14 sierpnia o 17:22 odbyło się bodaj najgłośniejsze, a zarazem najcichsze głosowanie projektu ustawy w Sejmie tego roku. Bynajmniej nie idzie tu o ustawę, która zwalniałaby urzędników państwowych z odpowiedzialności, jeśli owi działają na rzecz przeciwdziałania epidemii. Mowa o podwyżkach – szeroko komentowanych przez publicystów, polityków i suwerena. Ten ostatni, zwłaszcza głosujący na partie opozycyjne, ze szczególnym uwzględnieniem wyborców Koalicji Obywatelskiej, mimo wakacji nie zostawił na swoich przedstawicielach suchej nitki. Liczba osób zarzekających się, że wybory parlamentarne anno domini 2019 były ostatnimi, podczas których zagłosowali na PO/KO, była w internecie zaskakująco wysoka. Wydawałoby się, że cios, który nieprzemyślanym zachowaniem Platforma zadała swoim wyborcom, którzy okazali ogromne zaangażowanie w wybory prezydenckie (może dlatego cios był tak bolesny), nie będzie miał tak wielu konsekwencji. Ale kryzys, z którym zmaga się partia nie jest tak prosty do zażegnania, jak mogłoby się wydawać.
Minęło już sporo czasu, odkąd większość posłów demokratycznej opozycji ręka w rękę z PiS-em przegłosowała projekt horrendalnych podwyżek dla siebie samych. Zgadzam się z częścią postulatów zawartych w projekcie tej ustawy, zwłaszcza podwyższeniem wynagrodzeń dla samorządowców i wiceministrów – stałoby się to z pewnością zachętą dla specjalistów i specjalistek, które być może częściej decydowałaby się na karierę w polityce. Tylko, że nie jest to dobry czas. Nie dziwi też podejście większości wyborców PiS-u, którzy być może mają perspektywę, że politycy koalicji rządzącej kradną, ale przynajmniej się dzielą. Dlaczego więc to Platforma zbiera baty? Dlaczego wyborców Lewicy, w tym samym stopniu, nie zbulwersowały ogromne zarobki zarządu partii Razem? Dlaczego nie szokują nas kolejne zarzuty dyscyplinarne dla sędziów, którzy napisali list do OBWE w sprawie korespondencyjnych wyborów prezydenckich? Dlaczego tak bardzo zdenerwowały nas podwyżki, których w końcu nie będzie?
Opozycji się tak łatwo nie wybacza. Nie wybaczono Ryszardowi Petru lecącemu na Maderę podczas kryzysu w 2016 roku, jeszcze wcześniej nie wybaczono ośmiorniczek. Być może, w tym przypadku, jest to kwestia tego, że pierwszym ruchem, który wykonała KO i Lewica było szybkie wycofanie się ze swojej decyzji i przeprosiny. Może wywołało to w wyborcy uczucie niestabilności w obozie opozycyjnym. Czy można ufać komuś kto jednego dnia łamie nam kręgosłup moralny, a zaraz potem mówi, że ma dla nas gips i tak właściwie to nic się nie stało? Oczywiście błędy się zdarzają, dobrze, że politycy są w stanie się do nich przyznać. Niestety jesteśmy już tak podzielonym społeczeństwem, że nawet jeśli Zjednoczona Prawica zaproponowałaby ustawę przyznającą 1000 zł każdemu wyborcy PO, to większość zwolenników tej partii zmieszałaby z błotem kierownictwo KO, za to, że układa się z PiS- em.
Na kryzys w KO wpływa na pewno wewnętrzna sytuacja w partii. Borys Budka niesie na swoich barkach ogromną odpowiedzialność. I nie jest to kwestia zarządzania partią i klubem parlamentarnym. Oczekiwano zmiany, oczekiwano wygranych wyborów, nowego rozdania. Skończyło się na krytyce, która z ust Grzegorza Schetyny brzmiała jak zapowiedź walki o przywództwo. Dyskusja o przyszłości partii ma się odbyć na wyjazdowym klubie. I tu dochodzimy do kolejnej afery. Hotel, w którym ma odbyć się spotkanie klubu parlamentarnego jest wg. mediów zbyt ekskluzywny, bo jest w nim basen. Problemem nie jest oczywiście hotel – najważniejsi politycy w kraju nie będą spali w namiocie i przy kiełbasie z ogniska dyskutowali o przyszłości partii, przynajmniej nie przez 3 dni. Problemem jest to, że politycy KO nie są odporni na krytykę ze strony przychylnych im mediów. Borys Budka po dwóch udzielonych wywiadach dla TVN24 i Polsat News zniknął. Nikt z partii nie wyszedł i nie powiedział: tak, jedziemy do takiego hotelu, dlatego, że…. Ludzi może denerwować ten brak zdecydowania i na nic mówienie, że PO ma demokratyczne struktury, więc to normalne, że wewnątrz partii toczą się ostre dyskusje, a każdy z członków mówi w mediach coś innego. Cieszę się jednak, że na polskiej scenie politycznej są partie, które stanowią przeciwwagę dla partii o charakterze mafijno-wodzowskiej, jaką jest Prawo i Sprawiedliwość. Być może nie ruszają nas już respiratory, których nie ma, wypowiadanie Konwencji Stambulskiej, ale żadna władza nie trwa wiecznie. Nawet taka, która posiada wielką machinę propagandową jaką jest tzw. telewizja publiczna.
Afera z podwyżkami poza słabością organizacyjną niektórych partii i zwykłym ograniem przez PiS ukazała wielką siłę, która w systemie demokratycznym jest równie ważna, co niezawisłe sądy. Niezależne media. Wiele można powiedzieć o zaangażowaniu politycznym TVNu, ale w przypadku felernych podwyżek zdał egzamin jako medium, które staje po stronie świadomego suwerena. To samo można powiedzieć o Gazecie Wyborczej czy Newsweeku. Każde z ww. w uczciwy sposób skomentowało działanie partii opozycyjnych i starało się je rozliczyć. Obiektywne komentarze i szybka reakcja spowodowała bądź co bądź otrzeźwienie polityków i zwrócenie się do suwerena. Jak wielu słabości by głosowanie z podwyżkami nie odsłoniło, to i tak stało się ono symbolicznym triumfem wyborców opozycji i niezależnych mediów. Może i decyzja o odrzuceniu projektu ustawy w Senacie była podjęta pod presją, ale ukazała, że są w Polsce politycy i liderzy partii, którzy liczą się z głosem obywateli. I nie jest to głos kupiony za 500+ czy 13 emeryturą. Jest to głos obywateli, którzy potrzebują zmiany i cały czas patrzą politykom na ręce. Nie jesteśmy jeszcze dojrzałym społeczeństwem obywatelskim, ale im bardziej Prawo i Sprawiedliwość staje się bezkarne, tym bardziej potrzebujemy uczciwej opozycji, która stanie za nami murem. Jeszcze bardziej potrzebujemy mieć zaufanie do naszych przedstawicieli. Wyborcy nie kryli swojej wściekłości, ale ta sytuacja wskazała jaka część Polek i Polaków potrzebuje tego, by KO, Lewica i PSL murem stały za przyzwoitością.
We wrześniu czeka nas być może nowe otwarcie polityczne. Działalność ruchu Rafała Trzaskowskiego może spowodować ożywienie i społeczną mobilizację, czyli zrobić coś, czego bardzo opozycji po przegranych wyborach prezydenckich potrzeba. Zmarnowanie wielkiego entuzjazmu społecznego, który wywołała możliwość zastąpienia prezydenta – marionetki byłoby złym znakiem na przyszłość. Możliwe zaangażowanie elektoratu, który od KO odetnie się po kryzysie podwyżkowym, w ruch Szymona Hołowni jest pewne. Analizując jednak przykłady nowych partii czy ruchów w polityce (którymi miały być ugrupowania takie jak .Nowoczesna Ryszarda Petru czy Kukiz 15’) można sądzić, że będzie to projekt, który nie będzie miał realnej racji bytu w dłuższej perspektywie czasowej. Przerwanie tzw. duopolu byłoby jak powiew świeżego powietrza, ale czy podczas tak intensywnej wojny politycznej, jaka toczy się w naszym kraju, jest na to szansa? Wątpię. Dopóki wyborcy Prawa i Sprawiedliwości z jednej strony i wyborcy KO z drugiej nie zaczną patrzeć na sytuację polityczną w szerszej perspektywie i dopóki poglądy polityczne nie przestaną być głównym powodem do kłótni czy sporów, będzie trudno odbudować nam utraconą wspólnotę. Nadchodzący kryzys czy powrót do koncepcji państw narodowych może nam to skutecznie utrudnić. Zapowiadana repolonizacja mediów może jeszcze bardziej zaostrzyć spory społeczne i wtedy nawet Hołownia nie będzie w stanie odciąć się od polityki jednej czy drugiej partii.
Sprawa głosowania nad projektem podwyżek dokładnie wskazała problemy, z którymi zmaga się polska klasa polityczna. Z jednej strony bezkarność PiSu, który jako pomysłodawca tego projektu nie zebrał zbyt wielu negatywnych komentarzy, z drugiej zaś KO obwiniana za wszystkie grzechy i niepowodzenia ze zdwojoną siłą. Oczywiście błędem było nieprzemyślenie konsekwencji głosowania za tym projektem, ale przecież jest sierpień, a do następnych wyborów 3 lata . Kto myślałby o konsekwencjach?