Bus ekipy Tour de Konstytucja wyruszył w drogę na początku czerwca. Od tego czasu podróżuje po Polsce i trafia do wielu miejsc. W połowie sierpnia brałam udział w przystanku w Sanoku, który jest miastem niesłychanie malowniczym. Kojarzyć może się z polskim malarzem, Zdzisławem Beksińskim, urodzonym i zamieszkałym przez długi czas właśnie tam. Jest to też miejscowość, w której nieustannie poruszać trzeba się jasno wytyczonym schematem: góra-dół.
I okres przedwyborczy jest właśnie takim czasem, kiedy trzeba wykorzystać zebrane siły, by wspiąć się pod górę. I wspinają się wszyscy: politycy, którzy stawać będą na głowie, PR-owcy, publicyści i wielu innych. Zapomnieć nie można przy tym o październikowych wyborcach, bo ich rola jest nieoceniona. Taką wspinaczką w ich przypadku jest zainteresowanie się polityką, zrozumienie zachodzących zjawisk i przybliżenie sytuacji z przeszłości, mogących kłaść się cieniem na zaufaniu do danej partii. Jest nią również zainteresowanie się samymi wyborami i zaangażowanie w nie jak największej liczby obywateli. I w tym miejscu Tour de Konstytucja wychodzi naprzeciw: przybliża istotne zagadnienia, stwarza pole do rozmów oraz dyskusji, tłumaczy i częstuje wiedzą. W Sanoku panel, prowadzony przez sędziego Igora Tuleyę, dotyczył roli męża zaufania.
Bo kim właściwie jest mąż zaufania? Ujmując rzecz najprościej: jest to osoba, która kontroluje pracę Obwodowej Komisji Wyborczej. Zostać nią może każdy, kto posiada czynne prawo wyborcze. Nie może to być jednak osoba kandydująca, ani z nią bezpośrednio związana. Mąż zgłaszany jest przez komitet wyborczy i – w przeciwieństwie do obserwatora społecznego, na którym skupiono się na kolejnym przystanku w Rzeszowie – otrzymuje wynagrodzenie oraz ma prawo do zgłaszania zastrzeżeń, które powinny się znaleźć w protokole. Jego rola jest niebagatelna, bo czuwa on nad tym, by przepisy nie zostały naruszone. Słowem – czuwa nad wyborami.
Standardowo uczestnicy przystanku brali również udział w liczeniu głosów metodą D’Hondta. Na potrzeby warsztatowo-edukacyjne utworzone zostały cztery ugrupowania – każde z własną nazwą i programem. Przewagę, którą warto odnotować, w liczbie otrzymanych mandatów, uzyskała partia Żony, Matki i Kochanki, walcząca o to, by kobiety mogły bezpiecznie rodzić (przyznam szczerze, że ten sukces mnie nie dziwi: to również był mój faworyt).
Jednak prócz miast mniejszych i większych, TdK trafia do ludzi. Do tych wszystkich, którzy przychodzą osobiście na panele i – niekiedy w ogromnym upale – przysłuchują się prowadzonej rozmowie, tych oglądających transmisje w mediach społecznościowych, czy czytających o inicjatywie w lokalnych mediach. Energia, zapał, uśmiech, z którym całość jest organizowana, trafia dodatkowo do serca i zapada na długo w pamięć. Bo wszystkim nam bliska jest – a jeżeli nie, to powinna być – przyszłość naszego kraju.