Masz 26 lat i od 5 lat jesteś radną w łódzkiej Radzie Miasta. Co sprawiło, że postanowiłaś zostać samorządowczynią?
Antonina Majchrzak: Moja przygoda z samorządem zaczęła się już dużo wcześniej. Jako siedemnastolatka zostałam asystentką społeczną ówczesnego wiceprzewodniczącego Rady Miejskiej. Dzięki temu zapoznałam się z funkcjonowaniem Rady, samorządu, poznałam Urząd Miasta. Kiedy skończyłam osiemnaście lat, byłam na bezpłatnych praktykach w Urzędzie Miasta w wakacje. Miałam możliwość zapoznać się z szerszym gronem zarówno samorządowców, jak i wszystkich pracowników magistrali. Zauważyłam wtedy luki tematyczne, które nie były zagospodarowane. W 2017, 2018 roku zaczęłam interesować się tematami związanymi z zero waste oraz bardziej ekologicznym i zrównoważonym podejściem do funkcjonowania miasta. Spisałam kilkanaście pomysłów, które były albo low cost, albo wręcz przynosiły oszczędności. Spotkałam się z radnymi i dyrektorami, których poznałam wcześniej. Powiedziałam, słuchajcie, ja jestem tylko Antoniną studentką, więc ja nie mam jak tego wprowadzić, ale wy macie narzędzia i macie możliwości zmiany. Zupełnie zignorowano moje propozycje. Zdenerwowałam się, bo zaczęłam zauważać, że jestem traktowana bardziej jako pomoc i hostessa, a nie jako osoba, która faktycznie może mieć pomysły. Byłam o krok od przejścia do NGO-sów i zrezygnowania z angażowania się w politykę samorządową i partyjną, bo byłam również aktywną członkinią partii. Wtedy jednak dostałam propozycję wystartowania w wyborach samorządowych z okręgu, w którym się wychowałam, w którym mieszkałam z rodzicami. Stwierdziłam, że dzięki temu będę mogła wreszcie wziąć sprawy w swoje ręce.
Jak funkcjonuje Rada Miasta i w jaki sposób wpływa na kształt miasta?
Przede wszystkim Rada Miasta odpowiedzialna jest za cały budżet miasta. Za jego wydawanie. Mamy możliwość projektowania uchwał, które przesuwają środki na różnego rodzaju działania. Często też urząd, prezydenci, wiceprezydenci do Rady Miasta z tymi projektami się zgłaszają, ponieważ widzą potrzebę, aby te środki spożytkować w jakiś konkretny sposób. Co roku, uchwalając budżet, mamy również na komisjach konsultacje z poszczególnymi komórkami, które referują, gdzie widzą zapotrzebowanie. Jako radni czuwamy i sprawujemy kontrolę i czuwamy nad wykonanie tego budżetu przez Urząd i magistrat. Można powiedzieć, że nadajemy kierunek, w jakim miasto się rozwija.
Bycie radną i szereg tych narzędzi pozwoliło Ci zrealizować swoje pomysły, postulaty?
Częściowo tak. Udało się wstrzymać przetargi na dostawę do Urzędu Miasta butelek w plastikach, jednorazowych naczyń i sztućców. Do dzisiaj na sesjach Rady Miasta mamy po prostu karafki z wodą z kranu. Razem z menadżerem ulicy Piotrkowskiej udało nam się zachęcić do współpracy i wspólnych inicjatyw lokale, które na Piotrkowskiej się znajdują. Na przykład przynosząc własny kubek na kawę, ta kawa była tańsza. To były jedne z pierwszych rzeczy, które zrobiłam. Proste zmiany, nie wymagały rocket science. Wcześniej ,,zielone tematy” były traktowane tak po macoszemu. Właściwie ograniczały się tylko do nasadzeń, do ustalania albo zdejmowania statusu pomników przyrody. Takie bardzo podstawowe rzeczy. Przez te pięć lat poszerzyliśmy działania. W obecnej, dobiegającej końca kadencji stworzyliśmy razem ze społecznikami i ekspertami Ekopakt dla Łodzi, który jest ogromnym dokumentem, zbiorem wytycznych do tego, jak samorząd powinien funkcjonować. Obecnie pracujemy nad budową farmy fotowoltaicznej. Postanowiliśmy wykorzystać teren lotniska po to, aby miasto zyskało energię ze źródeł odnawialnych. To jest naprawdę bardzo szerokie spektrum tematów.
Z jakimi wyzwania mierzyłaś się jako młoda radna? Czy jest coś, co zaskoczyło Cię w Twojej pracy, czego się nie spodziewałaś?
Na pewno na samym początku kadencji nie zawsze byłam traktowana poważnie. Nie zaskoczyło mnie to, byłam na to w miarę przygotowana. Środowisko polityki nie było mi obce. Tak jak mówiłam wcześniej, będąc asystentką społeczną czy stażystką w Urzędzie Miasta, mniej więcej wiedziałam, co mnie czeka. Natomiast nie chciałam, żeby mnie to zniechęciło do pracy i decydowało o tym, czy będę zadowolona z tego, co robię. Okazało się, że najskuteczniejszym sposobem radzenia sobie z takim traktowaniem była po prostu merytoryka. Nie wchodziłam w żadne dyskusje, po prostu wiedząc, jakie mam kompetencje i czego mogę od dyrektorów w urzędzie wymagać jako przewodnicząca komisji czy jako radna, po prostu tego wymagałam, tak, jak każdy inny radny. Nigdy też nie podkreślałam swojego wieku, nie mówiłam, że: wiecie państwo, mam tyle i tyle lat, pierwszy raz jestem radną. Zachowywałam się dokładnie tak samo, jak pozostali radni. Myślę, że to była dobra strategia, bo dzisiaj się już z tym nie spotykam. Bardziej w pamięć zapadły mi sytuacje, związane z mediami, gdzie pracownicy radia, czy telewizji byli zdziwieni, że umiem się wypowiadać, że nie jestem wystraszona, że jestem merytoryczna. Tutaj pojawiały się różne dziwne i zgryźliwe komentarze. W przypadku wyborców również zderzałam się z argumentacją, że jestem za młoda, żeby zostać radną i powinny mnie zajmować inne rzeczy. Również w obecnej kampanii, mając prawie 27 lat, spotykam się z takimi komentarzami. Myślę jednak, że to kwestia edukacji i pokazania, że jako młodzi ludzie równie poważnie traktujemy swoje obowiązki, jak starsi od nas koledzy i koleżanki w Radzie. W takich przypadkach potrzebny jest spokój i akceptacja, ponieważ dla kogoś nowością może być to, że młode osoby, często studenci angażują się w lokalną politykę.
Czy Twoje doświadczenie pokazuje, że właśnie takich młodych ludzi brakuje w samorządach? Jakie młodzi samorządowcy przynoszą korzyści?
Na pewno brakuje młodych ludzi. Są oni potrzebni, aby zachować balans. W każdym samorządzie są politycy, którzy pełnią swoje role od kilku kadencji przez wiele lat. Często nie mają kontaktu z rzeczywistością, z tym jak wygląda życie młodego człowieka. Nie wiedzą, ile kosztuje kawalerka na wynajem, nie rozumieją, że perspektywa kupienia własnego mieszkania jest bardzo trudna. Sami mają, np. 6 mieszkań na wynajem kupionych w latach 90. i są kompletnie oderwani od tych problemów. Często dla starszych osób te tematy, którymi ja się zajmuję, zrównoważony rozwój, ekologia, to są tak zwane głupoty, bo ważniejsze jest na przykład budowania parkingów. Młodzi ludzi mają często zupełnie inny system wartości i priorytety niż starsze pokolenia. Dzięki temu do agendy politycznej wprowadzane są tematy ważne dla młodych, o których starsi by nie pomyśleli. Taka równowaga jest również ważna w przypadku podejmowania decyzji, rozważania różnych argumentów, dyskusji. Jeżeli ktoś jest nie tylko młody, ale ma też w sobie odwagę i jest w kontakcie ze swoimi wartościami to łatwiej mu pamiętać, dlaczego został politykiem, jakie ma cele. Wprowadza to dobrą, nową jakość, nie tylko w polityce, ale w całym społeczeństwie.
Ostatnio, szczególnie po październikowych wyborach, gdzie frekwencja wśród najmłodszych głosujących była rekordowa, mówi się, że młodzi ludzie są coraz bardziej świadomi jako obywatele, interesują się polityką. Czy zauważyłaś taki trend?
Tak, jest to zauważalne. Kiedy startowałam 5 lat temu w wyborach i obserwowałam listy w innych miastach to młodych ludzi było naprawdę niewiele. Dzisiaj widzę dużo więcej młodych osób, którzy starają się do dostać do rad miast, powiatów, sejmików wojewódzkich. Nie są tylko „zapychaczami” na listach, często robią bardzo dobre kampanie i są wybierani. Bardzo mnie to cieszy. W ciągu ostatnich lat do młodych, chociaż nie tylko, dotarło, że polityka dotyczy nas tak bardzo bezpośrednio. Sytuacje związane z np. prawem dotyczącym planowania rodziny pokazały, że to nie jest kwestia bardzo odległych tematów, które gdzieś tam są, ale w sumie co to nas obchodzi. Pokazały, że polityka naprawdę wpływa i dotyczy naszego życia codziennego w naprawdę każdym aspekcie. Według mnie jest to motorem napędowym do działania i do myślenia sobie, że kurczę, jeżeli to tak bardzo mnie dotyczy, to czemu ja nie mogę mieć na to wpływu. Zwłaszcza, że młode pokolenie żąda tej sprawczości, nie boi się podnosić tematów dla nich ważnych, nie boi się walczyć chociażby w takiej zawodowej sferze. Młodzi ludzie już nie mają problemu z tym, żeby aplikować na wysokie stanowiska, żeby walczyć o to, aby ich kompetencje były traktowane na równi z ludźmi, którzy mają dłuższy staż. Poza tym istotny jest fakt, że dzięki mediom społecznościowym politycy stali się po prostu bliżsi. Do wielu z nich można napisać na Instagramie czy Twitterze/X i dostać odpowiedź. Na przykład o wyborach mówią nie tylko aktorzy pokolenia naszych dziadków i rodziców, ale też influencerzy, których obserwujemy na co dzień. Dzięki temu możemy tę politykę niemalże dotknąć.
Wiemy już, że młodzi są potrzebni w polityce i jest ich tam coraz więcej. Czy jako bardziej doświadczona koleżanka mogłabyś powiedzieć, ile kosztuje takie zaangażowanie? Jakie są cienie kariery samorządowej?
Przede wszystkim życie zawodowe. Bardzo dużo polityków nie ma życia zawodowego lub pracuje na przykład w spółkach, które należą do miasta, państwa. Nie mają styczności z żywym, czasami bezlitosnym rynkiem pracy i sektorem prywatnym, gdzie bycie politykiem i bycie radną utrudniało mi znajdowanie pracy, a potem funkcjonowanie w niej. Trudniej połączyć obowiązki wynikające z pracy zawodowej z tymi, które wynikają z bycia radną. Ze względu na to studiuję dłużej niż moi znajomi.
To jest duża odpowiedzialność i też coś, co bardzo wpływa na życie. Obowiązków tylko przybywa i trzeba na nie znaleźć miejsce. Jeżeli ktoś planuje karierę zawodową to musi o tym pamiętać. Bardzo zachęcam do tego młodych ludzi, bo poleganie tylko i wyłącznie na polityce jest moim zdaniem ogromnym błędem i powielaniem toksycznych schematów polityków oderwanych od rzeczywistości. Może się zdarzyć, że pracodawca powie: jesteś super kandydatką na to stanowisko, no ale niestety z powodu tego, że angażujesz się politycznie, nie możemy cię zatrudnić. Nie zawsze wynika to ze złej woli, czasami po prostu taki jest regulamin firmy i nie da się z tym nic zrobić. Sama nie miałam wcześniej tej świadomości, doświadczałam takich sytuacji na własnej skórze. Po drugie obowiązki wynikające z bycia aktywną polityczką wpływają na życie osobiste. Jeśli dodatkowo pracuje się zawodowo, to czas, który poświęcilibyśmy na życie towarzyskie, spotkania z rodziną i przyjaciółmi niesamowicie się kurczy. Będąc polityczką czy politykiem, kluczowe jest posiadanie partnera/partnerki, który rozumie, że czasami trzeba o godzinie dwudziestej pierwszej zdzwaniać się z dyrektorem z urzędu albo z kolegą radnym i jakiś temat odgadywać na bieżąco, bo często coś wychodzi na cito. Potrzebna jest akceptacja tego, że w ten weekend nie pojedziemy na przykład, do rodziców, bo jest spotkanie z mieszkańcami. To że przez półtora, dwa miesiące nie ma mnie w domu, bo mam kampanię. Niełatwo jest pogodzić ze sobą te wszystkie obowiązki i stworzyć wokół siebie grupę wsparcia, która to zrozumie.
Czy jest jeszcze coś, co sama chciałabyś usłyszeć podczas swojego pierwszego startu wyborach 5 lat temu?
Tak. Wejście do polityki jest ogromnym wyzwaniem dla psychiki młodego człowieka. Rzadko się o tym mówi, jest to trochę temat tabu. Młodym ludzie często wciąż się kształtują, także emocjonalnie. Nie mają doświadczeń swoich starszych kolegów. Polityka jest niezwykle brutalnym i niesprawiedliwym światem. Często trudno wytrzymać takie sytuacje, zwłaszcza w okresie negocjowania list, kampanii. Porażka polityczna jest wyzwaniem psychicznym. W wyborach jednak sprzedajemy siebie i okazuje się, że ktoś tego nie chce kupić. Znam niestety przykłady osób, które tego nie wytrzymały psychicznie i zrezygnowały z polityki. Jeżeli czujemy podświadomie, że to nie jest dla nas, nie powinniśmy robić tego za wszelką cenę. Polityka to nie jest tylko i wyłącznie startowanie w wyborach i wystawianie się na to wszystko. Można w tym świecie znaleźć inną drogę, dopasowaną do swoich potrzeb.