Przywództwo prezydenckie w Polsce i jego kryzys

Grafika: Karolina Jaworska
Artykuł ukazał się w 1. numerze kwartalnika „Młodzi o polityce”

Urząd Prezydenta Rzeczypospolitej cieszy się ogromnym zainteresowaniem Polaków. To właśnie w wyborach prezydenckich odnotowujemy najwyższe frekwencje, a politycy piastujący to stanowisko cieszą się największym poparciem w rankingach zaufania społecznego. Prezydent pełni szczególną rolę w naszym systemie, ale jego pozycja ustrojowa nie jest proporcjonalna do wagi jaką poświęca mu Konstytucja czy opinia publiczna. Złośliwi bagatelizują rolę prezydenta, zwłaszcza gdy ten wywodzi się z wrogiego im obozu politycznego. Sympatycy oraz – nadspodziewanie często – sami Prezydenci, mają tendencje do nadinterpretowania roli jaka przypadła temu stanowisku w polskim ustroju. Wiele sprzecznych ze sobą czynników sprawia, że trudno jednoznacznie scharakteryzować przywództwo prezydenckie w Polsce. Zwłaszcza, że w ciągu trzech dekad jedynie sześć osób piastowało ten urząd, co nie zawsze ułatwia znalezienia wspólnych motywów charakteryzujących przywództwo prezydenckie w naszym kraju. Można jednak wyciągnąć już pewne wnioski dotyczące specyfiki tego przywództwa oraz jego ewentualnego kryzysu.

Kim jest Prezydent RP, strażnikiem żyrandola czy uosobieniem majestatu Rzeczypospolitej? Co kształtuje przywództwo prezydenckie w Polsce? Czy mamy do czynienia z kryzysem tego przywództwa oraz jak z takim kryzysem sobie poradzić? Odpowiedzi na te oraz inne pytania postaram się przedstawić w poniższym tekście. 

Pozycja ustrojowa prezydenta oraz instrumenty wywierania wpływu

Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej jest jednym z organów władzy wykonawczej. Problem w tym, iż nie jest on w tym obszarze organem najważniejszym. Konstytucja dużo miejsca poświęca głowie państwa znacznie uwypuklając urząd prezydenta w porównaniu do innych stanowisk egzekutywy, zwłaszcza stanowiska premiera, którego umieszcza jedynie pośród Rady Ministrów. W istocie, w ustawie zasadniczej mamy do czynienia z asymetrycznym przedstawieniem dwóch urzędów odpowiadających za władzę wykonawczą, który Maciej Hartliński nazwał dysonansem między codzienną obserwacją życia politycznego a formalnym usytuowaniem w Konstytucji.[1] W Polsce występuje dualizm władzy wykonawczej, jest to jednak dualizm asymetryczny, który sprawia, że prezydent jest jedynie partnerem rządu. De facto to właśnie Rada Ministrów kieruje wewnętrzną oraz zagraniczną polityką państwa a prezydent nie może jej niczego nakazać.

Nie oznacza to jednak, że prezydent dużo znaczy ale mało może. Może całkiem sporo, bowiem do arsenału jego kompetencji należy inicjatywa ustawodawcza oraz prawo weta. Głowa państwa jako jedyny organ posiada tak duże uprawnienia w stosunku do procesu legislacyjnego w naszym kraju, co stwarza możliwość realnego oddziaływania na politykę. Poprzez inicjowanie projektów ustaw może podnosić dowolny temat w debacie publicznej i proponować realną zmianę. Przede wszystkim jednak jest to instrument, który pozwala mu spełniać swoje przedwyborcze obietnice. Prawo zawetowania ustawy jest zaś najsilniejszą z przysługujących prezydentowi prerogatyw. Najsilniejszą dlatego, że do jego odrzucenia potrzebna jest większość aż 3/5 głosów co w większości przypadków okazuje się dla Sejmu barierą nie do przekroczenia. Groźba weta jest więc najmocniejszym argumentem jakiego głowa państwa może użyć w politycznych negocjacjach. Prezydent jest nazywany wielkim hamulcowym, ponieważ niewielkim wysiłkiem może przyczynić się do nieuchwalenia dowolnej ustawy. 

W rzeczywistości ustrojodawca przewidział dla prezydenta rolę arbitra, który ma czuwać nad prawidłowym funkcjonowaniem państwa oraz stabilnością naszego ustroju. Jednak szerokie kompetencje oraz powszechność wyborów prezydenckich (o czym niżej) sprawiają, że pozycja głowy państwa, w oczach wielu obywateli, niesłusznie wyrasta ponad inne organy państwowe. 

Przypomnijmy na koniec, że prezydent podlega odpowiedzialności konstytucyjnej przed Trybunałem Stanu, w praktyce jednak jego urzędowanie podlega ocenie politycznej – nie tylko przed Bogiem i historią – przed wyborcami w momencie starań o reelekcję. De facto największą konsekwencją polityczną jaka może spotkać głowę państwa jest brak wyboru na drugą kadencję. 

Co kształtuje przywództwo prezydenckie?

Czynnikiem jaki sprzyja przywództwu prezydenckiemu jest społeczne poparcie, które głowa państwa otrzymuje w skali całego kraju. Tylko w tych wyborach kandydat może ubiegać się o głosy wszystkich obywateli – bez względu na miejsce zamieszkania – dzięki czemu dysponuje silniejszą legitymacją do sprawowania urzędu niż politycy na innych stanowiskach. Sprawia to, iż prezydent urasta do rangi przywódcy narodu, który odpowiada bezpośrednio przed obywatelami a nie innymi politykami. 

Ogromny wpływ na przywództwo prezydenckie może wywierać środowisko z którego się wywodzi się głowa państwa. Duże znaczenie ma to czy rząd tworzoną lub współtworzoną partie prezydentowi przyjazne, czy mu wrogie. Czy mamy do czynienia z względną stabilizacją czy z kohabitacją. Możliwość współpracy z rządem i parlamentem lub jej brak oddziałuje na pozycję głowy państwa oraz na działania jakich może się podjąć. Przy przyjaznej większości parlamentarnej prezydent jest w stanie skutecznie korzystać z inicjatywy ustawodawczej a podniesiony dzięki niej temat ma realną szansę realizacji. Przy wrogiej sobie większości głowa państwa ma niewielkie szanse na realizowanie swojego programu a jego działania w głównej mierze koncentrują się na manifestowaniu swojej wizji polityki poprzez wetowanie ustaw, z którymi się nie zgadza.[2] Prezydent staje się w ten sposób głównym wyrazicielem woli tej części społeczeństwa, która nie zgadza się z działaniami rządu, przez co staje się jej symbolicznym przywódcą.

Kolejnym czynnikiem kształtującym przywództwo prezydenta jest jego czynny lub bierny udział głowy państwa w debacie publicznej. Wspomniany już M. Hartliński zauważa, że to umiejętność włączenia się w odpowiednim momencie i z odpowiednią ingerencją w życie polityczne stanowi o sukcesie przywództwa prezydenckiego. Zdolność do wyczuwania takich sytuacji stanowi o umiejętnym balansowaniu między aktywnością a biernością. Zwłaszcza w sytuacjach kryzysowych oczekuje się od przywódców odpowiedniego zaangażowania, polegającego na przywróceniu ładu społecznego, właściwej ingerencji państwa, łagodzenia i rozładowywania sporów.[3] Ten cytat najdosadniej ukazuje wagę politycznego instynktu jakim powinna się wykazywać głowa państwa.

W tym miejscu należałoby się rozprawić z mitem bezpartyjnej prezydentury, który odnawiany jest przed każdymi wyborami. Kandydaci zarzekają się, że piastując najwyższy urząd w państwie, będą niezależni od swojego środowiska politycznego. Zrzekają się członkostwa w partii, jednak zapowiadana przez nich „bezpartyjna prezydentura” pozostaje jedynie pustym hasłem. Nie wpływa to na przywództwo prezydenckie, a tym bardziej nie świadczy o jego jakości. Każdy polityk ma swoje sympatie i antypatie, a przecież prezydenci to przede wszystkim tylko politycy. 

Ostatnim czynnikiem, który pozwolę sobie wymienić, a który może mieć wpływ – przynajmniej w wymiarze wizerunkowym – na przywództwo prezydenckie, jest reprezentowanie kraju w kontaktach zagranicznych. To dzięki szczytom międzynarodowym oraz kierunkom wizyt zagranicznych głowa państwa może przypominać o przywódczej roli swojego urzędu. Zaznaczyłem wyżej, iż głowa państwa nie jest odpowiedzialna za kształtowanie polityki zagranicznej, niemniej jest najwyższym reprezentantem narodu – przez co i jego przywódcą – a pozytywne relacje z głowami innych państwa mogą pozytywnie wpływać na pozycję Polski w świecie.

Kryzys przywództwa prezydenckiego

Można szczerze stwierdzić, że w Polsce mamy do czynienia z kryzysem przywództwa prezydenckiego. Jego główną przyczyną jest to, że coraz słabsi jakościowo politycy,  często z niewielkim doświadczeniem, ubiegają się o fotel głowy państwa. Patrząc na kolejne elekcje oraz głównych pretendentów widzimy, że nie mamy już do czynienia z politykami będącymi przywódcami swoich obozów politycznych. O urząd Prezydenta przestali ubiegać się faktyczni przywódcy jakimi byli Lech Wałęsa, Tadeusz Mazowiecki, Aleksander Kwaśniewski, Donald Tusk czy bracia Kaczyńscy za to coraz częściej są to politycy z drugiego a nawet trzeciego szeregu jak Bronisław Komorowski, Andrzej Duda, Magdalena Ogórek czy Rafał Trzaskowski.[4] Jak pokazały ostatnie dekady na jakości prezydentury największy cień kładzie kwestia pozycji jaką dany polityk posiadał przed objęciem urzędu oraz roli, którą odgrywał wewnątrz własnej formacji. Kluczowe staje się pytanie czy osoba, która wygrała wybory prezydenckie, była przywódcą, liderem czy może szerzej nieznanym politykiem? W ciągu trzydziestoletniej historii III RP każdy z tych rodzajów polityków obejmował najwyższy urząd w państwie. Jednak nawet w przypadku liderów politycznych widać, iż nie potrafili oni wyswobodzić się z wpływu, jaki wywierał na nich przywódca partii z której się wywodzą. Jednym z powodów takiego stanu rzeczy może być fakt, iż tacy politycy nie zdobywają najwyższego urzędu w państwie, a swój sukces w głównej mierze zawdzięczają partii, która do tego urzędu ich wyniosła. Nie są przez to w pełni podmiotowi i nie prowadzą w pełni suwerennej polityki w stosunku do swojej macierzystej formacji. Sprzyja temu brak własnej frakcji wewnątrz obozu politycznego oraz chęć utrzymania poparcia swojej partii w celu uzyskania reelekcji w nadchodzących wyborach.

Z taką sytuacją mamy do czynienia za czasów prezydentur B. Komorowskiego oraz A. Dudy. Nie występowała gdy najwyższy urząd w państwie pełnił L. Wałęsa czy A. Kwaśniewski. Wszyscy oni piastowali najwyższy państwowy urząd w momencie, w którym u władzy były obozy polityczne, z których się wywodzili. Dla lepszego porównania skupmy się właśnie na tych okresach. Ówczesne relacje głowy państwa z obozem rządzącym były zupełnie inne właśnie dlatego, że politycy ci kreowali politykę swoich obozów politycznych jeszcze zanim zostali Prezydentami. L. Wałęsa był niekwestionowanym przywódcą demokratycznej opozycji przed ’89 i od samego początku transformacji kreował politykę a nawet kandydatów na szefa rządu. Choć w trakcie swojej prezydentury wyświadczył ugrupowaniom postsolidarnościowym niejedną niedźwiedzią przysługę, nie można nazwać go prezydentem uzależnionym od swojego środowiska politycznego. Również w przypadku A. Kwaśniewskiego należy zwrócić uwagę na  przywódczą rolę jaką odgrywał przed wyborami prezydenckimi. Dlatego właśnie w trakcie obu okresów rządów SLD był partnerem w sprawowaniu władzy, a nie przysłowiowym strażnikiem żyrandola, biernie obserwującym przebieg politycznych wydarzeń. 

Ciekawym przypadkiem wśród wybranych w powszechnych wyborach prezydentów jest Lech Kaczyński, prezydenturę którego (nie tylko z powodu chronologii) należy uplasować między prezydenturami mniej i bardziej zależnymi od swojego politycznego zaplecza. Z jednej strony był on byłym prezesem partii, która zaangażowała się w jego kampanię, z drugiej zaś nie sposób przejść obojętnie nad faktem, że z dwójki braci Kaczyńskich to Jarosław był głównym kreatorem polityki ugrupowania. Moim zdaniem więzy rodzinne jakie łączyły tragicznie zmarłego prezydenta z faktycznym przywódcą politycznym w głównej mierze sprawiają, że ich relacja nie była hierarchiczna. Prezydentury tej nie należy jednoznacznie zaliczać do żadnego z wcześniej wymienionych typów. Kadencję L. Kaczyńskiego można uznać za przejściową lub pośrednią między wspomnianymi już typami. 

Kolejną przyczyną kryzysu przywództwa prezydenckiego jest powszechny dziś kryzys idei jaki trawi politykę (nie tylko tę w Polsce).[5] Kandydaci już od bardzo dawna nie odwołują się do żadnych wysokich wartości. Nie przedstawiają wyborcom ich własnej wizji kraju. Spłycają swój przekaz do maksimum, radykalizują go, nie przedstawiają rzetelnego programu lub podpisują się pod częścią dokonań swojej formacji. Ostatnio nawet nie prowadzą ze sobą debaty. Taka prezydentura jest skazana na bezideowość od samego początku. Tylko naiwność pozwala sądzić, że w trakcie urzędowania wykluje się jakiś owoc idealizmu, jeśli nawet ziarno idei nie zostało uprzednio zasiane. Jeszcze w 2005 roku wyborcy wybierali między dwiema różnymi wizjami kraju reprezentowanymi przez dwóch postsolidarnościowych polityków. Dziś mamy do czynienia ze stawaniem po właściwej stronie ,wybieraniem dobra lub zła oraz mówienia do swoich i zamknięciem na argumenty drugiej strony. Prezydentura przestała być narzędziem do realizowania idei, stała się jedynie władzą dla władzy.

Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze celebrytyzacja polityki. Od kandydatów na najwyższy urząd w państwie coraz częściej oczekuje się jedynie tego, aby się podobali, ciekawie wysławiali i dobrze prezentowali. Rzadko kiedy realnie weryfikuje się wiedzę oraz kompetencje przywódcze kandydatów co sprawia, iż są oni później przywódcami wizerunkowymi a nie retorycznymi. Idealnie wpisali się w to A. Duda i R. Trzaskowski. W ostatnich elekcjach swoje trzy grosze do celebrytyzacji polityki, z sukcesami, dołożyli Paweł Kukiz i Szymon Hołownia. A wręcz modelowym przykładem stała się Małgorzata Kidawa-Błońska, której kampania utwierdziła nas wszystkich w przekonaniu o ogromnej wadze prawyborów. 

Pomniejszych przyczyn z całą pewnością można znaleźć dużo więcej, te jednak, zważywszy na ich powszechność, wydają mi się najistotniejsze. 

***

Po przeanalizowaniu pozycji prezydenta oraz przyczyn kryzysu jego przywództwa niemal samoistnie nasuwa się pytanie: czy owemu kryzysowi da się przeciwdziałać? A co istotniejsze: jak robić to skutecznie? Tu pojawiają się trzej adresaci, do których należy skierować odpowiedź na tego typu pytania. 

Pierwszym z nich jest społeczeństwo, czyli my – wyborcy. Bardziej wymagający i bardziej świadomi wyborcy mogą oddziaływać na życie publiczne silniej niż ma to miejsce dziś. W ostatnich latach opinia publiczna wywierała wpływ na polityków dopiero po fakcie – gdy podwyższono wiek emerytalny, przyznano nagrody ministrom czy przegłosowano w Sejmie podniesienie wynagrodzeń. Politycy zmienili swoje decyzje przez niezadowolenie swoich wyborców. Rzadko jednak zdarza się, aby opinia publiczna wywierała wpływ na polityków jeszcze przed jakimś zdarzeniem. A przecież mamy prawo oczekiwać kompetentnych kandydatów, spójnych programów wyborczych i budujących idei. Jako wyborcy nie powinniśmy być skazani jedynie na to, co łaskawie zaproponują nam partie. Nie wymagamy od nich, a przecież tylko wywierając wpływ na naszych przyszłych reprezentantów, możemy pokazać czego od nich oczekujemy. Zatem, wymagajmy.

Drugim adresatem, do którego należy skierować odpowiedź na pytanie o przeciwdziałaniu kryzysowi przywództwa, są same partie polityczne. To one mają największy wpływ na jakość naszego życia publicznego. Od nich zależy, w których polityków inwestują, a w których nie, i na jaki język w debacie publicznej pozwalają swoim członkom. Niezwykle ważne są tu prawybory, demokratyczny proces awansu oraz dbanie o intelektualne zaplecze partii. To właśnie w trakcie prawyborów partia oraz jej wyborcy są w stanie skonfrontować swoje oczekiwania wobec kandydata z rzeczywistością. Prawybory są w stanie uchronić obóz polityczny przed kampanijnym blamażem (jak w przypadku Koalicji Obywatelskiej i Małgorzaty Kidawy-Błońskiej) a nawet zbudować zainteresowanie mediów przyszłym kandydatem (przypadek Konfederacji i Krzysztofa Bosaka). Z kolej demokratyczny proces awansu w strukturach partii przeciwdziała nadmiernemu klientelizmowi, a dofinansowane zaplecze intelektualne partii jest w stanie odpowiednio wcześnie uchronić partię przed aideowością i brakiem merytorycznych propozycji.

Ostatnimi adresatami są zaś sami kandydaci. Od dekady przywódcy największych środowisk politycznych nie ubiegają się o stanowisko Prezydenta RP. Stanowi to problem sam w sobie, ale być może stało się to częścią naszych realiów politycznych. Zwróćmy więc uwagę na tych polityków, którzy startując w wyborach nie mają przywódczej pozycji. To bardzo ważne, aby kandydaci nie traktowali wyborów prezydenckich jako możliwości do zaprezentowania się szerszej publiczności, aby zadbali o swoje zaplecze polityczne, aby nakreślili własną wizję prezydentury, aby debatowali i – co najważniejsze – aby potrafili wznieść się ponad dzielące społeczeństwo spory oraz wypromowaną przez swoje ugrupowanie narrację i byli prezydentami całego narodu. I takich kandydatów oraz prezydentów nam życzę.

  1. M. Hartliński, Przywództwo polityczne. Wprowadzenie, Instytut Nauk Politycznych Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie, Olsztyn 2012, s. 101

  2. Bardzo dobrze widać to po przeanalizowaniu lat, w których dany prezydent najczęściej wetował ustawy. Np. Aleksander Kwaśniewski większość ze swoich 35 wet zgłosił w trakcie rządu Jerzego Buzka (1997-2001) – większość, bo aż 28. Zaś na okres burzliwej kohabitacji prezydentury Lecha Kaczyńskiego z rządem Donalda Tuska (2007-2010) przypada aż 17 z 18 wet jakie prezydent zgłosił w trakcie pełnienia urzędu. Do najgłośniejszych należą te dotyczące obniżenia wieku szkolnego do szóstego roku życia oraz rozdzielenia funkcji ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego. Oba zostały odrzucone.

  3. M. Hartliński, Przywództwo polityczne. Wprowadzenie, Instytut Nauk Politycznych Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie, Olsztyn 2012, s. 99

  4. Nie chciałbym w tym miejscu odbierać Prezydentowi B. Komorowskiemu doświadczenia jakie nabył przed prezydenturą ale nie mogę (i chyba nikt nie może) podpisać się pod stwierdzeniem, iż był on przywódcą obozu politycznego, z którego się wywodził.

  5. Prof. Jan Pakulski o tym, jak polityków zastępują celebryci, w tygodniku  Polityka z 1 czerwca 2020 r.