pruscy Hohenzollernowie – luteranie i oświeceni militaryści. W przeciwieństwie do Habsburgów przyzwyczajonych do konglomeratu językowo-etnicznego, nie byli przyjaźnie nastawieni do sporej ludności polskojęzycznej. Mimo tego pierwsze odezwy po przejęciu władzy były drukowane po polsku, a zawierały polskie nazwy miast, najwyraźniej powszechnie uznawane. Niestety, oświecenie w wersji pruskiej oznaczało rugowanie tego gorszego polskiego, co odbiło się w strukturze językowej Dolnego Śląska. Do początku XIX wieku tereny wokół Trzebnicy, Milicza, Oleśnicy, Namysłowa czy Niemodlina stały się w przeważającej mierze niemieckojęzyczne[4].

Nasze wybrzeże, czyli samodzielne Pomorze

Na lekcjach historii dowiedzieliśmy się, że pierwszym historycznym władcą Polski był Mieszko I. Piast ten znacząco rozszerzył granice państwa Polan, prowadząc zacięte kampanie na północ od Noteci, w krainie szczególnie zalesionej. Jeżeli spojrzeć na obecne mapy, dalej można dostrzec wysoki procent lesistości województw zachodniopomorskiego oraz pomorskiego, który pomimo upłynięcia tysiąca lat, nie zmienił się znacząco. Taka przeszkoda terenowa utrudniała łatwe zarządzanie z Wielkopolski i wpływała na separację Pomorza Zachodniego. W okolicach X wieku dzisiejsze tereny polskiego wybrzeża zamieszkiwały plemiona lechickie, do których należeli najliczniejsi Pomorzanie. Językowo niewiele różnili się od Polan i Wiślan, choć różnice były widoczne. Te plemiona które zamieszkiwały na wschód od Łaby i na zachód od Wisły posługiwały się zachodnimi i środkowymi dialektami lechickimi. Zatem możemy mówić o językowej różnicy, która podkreślała oryginalność mieszkańców tych ziem. Na zachodzie Połabianie i Pomorzanie naciskani byli przez niemieckich feudałów, dążących do opanowania słowiańskich ziem, oraz ich chrystianizacji. Ich opór był łamany przez wiele wieków.

Pierwsza faza „germanizacji” czyli zajmowania ziem dzisiejszej Brandenburgii i Meklemburgii przez wschodnich Franków zaczęła się w połowie IX wieku. Trwała aż po rok 983, kiedy to połabscy Słowianie gwałtownie powstali, walcząc tak zacięcie, że skutecznie zniechęcili niemiecką szlachtę do prób powrotu do swoich majątków ziemskich. Odrzucając panowanie niemieckie odsunęli zmiany językowe na prawie 200 lat, co jednak nie zakończyło się wiecznym spokojem. W połowie XII wieku, saski książę Albrecht Niedźwiedź, wchodząc w tymczasowy sojusz z Bolesławem IV Kędzierzawym wtargnął na tereny słowiańskie i po licznych walkach wyszarpał spory kawał ziemi, gdzie założył Marchię Brandenburską, przyszłego awangardzistę w procesie germanizacji ziem zachodniosłowiańskich. Wraz z innymi niemieckimi książętami do roku 1201 podbito wszystkie pogańskie plemiona na zachód od Odry i przywrócono procesy kolonizacyjne. Nie oznaczało to jednak natychmiastowej anihilacji języków zachodniolechickich. To jak na warunki całkowitego zdominowania kulturowego przez bardziej żywiołowe niemieckie społeczeństwo jest bardzo interesujące. Dane historyczne mówią o całkowitym zniemczeniu Meklemburgii do końca XVI wieku. Zachowały się pewne zapisy w języku połabskim, które umożliwiają identyfikację gramatyki języka, zaś zasoby słownictwa są zawarte chociażby w licznej toponimii jezior i rzek Meklemburgii-Pomorza Przedniego. Bardzo odległą, nieliczną i odciętą od słowiańskiego etnosu była grupa Drzewian, zamieszkująca obrzeża Puszczy Luneburskiej. Słowianie Ci będący wyśmiewani za swoją odmienność i zacofanie przez niemieckich sąsiadów, wykazali się zaskakującą chęcią wytrwania w swoich zwyczajach, co pozwoliło w XVIII wieku na badania etnograficzne, prowadzone przez licznych niemieckich uczonych na czele ze sławnym Leibnizem. Niestety oświecenie i wprowadzenie zaczątków powszechnego systemu edukacji musiało zabić niezorganizowaną grupę Wendów, którzy zgermanizowali się gwałtownie w pierwszej połowie XVIII wieku. Według zapisów, ostatnia Drzewianka (mówiąca językiem połabskim) zmarła w 1756 roku[5]. To tak w ramach ciekawostki, bo mówimy o terenach leżących 400 kilometrów od dzisiejszych granic Polski. Jak było z naszym Pomorzem?

Pomorskie podboje Mieszka I nie okazały się trwałe i już między 1003 a 1007 rokiem, kiedy to Bolesław Chrobry zajęty był walką z Cesarstwem Niemieckim, Pomorzanie podnieśli bunt i wygnali piastowskich zarządców wraz z biskupem kołobrzeskim Reinberem[6]. W rękach Gniezna pozostał jedynie Gdańsk z kilkoma kasztelaniami, który odtąd miał już zawsze być bliższy Polsce. Działania reakcji pogańskiej na Pomorzu, niechęć do płacenia danin przez dość świadomych swej potęgi ludy pomorskie mogła sprawić, że oddzielenie ich w momencie formowania jednej wspólnoty przez plemiona wschodniolechickie miało decydujące znaczenie dla przyszłego powstania i ocalenia języka kaszubskiego. Kiedy Bolesław Krzywousty w XII wieku przywrócił panowanie polskie nad całym Pomorzem, wyraźnie notowano odmienność ludu pomorskiego, co, jak miało się okazać, pozostało trwałe. Po śmierci księcia, Polska uległa w myśl jego testamentu podziałowi terytorialnemu i weszła w okres rozbicia dzielnicowego. Poprzez nietrwałość władzy zwierzchniej w Krakowie i liczne walki domowe, Pomorze Zachodnie rządzone z Szczecina przez dynastię Gryfitów oderwało się z polskiej smyczy i prowadziło, niedługo co prawda, własną politykę zagraniczną. W początkach XIII wieku Gryfici znajdowali się pod mocnymi wpływami Danii, marzącej o stworzeniu z Bałtyku wewnętrznego morza, by ostatecznie trafić w skład silniejszego Cesarstwa Niemieckiego. To otworzyło drogę do bujnego wzrostu kluczowych portów takich jak Szczecin, Kołobrzeg, Wołogoszcz czy Kamień, zasiedlanych przez niemieckie kupiectwo. Wraz z uznaniem pozycji Gryfitów w ramach Świętego Cesarstwa jasnym się stało, że ich władztwo zostało związane z germańskim panowaniem. Książęta pomorscy zaczęli się szybko germanizować i nawet przywrócenie Królestwa Polskiego nie odwróciło tej tendencji. W bitwie pod Grunwaldem, książę szczeciński Kazimierz V wziął udział w boju wraz ze swoim rycerstwem po stronie Krzyżackiej, za co został w ostrych słowach potępiony przez kronikarza Jana Długosza. Polski uczony wypominał mu jego pochodzenie, któremu miał się sprzeniewierzyć, choć to polskim związkom Gryfici mieli zawdzięczać pozycję książęcą[7]. To pokazuje, że już w późnym średniowieczu istniała świadomość że Pomorze Zachodnie powinno należeć do Polski.

Tymczasem historia Pomorza Wschodniego, jak już wspominałem, była zupełnie inna. Choć Gdańsk często buntował się przeciwko Piastom, to geograficzne położenie i rzeźba terenu oraz oczywiście bliskość wielkiej rzeki Wisły ułatwiały panowanie z Wielkopolski nad tą krainą. Wielokrotnie Piastowie wyprawiali się nad Morze Bałtyckie dążąc za wszelką cenę do przywrócenia swojego panowania. Ostatecznie Bolesław Krzywousty doprowadził do tego w roku 1113. Mimo zbrojnej rozprawy z konkurencją, zdecydował się pozostawić miejscowego władykę na książęcym stolcu jako namiestnika. Gdy zaś doszło do rozbicia dzielnicowego, Pomorze Gdańskie wchodziło w skład wymiennej Dzielnicy Senioralnej. W połowie XII wieku, mamy poświadczone informacje o rodzimej (albo i nie) dynastii Sobiesławiców/Subisławiców którzy aż do 1227 roku rządzili z piastowskiego nadania. Najwybitniejszy z nich, Świętopełk II zwany Wielkim uniezależnił Gdańsk od Polski dokonując skutecznego zamachu na życie księcia zwierzchniego Leszka Białego podczas zjazdu gąsawskiego. Jednocześnie to za jego rządów po raz pierwszy w kościelnych kronikach pojawia się znana nam wszystkim nazwa Kaszuby. Jednak co ciekawe, Świętopełkowi nic do tej nazwy wspólnego. W XIII wieku Kaszubami nazywano zupełnie inne ziemie niż czyni się to dzisiaj. Jaki jest tego powód? Prawdopodobnie większa samoświadomość zachodniopomorskiego ludu niż ich ziomków znad Zatoki Gdańskiej. W 1238 roku papież Grzegorz IX wymienił w dokumencie protekcyjnym książąt Szczecina i Wołogoszczy panami Cassubii[8]. Według badań etnograficznych, ludy pomorskie określające się Kaszubami miały zamieszkiwać przede wszystkim ziemie kołobrzeską aż po granice rzeki Słupii, która leżała już we władztwie Sobiesławiców. W ciągu wieków XIV i XV z niewiadomych do końca przyczyn, ludność ta zaczęła emigrować na wschód, powodując że w XVI wieku Kaszubami nazywano głównie Pomorze Wschodnie. Podejrzenie jest takie, że to szlachta zachodniopomorska, nie dająca się zgermanizować przenosiła się z terenów bliższych Niemiec na tereny będące w orbicie Zakonu Krzyżackiego oraz Polski. Wraz z nimi mieli czynić to ich poddani. Nie bez znaczenia była także kościelna jurysdykcja. Zachodnie Pomorze podległe było biskupstwu w Kamieniu, będące wyłączone z metropolii gnieźnieńskiej, co dawało większe możliwości nominacji niemieckojęzycznych biskupów. Stopień zgermanizowania kleru musiał wpłynąć na charakter ludności. Tak samo było i na Pomorzu – mimo panowania krzyżackiego w kluczowym momencie, to Pomorze Gdańskie było podporządkowane diecezji włocławskiej, znajdującej się na terenie Królestwa Polskiego. Zatem Kaszubi byli poddawani naturalnej polonizacji na wschodzie, naturalnej germanizacji na zachodzie.

W krainie lasów i jezior

Warmia i Mazury stanowią jedyny przypadek w polskiej bazie terytorialnej, gdzie u zarania państwa polskiego nie było plemion słowiańskich. Tereny te zamieszkiwały ludy pruskie, należące do grupy bałtyjskiej, ta zaś miała bardzo odległe powiązania ze Słowianami, gdy kilka tysiącleci wcześniej stanowiła jedną etniczną grupę Bałtosłowiańską. Niemniej w X wieku plemiona lechickie i pruskie były dla siebie kompletnie obce, zaś narzecza, w których się wyrażały – kompletnie niezrozumiałe. Według relacji Jana Kanapariusza o żywocie świętego Wojciecha, praski biskup potrzebował tłumacza, by jasno wyrażać nauki o Chrystusie. Zresztą kwestia wykupu jego ciała stanowi dość ważny moment w historii Polski i należy do jednych z ważniejszych wydarzeń w życiu Bolesława Chrobrego. Ten sam władca toczył agresywne kampanie przeciw licznym plemionom zamieszkujących tereny nadwiślane. Wpływy pruskie sięgały na zachodzie aż za Wisłę. Istnieje teoria, że miano gdańska rzeki, nad którą rozwinął się w średniowieczu potężny port – Motława, jest w istocie spadkiem po Bałtyjskich osadnikach. Prusowie stanowili konglomerat wielu plemion, o których wiemy z relacji niemieckich. Oczywiście lwia większość to zapisy krzyżackie. Niemniej wiadomo, że byli rządzeni przez rady starszych w formie wiecu, mieli być wyjątkowo pomocni, ratując zbłąkanych i tonących, uwielbiali koninę, czcili święte gaje i jeziora, trudzili się wojaczką oraz handlem, a najbardziej opierali się próbom chrystianizacyjnym. Wyprawy polskich książąt spalały na panewce, zaś w ramach rewanżu z leśnych puszcz wypadali pruscy wojownicy łupiąc niemiłosiernie Mazowsze. To dla obrony przed nimi Konrad Mazowiecki w 1226 roku zaprosił Krzyżaków na swe ziemie, ci zaś dokonali skutecznego, choć bardzo trudnego podboju. Nie wchodząc w szczegóły Prusowie opierali się przez całe trzynaste stulecie doprowadzając do wybuchu dwóch wielkich powstań. Rycerze zakonni zdołali jednak przy wyraźnej pomocy zachodnioeuropejskiego rycerstwa podporządkować sobie lokalne plemiona przekupstwem i orężem. Część szlachty pruskiej uzyskała gwarancje poszanowania godności i zachowania ziem, pod warunkiem chrystianizacji oraz posiłkowania Zakonu w wojnach. Spory areał ziem jednakże został spustoszony i w XIV wieku południowe Mazury stanowiły Wielką Puszczę – ziemię niczyją między Zakonem, księstwami mazowieckimi oraz Litwą. Gdy ustały walki polsko-krzyżackie za Kazimierza Wielkiego, dość śmiało zaczynali przybywać tam osadnicy z Mazowsza, którzy względem ocalałych Prusów mogli liczyć na dobre traktowanie. Pozostałych autochtonów, których obliczało się na około 125 tysięcy, rozsiano po terenach Zakonu, głównie do Sambii, należącej dzisiaj do Rosji. Tam też najdłużej można było spotkać ich obecność, bowiem w XVI wieku jeszcze odnotowywano przykłady pogańskiego kultu. W tym samym stuleciu wraz z przyjęciem luteranizmu przez wielkiego mistrza Albrechta Hohenzollerna, nastąpiło zainteresowanie naukowe Prusami, co przełożyło się na tworzenie słowników, psalmów i tekstów literackich w języku pruskim. Niestety po raz kolejny, wpływy języka niemieckiego były zbyt olbrzymie i pruska społeczność rozmyła się w Niemcach (mniej w polskich osadnikach) do początku XVIII wieku. Dzisiaj prowadzone są próby restytucji narzecza pruskiego, jednak poza wielbicielami tematu nie udało się wskrzesić bałtyjskiej mowy.

W miejsce Prusów Krzyżacy osadzali przybyszy z całej Europy. Ze względu na bliskość geograficzną faworytami byli jednak głównie Niemcy i Polacy. Gdy ustały najazdy pogańskich Litwinów w końcu XIV wieku, ziemie te stały się względnie bezpiecznym miejscem, co zachęcało do osiedleń. I tak niemieccy osadnicy wybierali głównie tereny położone wzdłuż rzek, takich jak Wisła, Parsęta, Łyna czy Pręgoła, natomiast Polacy ruszali w głąb mazurskich puszcz i jezior. Stanowili znaczny procent populacji, w XVI wieku bez wątpienia równając się z pozostałymi Prusami[9]. Gdy przyszła reformacja wydarzyła się rzecz bardzo ważna acz i ciekawa. Ziemie należące do Prus Książęcych zostały poddane nowemu wyznaniu luterańskiemu, co pociągnęło za sobą konwersję większej części ludności. Osadnicy z Mazowsza posługujący się językiem polskim w gwarze mazurskiej będącej pochodną dialektu mazowieckiego stali się protestantami i przybrali miano Mazurów. Ci zaś, którzy znajdowali się na terenie księstwa-biskupstwa warmińskiego, czyli zamieszkiwali rejon Olsztyna, Gietrzwałdu, Reszela i Biskupca oraz byli poddanymi króla Polski – zachowali katolicyzm. Z nich wyrośli Warmiacy. Posługując się gwarą warmińską, która najwięcej miała wspólnego z dialektem wielkopolskim różnili się od obecnych Niemców oraz Mazurów, lecz tak jak ci ostatni, uważali się za tutejszych, względnie Prusaków. I rozbiór Rzeczypospolitej nie zmienił tego stanu.

Kulturkampf, czyli walka o swoje ja

Kiedy Hohenzollernowie wraz z upadkiem Polski w 1795 roku objęli w całkowitym wyniku 149 000 km2 ziemi zamieszkanej przez 2,6 mln mieszkańców, można było się spodziewać utworzenia państwa dualistycznego, monarchii niemiecko-polskiej, coś na kształt późniejszych Austro-Węgier. Polacy w takim państwie pruskim stanowili około 40% populacji, co jak najbardziej dawało szansę realizacji tego projektu. Przybycie wojsk francuskiego cesarza i utworzenie ponapoleońskiego Księstwa Warszawskiego przekreśliło ten zamysł. Chociaż Kongres Wiedeński przywrócił część rozbiorowych ziem Prusom to jednocześnie rozszerzył ich panowanie o cenne i ludne ziemie nadreńskie, co zmniejszyło procent ludności polskiej w państwie rządzonym z Berlina. Aż do 1848 roku istniała namiastka autonomii w postaci Wielkiego Księstwa Poznańskiego, gdzie arystokratyczni polscy magnaci usiłowali ratować samostanowienie Polaków o samych sobie. Powstanie Ludwika Mierosławskiego ostatecznie zakopało ten twór. Nastały ciężkie czasy dla polskojęzycznej ludności, które jeszcze się pogorszyły wraz z nastaniem ery Żelaznego Kanclerza – Ottona von Bismarcka. Ten pruski junkier z Anhaltu, doskonale rozumiał potencjał, jaki tkwił w Polakach, zwłaszcza obserwując nieudane zrywy narodowowyzwoleńcze, takie jak powstanie styczniowe[10]. Bismarck miał wielu wrogów, zwłaszcza po zjednoczeniu Niemiec. Upatrzył ich sobie w południowoniemieckich katolikach z partii Zentrum, a także w socjalistach i mniejszościach narodowych. By pognębić papistów i nie-Niemców wydał kulturkampf czyli walkę o kulturę niemiecką. Tak się złożyło, że tym samym zantagonizował Wielkopolan i Pomorzan, zaś Ślązakom, Kaszubom oraz Warmiakom dał okazję do obudzenia swej narodowej duszy. Próby nałożenia ograniczeń na naukę, używania podczas modlitw czy nabożeństw a także komunikacji w języku polskim, spowodował gwałtowne przebudzenie Górnoślązaków i Kaszubów z letargu narodowego. Grupy te aktywnie działały na rzecz zachowania swoich tradycji oraz zwyczajów kulturowych, zaś w sferze politycznej organizowały się w koła rolnicze i samopomocowe. Dodatkową formą zabezpieczenia swoich interesów było wystawianie odpowiednich kandydatów do wybieralnego w wyborach powszechnych Reichstagu. W Gietrzwałdzie na Warmii między czerwcem a wrześniem 1877 roku doszło do kilkukrotnego objawienia się Matki Boskiej dwóm warmiackim dziewczynkom. Oprócz duchowych nauk Maryi fakt polityczny stanowiło to, iż miała przemawiać do nich, w sercu niemieckich Prus, w języku polskim, co rozzłościło tamtejsze władze nie życzące sobie aktywizacji polskojęzycznej ludności. Mimo administracyjnych ograniczeń to nie podziałało, Gietrzwałd stał się istotnym miejscem pielgrzymkowym dla Polaków ze wszystkich zaborów[11].

Polska emigracja zarobkowa z Wielkopolski w dużej mierze emigrowała na Pomorze i Śląsk, co było kluczowe dla przyszłości tych rejonów. Wielkopolanie byli najbardziej zażarcie polscy ze wszystkich tych grup żyjących w zjednoczonych już Niemczech. Ich aktywizm i zachowawczość stały się bronią nie do przecenienia, zaś niemieckie naciski robiły się coraz bardziej paranoiczne i niecelne. Sprawa wozu Drzymały, czy spacyfikowanie strajku dzieci wrzesińskich z 1901 roku ośmieszały niemiecką politykę wewnętrzną na arenie europejskiej[12]. Wraz z upadkiem Kulturkampfu napięcie zelżało, czego koronnym przykładem było ponowne zezwolenie by arcybiskupem gnieźnieńskim z powrotem był mianowany Polak. Dymisja Bismarcka, zapewne dała szansę na nowe rozdanie w stosunkach polsko-niemieckich, lecz rządy cesarza-militarysty Wilhelma II wraz z prusko-junkierskim rządem hamowały te nadzieje. Wybuch I wojny światowej załatwił nowy świt sprawie polskiej.

Rozstrzygnięcie wersalskie

W toku krwawych, idących w wielotysięczne straty walk, na gwałt państwa zaborcze potrzebowały świeżego rekruta, którego mogli zapewnić Polacy. Kwestia odpowiedniej zapłaty za ich ofiarność nie była trudna do odgadnięcia. Oczekiwano przywrócenia Polski. Rosjanie obiecali odnowienie oraz poszerzenie Kongresówki o polskojęzyczne ziemie niemieckie i austro-wegierskie. II Rzesza skontrowała to faktycznym utworzeniem przy wsparciu Habsburgów Królestwa Polskiego z Radą Regencyjną i generałem-gubernatorem Hansem von Besselerem na czele. Jednocześnie Hohenzollernowie nie zamierzali odłączać jakichkolwiek swoich ziem, by przekazać je swoim sojusznikom. Nowa Polska miała być państwem buforowym, eksploatowanym gospodarczo i militarnie. W planach przyszłej Mitteleuropy[13] zawarto nawet koncepcję oderwania Łodzi i resztek Kujaw od warszawskiego rządu na rzecz wcielenia do Rzeszy. Plany te legły w gruzach, wraz z przegraną Państw Centralnych w I wojnie światowej. Polacy odzyskali upragnioną niepodległość, lecz kwestia tego, gdzie ich ojczyzna będzie się kończyć pozostawała otwarta. Alianci zachodni uznając Józefa Piłsudskiego wraz z opozycyjnym wobec niego Komitetem Narodowym Polskim za oficjalnych przedstawicieli odrodzonej Polski, byli otwarci na propozycje nowych granic. Jednakże dość szybko zderzono się z wygórowanymi żądaniami Polski. O ile na odcinku rosyjskim, wobec wojny polsko-bolszewickiej decydentem były strony bezpośrednio walczące, zaś w sprawie granicy litewskiej i galicyjskiej Zachód miał mało do powiedzenia, to żywo interesująca ich strefa niemiecka leżała w ich mocy. Francuzi popierali jak największy zasięg roszczeń polskich, chcąc znacząco osłabić Niemcy weimarskie. Dmowski w swej propozycji sugerował zachodni zasięg Polski zawierający całość Kaszub aż po Słupsk, znaczną większość Wielkopolski, wraz z przygniatającą większością Górnego Śląska. Na północy zaś II Rzeczpospolita miała zawierać Gdańsk, Żuławy Wiślane, Elbląg, Warmię i Mazury poniżej Rastemborka (Kętrzyn) oraz Węgoborka (Wegorzewo). Na podparcie swych żądań Dmowski przedstawiał mapy etnograficzne profesora Eugeniusza Romera, uznanego światowego specjalisty od geografii i kartografii. Realizacja tych postulatów byłaby solidną stratą dla Niemców, znacznie osłabiającą ich potencjał ekonomiczny i ludnościowy, co akurat nie podobało się Brytyjczykom, nie chcącym hegemonii niemieckiej podmieniać na francuską. Dodatkowym punktem niechęci Rządu Jego Królewskiej Mości było uznawanie wdzięcznych sojuszników do których zaliczano Polskę, Królestwo SHS (Jugosławię) oraz Rumunię za popleczników bardziej Paryża niż Londynu. To wszystko sprawiało, że Brytyjczycy byli mocno sceptyczni wobec marzeń Warszawy o wielkiej Polsce[14]. Trzeci gracz czyli Amerykanie z Woodrowem Wilsonem na czele, Polakom kibicował, ale w ramach zasady samostanowienia narodów. Niepodległość po 123 latach była przez nich gorąco popierana, ale nagradzanie Warszawy kosztem innych nacji już niekoniecznie. Czwarty główny gracz przy wersalskim stole jakim były Włochy, był złamany ograniczeniami terytorialnymi w swojej własnej sprawie i nie liczył się w dyskusji na temat przyszłości Europy Środkowej. Przechodząc do konkluzji – Piłsudski oraz Dmowski mogli liczyć na odzyskanie części ziem zaboru pruskiego, ale nie na całość. Tam, gdzie jednak było oczywistym, że tereny są polskie duszą i mową, tak czy siak należało walczyć. Powstanie Wielkopolskie zwycięskie dla strony polskiej, przywracało do macierzy niezwykle świadomą narodowo dzielnicę, co było raczej dla Niemców do przełknięcia. Kwestia Pomorza, także była dla nich przegrana, wobec intensywnej agitacji kaszubskiej w sprawie znalezienia się w odrodzonej Rzeczpospolitej. Niemieckim zyskiem była redukcja polskich żądań dokonana przez Brytyjczyków, która zaowocowała powstaniem II Wolnego Miasta Gdańska (co jest chichotem historii, zważając na napoleońskiego pomysłodawcę tego tworu) oraz zostawieniem po weimarskiej stronie granicy Lęborka, Bytowa czy Łeby. Sprawa Górnego Śląska najbardziej antagonizowała Niemców i Polaków, którzy stoczyli ze sobą intensywne walki w ramach trzech powstań Śląskich o panowanie nad tym węglowym El Dorado. Rozstrzygnięcie w formie decyzji Komisji Międzysojuszniczej Rady Ambasadorów nie było w pełni satysfakcjonujące dla nikogo[15]. Polska ugrała lepiej zabudowane i obfite w huty i fabryki tereny, lecz zawierające 1/3 tego, czego maksymalnie oczekiwała. Wieleset tysięcy Ślązaków pozostało poza Ojczyzną i musiało dostosować się do życia w nowej Republice Weimarskiej. Aż do wybuchu II wojny światowej żywo działały organizacje zrzeszające Górnoślązaków postulujące wprowadzenie autonomii oraz zagwarantowanie praw do swobodnego rozwoju narodowego. Co do Warmii i Mazur, zaproponowano tam plebiscyt, co do którego można było być spokojnym o wyniki. Polska powinna zdobyć tam z łatwością znaczące poparcie. Niestety stało się inaczej. Głosowanie odbyło się tuż przed bitwą warszawską, kiedy nastroje na ocalenie Rzeczypospolitej były katastrofalnie niskie. Bojąc się nadciągającej w bliskiej perspektywie sowieckiej władzy, Mazurzy i Warmiacy zdecydowali się pozostać w bezpiecznych Niemczech. Wynik był dla sprawy polskiej katastrofalny i przyniósł zysk w postaci ledwie kilku gmin. Gdyby opóźnić plebiscyt o kilka miesięcy z pewnością granica byłaby położona o wiele bardziej na północ. Polskojęzyczna ludność Warmii i Mazur lojalnie weszła w życie codzienne państwa Weimarskiego.

Narodowosocjalistyczna apokalipsa

Jeżeli ktoś z Was miał przyjemność obejrzeć Kamerdynera, to być może doznał zaskoczenia w postaci postawy Kaszubów dotyczącej stosunków polsko-niemieckich. Choć z całego serca marzyli, by znaleźć się w odrodzonym państwie polskim, to nie izolowali się od Niemców, chcąc zachować pozytywne relacje z mieszkającymi tam od dziesięcioleci przedstawicielami narodu Bacha czy Beethovena. Tak zachowywali się w większości ci, których los pozostawił po niewłaściwej stronie granicy. I choć relacje polsko-niemieckie na poziomie rządów przeważnie były złe, to nasi rodacy potrafili się dostosować do staro-nowej rzeczywistości. Objęcie władzy przez partię NSDAP, do której wyboru Polacy niemieccy się nie przyczynili, bo głosowali na katolickie Zentrum, o dziwo nie zaostrzyło natychmiast wrogich nastrojów wobec Polaków. Hitler, jak wiadomo, usiłował dojść do porozumienia z Sanacją, chcąc współpracy w budowie nowego porządku świata, w którym Rzeczpospolita byłaby cennym sprzymierzeńcem przeciw Związkowi Sowieckiemu. By uzyskać ten sukces, hitlerowcy nie wciągali Polaków w budowę faszystowskiego społeczeństwa i dozwalali na funkcjonowanie Związku Polaków w Niemczech, choć wraz z pogarszaniem się stosunków z Warszawą i oddaleniem wizji sojuszu, coraz mocniej szykanowano polską mniejszość. Nie bez podstaw uważano, że w przypadku wojny, mogłaby to być piąta kolumna, co dla hitlerowców było rzeczą oczywistą, bo takie samo zadanie przeznaczono niemieckiej mniejszości w Rzeczypospolitej. Toteż wraz z nastaniem pierwszego września 1939 roku, a nawet kilka dni przed oficjalnym rozpoczęciem konfliktu, rozpoczęto masowe aresztowania polskich działaczy. Wielu z nich zginęło w obozach koncentracyjnych. Olbrzymia populacja polskojęzyczna w III Rzeszy stanowiąca prawie 1,5 miliona obywateli, była pod nieustającą kontrolą aparatu policyjnego. Oczywistym było gorsze traktowanie ludności polskiej, którą eksploatowano poprzez pracę. Niemniej wprowadzenie volkslisty pozwoliło na częściowe zelżenie obciążeń, pod warunkiem wskazania w niej odpowiedniej przynależności. Dla większości patriotów chcących jednak jakoś żyć, najlepszym wyborem było wskazanie III grupy, którą naziści określali jako Wasserpolen czyli rozwodnieni Polacy. Do nich zaliczali się Kaszubi, Górnoślazacy, Warmiacy i Mazurzy. Pozwalało to na podkreślenie swojej polskości, jednocześnie dając Gestapo argument, że są miejscowymi autochtonami, od lat żyjącymi w państwie niemieckim lub w obrębie jego kultury. Zamierzenie było takie, że te grupy będą nadawać się do zniemczenia. Kategorię trzecią wybierało około 70% populacji polskojęzycznej na terenie III Rzeszy. I choć odblokowywało to możliwość w miarę spokojnego funkcjonowania w zbrodniczym reżimie, to nie oznaczało zmniejszenia nieufności wobec nich. Ponadto odtąd podlegali pełnemu obowiązkowi mobilizacyjnemu, z czego Wermacht korzystał do oporów. Ocenia się, że około 150 000 obywateli III Rzeszy pochodzenia polskiego znalazło się w jego szeregach[16]. Nie byli równo traktowani i z góry założono brak możliwości ich awansowania na stopnie podoficerskie. Przy najmniejszej próbie niesubordynacji byli karani o wiele surowiej, niż przewidywały to regularnie regulaminy wojskowe. Wielu z nich gdy miało taką możliwość dezerterowało. Stało się to powszechną praktyką na froncie zachodnim, gdzie zdziwione oddziały polskie w armiach alianckich rozbrajały Polaków w mundurach niemieckich, zaś nierzadko wcielano ich potem w poczet Polskich Sił Zbrojnych.

Po wybuchu wojny władze nazistowskie histerycznie usuwały symbole polskości z ziem należących do III Rzeszy rozwiązały wszystkie organizacje polonijne i aresztowały ich członków. W ramach zniemczania ziem, na siłę zmieniano nazwy miejscowości brzmiące słowiańsko, mimo tego, że istniała już niemiecka historyczna nazwa w danym miejscu. Zabraniano posługiwania się językiem polskim w sferze publicznej, w kościele czy też nawet w domach prywatnych. Kwitło donosicielstwo na polskich sąsiadów. Mimo tego działała polska konspiracja cywilna, zwłaszcza wśród osób zesłanych na roboty w głąb Rzeszy, siatki szpiegowskie rządu polskiego na uchodźstwie korzystały z obywateli niemieckich polskiej narodowości jako informatorów i agentów, zaś na Pomorzu działała kaszubska partyzantka organizacji Gryfa Pomorskiego[17]. Polacy walczyli o swoją polskość.

Destrukcja

III Rzesza wojnę zaczęła przegrywać w 1943 roku. Wtedy zaczynano rozumieć, że to wojska sowieckie wejdą na tereny polskie i od nich należy oczekiwać „wyzwolenia”. Gdy zaś w trzecim kwartale 1944 roku Armia Czerwona weszła na ziemie rdzennie niemieckie i rozpoczęła w Prusach Wschodnich festiwal zemsty, gwałtów oraz mordu, spanikowani Niemcy w pośpiechu i panice uciekali na zachód. Wraz z nimi ziemie Warmii oraz Mazur opuścił niemały procent Warmiaków i Mazurów widząc w nadejściu Rosjan zagładę swojego świata. Gdy front przesunął się w styczniu 1945 roku aż nad Odrę i pod Wał Pomorski, Sowieci stanęli oko w oko z Kaszubami, Ślązakami czy Słowińcami znad Łebska i jeziora Gardno. O ile na ziemiach przed wojną należących do Rzeczypospolitej zachowywano minimalny (i tak często łamany) poziom przyzwoitości, to wobec ziem oraz populacji z obywatelstwem niemieckim nie miano litości. Zagłada tych miejscowych społeczności dokonała się najpierw za sprawą Armii Czerwonej, Liczne morderstwa i grabieże zaznaczone są do dzisiaj w pomorskich lasach, gdzie w rozgrabionych obecnie grobach leżą kości tych, którzy mogli chociaż raz krzywo spojrzeć na plądrującego ich mienie sołdata i oberwali za to kulę w łeb. Kulturowe DNA tych ziem zostało przerwane po raz pierwszy masowym exodusem wojennym Niemców i ludności polskojęzycznej z Niemcami powiązaną. Zakończenie wojny nie obróciło sprawy na lepsze. Niemieckojęzyczni mieszkańcy musieli opuścić swe domostwa wraz z postanowieniem konferencji poczdamskiej, mówiącej o przesiedleniu Niemców za Odrę i Nysę Łużcyką. Bardzo często do jednego wora wrzucono z nimi autochtonów wyznania luterańskiego, kalwińskiego bądź metodystycznego co w głównej mierze dotyczyło Mazurów. Nowej władzy komunistycznej nie na rękę bowiem była różnorodność. Chciano jednolitej Polski, w której o wiele łatwiej można było dokonać przeobrażenia społeczno-politycznego. Ci, którzy podpisali volkslistę byli poddawani kontroli sądowej, zaś tylko pozytywna weryfikacja pozwalała na otrzymanie obywatelstwa polskiego. Mimo uznania posiadaczy III kategorii za oczyszczonych z zarzutu kolaboracji, wielu nie uniknęło szykan i prześladowań z rąk nowoprzybyłej polskiej populacji z Mazowsza, Kujaw czy Małopolski, lub nawet Kresowiaków. Ślązacy będący w zainteresowaniu Polskiej Partii Robotniczej ze względu na ich bazę do pomocy w rozwoju przemysłu ciężkiego, często mieli podkreślać, że lepiej im się żyło za Hitlera niż Stalina[18]. Za takie publiczne oświadczenie błyskawicznie leciało się do ubeckiego więzienia. O formie autonomii, jaką mieli w międzywojniu, w postaci Sejmu Śląskiego i ograniczonego samodecydowania w centralizowanym państwie totalitarnym można było zapomnieć. Kaszubi zostali wzięci pod but i bardzo szybko dano im do zrozumienia, że Polska nie będzie pielęgnować kaszubskich tradycji i języka. Wskutek tego, język kaszubski zniknął z ulic Gdańska, Sopotu czy Gdyni chowając się w ostępy Szwajcarii Kaszubskiej. Słowińcy, niewielka populacja pokrewna Kaszubom wyznająca protestantyzm, wskutek problemów z Milicją Obywatelską, masowo wyemigrowali do Niemiec, wskutek czego społeczność ta oprócz skansenu w Klukach praktycznie zniknęła.

W taki oto sposób zaorano autochtoniczne ogniwa wzmacniające wyjątkowość Śląska, Pomorza czy Warmii z Mazurami. Wszechwładza PZPR-u była zdecydowana nie nadawać żadnych autonomicznych praw tym społecznościom, wobec czego wielu ich przedstawicieli w poszukiwaniu lepszego życia emigrowało do RFN. Zwłaszcza za Gierka, wielu mieszkańców Śląska decydowała się ten krok z pobudek ekonomicznych. Zawsze była to strata dla Polski. Co do Niemców zaś, to mimo gorących zachęt Warszawy, część zdecydowała się pozostać. Stąd Śląsk Opolski jest do dzisiaj bazą mniejszości niemieckiej w Polsce, z prawem do posiadania własnego przedstawiciela w parlamencie. Lista niemiecka jest zwolniona z progu wyborczego[19] i jest jedyną mniejszością w III Rzeczypospolitej, która korzysta czynnie z tego prawa. Od lat niemieckim posłem z dwudziestego pierwszego okręgu wyborczego jest wrocławianin Ryszard Galla.

Mimo usilnej chęci komunistów, to nie udało się całkowicie ujednolicić etnicznie Polski. Choć obecnie mamy absolutną dominację polskiego języka literackiego, to przetrwał język kaszubski, dzięki żywej tradycjonalności Kaszubów. Prawo polskie pozwala na stosowanie języka kaszubskiego w urzędach jako pomocniczy, gdy poziom języczności gminy wyniesie co najmniej 30% populacji. Dzisiaj takich gmin na Pomorzu jest dziesięć i możliwym jest zwiększenie tej liczby. Odradza się także język/dialekt śląski, co jest rzadkim przykładem na istotność miast a nie wsi w takim procesie. Według spisu powszechnego z 2011 roku mamy w naszym kraju 846 000 Ślązaków i 232 000 Kaszubów[20]. Te dane dają gwarancję, że mimo smutnej historii powojennej jeszcze żywa jest autochtoniczna różnorodność Ziem Odzyskanych. Oby kwitła dalej. Co do Niemców zaś, w Polsce jest ich niespełna 150 000. Kwota to niska, jeśli porównamy ją do prawie 7 milionów z roku 1938 tylko na terenach Ziem Odzyskanych.

Podsumowanie

Niemieccy mieszkańcy, choć zapewne nie byliby łatwą sprawą dla integralności nowych województw przyłączonych w wyniku konferencji poczdamskiej, to stanowiliby wartość dodaną. Ich wysiedlenie, dzisiaj zapewne niedopuszczalne, wówczas było koniecznością dziejową, którą rozumiemy, bo takie były wtedy realia. Niemniej spora część autochtonicznych grup, stanowiąca sól ziem obejmowanych, nie dostała prawa opcji. I to jest największa strata jaką polska różnorodność poniosła. Wiele powiatów i gmin mających wspaniały potencjał kulturowy i turystyczny utraciło go w imię monolitu oraz partyjnego doktrynerstwa. Wielka szkoda, gdyż Ziemie Odzyskane często reprezentują wiele problemów powiązanych z brakiem starszej identyfikacji czy korzeni, jak to ma miejsce w Wielkopolsce, Kujawach, Mazowszu czy Małopolsce. Czas leczy rany na szczęście, zaś mijające dziesięciolecia pozwolą z pewnością wytworzyć niesamowite społeczności lokalne, które będą wspierać zdecentralizowany i samorządny obraz Rzeczypospolitej Polskiej.

  1. N. Davies. Boże Igrzysko. Historia Polski. Wydawnictwo Znak, Kraków 1994, s. 92-93.

  2. P. Jasienica Polska Piastów wyd. ostatnie Prószyński i S-ka 2007.

  3. D. Borowicz: Mapy narodowościowe Górnego Śląska od połowy XIX wieku do II Wojny Światowej. Wrocław: Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego, 2005.

  4. D. Borowicz: Mapy narodowościowe Górnego Śląska od połowy XIX wieku do II Wojny Światowej. Wrocław: Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego, 2005.

  5. E. Siatkowska: Rodzina języków zachodniosłowiańskich: zarys historyczny. Wyd. pierwsze. Warszawa: Wydawnictwo Naukowe PWN, 1992.

  6. Thietmar, Thietmari merseburgiensis episcopi chronicon.

  7. J. Długosz, Roczniki czyli kroniki sławnego Królestwa Polskiego.

  8. J. Borzyszkowski Historia Kaszubów. W: Historia, geografia, język i piśmiennictwo Kaszubów. Jan Mordawski (red.). Gdańsk: Wydawnictwo M. Rożak, 1999.

  9. W. Mikołajczak Grunwald 1410. Bitwa która przeszła do legendy. Wyd. Replika, 2010, str. 46.

  10. Briefe Bismarcks an Schwester und Schwager 1843-1897.

  11. Ks. K. Bielawny, Niepodległość wyszła z Gietrzwałdu, Warszawa: SPES sp. z o.o., 2018.

  12. Red. S. Sierpowski, Strajk dzieci wrzesińskich z perspektywy wieku, Poznań: Bogucki Wydawnictwo Naukowe, 2001.

  13. Imanuel Geiss: „Tzw. polski pas graniczny 1914-1918”. Warszawa 1964.

  14. N. Davies, Mała Europa. Szkice polskie, wydanie I, Znak 2022, str. 97-98.

  15. Red. Z. Budzyński i J. Kamińska-Kwak, Dwa pogranicza Galicja Wschodnia i Górny Śląsk. Wydawnictwo Uniwersytetu Rzeszowskiego, Rzeszów 2003.

  16. Wcielenia Polaków w liczbach, https://www.wehrmacht-polacy.pl/wcielenia_w_liczbach.html [dostęp 2023-03-11].

  17. P. Bejrowski „Tajna Organizacja Wojskowa „Gryf Kaszubski”, Pomorskie. Magazyn samorządu województwa pomorskiego nr 1 (97) styczeń-luty 2013.

  18. Red. A. Paczkowski. Stalinizm po polsku. Polityka, 2012.

  19. Kodeks Wyborczy, art. 197, Dz.U.2022.1277 t.j.

  20. Ludność. Stan i struktura demograficzno-społeczna. Narodowy Spis Powszechny Ludności i Mieszkań 2011.