Palcem po mapie – jak reforma administracyjna zmieniła Polskę w 25 lat?

Ilustracja: Magdalena Pogorzelska
Artykuł ukazał się w 15. numerze kwartalnika „Młodzi o Polityce”

Ćwierć wieku to dobry czas na podsumowanie. W tym roku zarówno podział terytorialny Polski w obecnym kształcie, jak i ja, będziemy wspólnie obchodzić 25 urodziny. Niemniej, niniejszy artykuł nie będzie się skupiał na wiwisekcji życia prywatnego jego autora, a na tym, jak narodziła się koncepcja administracyjnego podziału Polski na 16 województw i jakie były skutki wprowadzenia jej w życie. Przekonamy się, kto na niej zyskał, ale i kto stracił. Zbadamy, jak wyglądała polska droga do samorządności i czy upływ 25 lat to odpowiedni moment, by znów wdrażać zmiany. Zatem, w rok wyborów samorządowych, wybierzmy się w podróż po całej Polsce. Bez wyjątku, bez fikcji i bez retuszu. Ale czym jest dobra podróż bez odrobiny historii?

Mniej znaczy więcej?

Zmiany w strukturze administracyjnej i organizacji terytorialnej państwa były naturalnym następstwem transformacji PRL-u w III Rzeczpospolitą. Droga do reformy, a de facto wprowadzenia samorządu terytorialnego w Polsce, rozpoczęła się już w 1990 roku. Pierwsza duża reforma samorządowa wzruszyła zabetonowane struktury państwowe, zwłaszcza na poziomie gmin. Objawiło się to w nadaniu jednostkom samorządu terytorialnego samodzielności finansowej oraz autonomii względem administracji rządowej. Nie należy również zapominać o tym, że od 1990 roku gminy dysponowały osobowością prawną, czyli mogły być podmiotem praw i obowiązków cywilnoprawnych. Przeprowadzenie tak ważnej reformy w tak krótkim czasie należy określić jako jeden z największych sukcesów rządu Tadeusza Mazowieckiego. Naturalną konsekwencją demokratycznej reformy samorządu były pierwsze w pełni wolne wybory w powojennej Polsce. Zwycięskie stronnictwo mogło być tylko jedno – obóz „Solidarności” zdobył 53% głosów.

Po „wojnie na górze” i utracie władzy przez podzieloną wewnętrznymi sporami „Solidarność” na rzecz Socjaldemokracji RP, tempo rozwoju samorządności w Polsce znacząco spadło. Niemniej, reforma administracyjna państwa musiała zostać doprowadzona do końca. Trwanie w metaforycznym rozkroku przez polski samorząd terytorialny zakończył w 1997 roku powrót do władzy prawicy, uosobionej w postaci koalicji Akcja Wyborcza Solidarność – Unia Wolności. Rząd Jerzego Buzka zaproponował pakiet 4 reform, które miały zmienić oblicze Polski, a reforma administracyjna miała być jedną z nich. Jak się później okazało, zmiany w samorządzie polegały na rozszerzeniu jego struktury o szczebel powiatu (do tej pory funkcjonowały jedynie gminy i województwa) oraz znaczącej redukcji liczby województw. I choć wprowadzenie powiatów jako organu samorządu terytorialnego nie było pomysłem kontrowersyjnym, to możliwość utraty statusu województwa zelektryzowała poszczególne regiony Polski.

Kiedy przyszło do dyskusji o podziale województw, rozpętało się piekło[1] – twierdzenie prof. Antoniego Dudka bez wątpliwości kreśli wizję, w której jesteśmy w stanie dostrzec, o jak wielką stawkę toczyła się gra. Pierwszą propozycją zaproponowaną przez stronę rządową była redukcja liczby województw z 49 do 12 i, w perspektywie następnych wersji reformy, tę można nazwać najbardziej radykalną. Projekt został poddany krytyce przez Polskie Stronnictwo Ludowe, Ruch Odbudowy Polski oraz narodowo-katolickie skrzydło AWS. Wymienione środowiska widziały w propozycji rządu Buzka wstęp do przekształcenia ustroju Polski z unitarnego w federalny[2]. Ten argument w swojej absurdalności może ciekawić, ponieważ przyjęcie Konstytucji RP w 1997 roku ograniczyło prawodawców w kontekście samorządu tylko w jednym aspekcie. Mianowicie Polska miała pozostać państwem unitarnym. Zasadniczy podział terytorialny państwa nie był natomiast określony przez ustawę zasadniczą. Negatywny stosunek do koncepcji 12 województw wyrażał Prezydent RP, Aleksander Kwaśniewski, który w 1998 roku intensywnie myślał o reelekcji. Dane sondażowe wyrażały wprawdzie większe poparcie dla idei 12 województw, ale – jak często bywa – głos tych, którzy byli przeciw, był lepiej słyszalny[3]. Tym samym prezydent Kwaśniewski wybrał się w tournee po Polsce, broniąc województw, które zgodnie z planem rządu miały zostać „pokrzywdzone”. Kwaśniewski dał się poznać zarówno starym, jak i potencjalnym nowym wyborcom jako obrońca ich interesu, zbijając kapitał polityczny w myśl starej zasady „car dobry – bojarzy źli”.

To dobry moment na rekapitulację argumentów obu stron sporu. Przeciwnicy reformy podnosili, że podział dwustopniowy (gmina + województwo) jest wystarczający do realizacji zadań stojących przed samorządem terytorialnym. Ponadto, pozycja gmin zostałaby osłabiona. Przywoływany był już pogląd o zagrożeniu dla unitarności państwa i tym samym osłabieniu władzy rządu w terenie. Argumentem przeciw były naturalnie kwestie finansowe, czyli bardzo wysokie koszty reformy. Niewypowiedzianym interesem przeciwników zmian był natomiast los posłów na Sejm, wybranych w województwach, które niebawem miały utracić swoją rangę[4]. Zwolennicy reformy twierdzili, że 49 małych województw ma pojedynczo niewielki potencjał ekonomiczny. Małe województwa były emanacją paternalistycznej wizji państwa realnego socjalizmu i zarazem partyjnymi ksiąstewkami komunistycznych watażków bądź dygnitarzy (w zależności od wagi politycznej lub ekonomicznego potencjału danego województwa). Ważkim argumentem po stronie zwolenników reformy była potrzeba przystosowania struktury samorządowej w Polsce do kolejnych kroków integracji europejskiej i bardziej efektywnego pobierania środków unijnych.

Ostatecznie Sejm przyjął projekt ustawy zakładającej redukcję liczby województw z 49 do 15. Na to z kolei nie chciał przystać prezydent Kwaśniewski, który ustawę zawetował. Koalicja rządząca nie posiadała większości zdolnej przełamać weto prezydenckie, więc rozpoczęły się dodatkowe tury rozmów o ostatecznej liczbie województw. Rząd obstawał przy własnej propozycji, prezydent proponował 17 województw. W konsekwencji przyjęto rozwiązanie kompromisowe i zdecydowano się na liczbę 16 województw. Goryczy porażki posmakowało województwo środkowopomorskie, którego stolicą miał być Koszalin. Fortuna natomiast sprzyjała województwu świętokrzyskiemu, a Kielecczyzna wyrwała się z niekomfortowych objęć Małopolski. Nowa ustawa miała zacząć obowiązywać od 1 stycznia 1999 roku.

Reforma administracyjna zmieniła Polskę nie tylko poprzez konieczność wytyczenia nowych granic na mapach administracyjnych oraz zwolnienia uczniów od wątpliwej przyjemności przyswojenia nazw i położenia 49 województw. Przystosowano organizację terytorialną oraz strukturę samorządową do standardów Unii Europejskiej, co usprawniło proces akcesyjny oraz ułatwiło pobieranie unijnych środków na rozwój. Samorząd został odbiurokratyzowany i zdecentralizowany, a jego władze zaczęły ponosić polityczną odpowiedzialność przed wyborcami, a nie tylko przed władzami centralnymi. Województwo otrzymało w systemie politycznym podwójną rolę, zarówno jako siedziba organów administracji rządowej, jak i jednostka samorządu terytorialnego. Profesor Michał Kulesza – jeden z autorów koncepcji powrotu Polski do samorządności – stwierdził, że rzadko się zdarza, by przeprowadzić tak doniosłe i znaczące dla państwa zmiany w jego strukturze w drodze demokratycznej[5]. O ile takie stwierdzenie może zdawać się nieco na wyrost, to należy na pewno docenić skalę przedsięwzięcia, jakie na swoje barki przyjął rząd Jerzego Buzka. Badacze Zbyszko Chojnacki i Teresa Czyż zauważyli: Podział terytorialny nie jest tylko przedsięwzięciem intelektualnym, lecz także społeczno-politycznym, nie dającym się w znacznym stopniu zracjonalizować[6]. Antoni Dudek twierdzi, że reforma administracyjna była spośród bloku 4 reform rządu koalicji AWS-UW reformą najbardziej udaną, jednak jej ofiarami były 33 miasta wojewódzkie, które utraciły swój status, nie otrzymując z tego tytułu rekompensaty[7]. Właśnie perspektywę niektórych z tych 33 miast spróbujemy zgłębić. Wsłuchajmy się w głos słabo słyszalny w Warszawie, Krakowie, Gdańsku lub Wrocławiu. W głos Polski powiatowej – powiatowej nie z wyboru, ale z przymusu.

Co wolno wojewodzie…

W województwie lubelskim, 21 kilometrów od granicy z Ukrainą i 42 kilometry od granicy z Białorusią, nad rzeką Uherką, leży Chełm. Chełm to nie byle jakie miasto. Lokowane wprawdzie już pod koniec XIV wieku, lecz na swój rozkwit musiało poczekać do zakończenia drugiej wojny światowej. Jak pisze Marek Szymaniak w będącej zbiorem reportaży z miast powiatowych książce pt. „Zapaść”, władze komunistyczne od początku traktowały miasto wyjątkowo[8]. Manifest Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego został podpisany i ogłoszony w Moskwie, ale na potrzeby komunistycznej propagandy przyjęto, że doszło do tego w Chełmie. To drobne przekłamanie doprowadziło do traktowania Chełma jako macierzy PRL-u. Komunistyczne władze chętnie inwestowały w swoją „kolebkę”, zaszczepiając na terenie Chełma zakłady przemysłowe. Drób, wino, cement, w końcu Chełmskie Zakłady Obuwia imienia, a jakże, PKWN – w tym mieście to praca szukała człowieka. Taki stan rzeczy znalazł odzwierciedlenie w stale rosnącej liczbie mieszkańców. W 1975 roku, gdy utworzono województwo chełmskie, miasto liczyło już 45 tysięcy mieszkańców. Dekadę później przekroczyło 60 tysięcy, nie licząc dojeżdżających spoza miasta pracowników zakładów[9]. Transformacja gospodarcza i ustrojowa nie obeszła się jednak z Chełmem delikatnie. Zakłady pracy były prywatyzowane i likwidowane, natomiast po odebraniu Chełmowi statusu stolicy województwa, zniknęły miejsca pracy w postaci instytucji publicznych, a samo miasto zaczęło się wyludniać. M. Szymaniak w swojej książce opisuje wielką latarnię, która niegdyś oświetlała parking przy Chełmskich Zakładach Obuwia. Zawierająca w sobie 10 lamp latarnia zgasła razem z Zakładami i zarazem latami świetności Chełma[10].

Przenieśmy się 500 kilometrów na zachód. „Wszystko co złe to reforma” – to fragment tytułu pracy Dawida Krysińskiego na temat dyskursu dotyczącego utraty statusu miasta wojewódzkiego wśród kaliszan, a który to fragment dobrze oddaje nastroje panujące w byłych miastach wojewódzkich całej Polski[11]. Badanie, przeprowadzone 13 lat po reformie administracyjnej, miało na celu zbadać stosunek mieszkańców Kalisza do utraty przez niego statusu miasta wojewódzkiego oraz charakter ich argumentów. Badani kaliszanie stwierdzali, że reforma administracyjna była krokiem w stronę prowincjonalizacji Kalisza oraz jego marginalizacji względem wielkopolskiego monopolisty – Poznania. Właśnie obecna stolica województwa wielkopolskiego zdaje się być solą w ich oku. Jak ustalił D. Krysiński, mieszkańcy Kalisza postrzegają Poznań jako zagrożenie dla interesów ich miasta, które dysponowało odpowiednim do ich obrony aparatem instytucjonalnym jedynie w czasie, gdy samo było stolicą województwa[12]. Kaliszanie uznają status miasta wojewódzkiego za wartość samą w sobie i podają zróżnicowane argumenty. Nie tylko ekonomiczne i polityczno-prestiżowe, ale także historyczne, sięgając do średniowiecznej pozycji Kalisza jako stolicy księstwa[13]. Badani posuwają się nawet do twierdzeń, że sam fakt tego, kto obecnie rządzi w mieście jest kwestią wtórną, bo pierwotnym problemem jest brak statusu miasta wojewódzkiego[14]. Kaliszanie mają żal nie tylko do Poznania, czy nawet rządu AWS-UW, ale przede wszystkim do siebie. Żal za to, że za słabo, za mało gorliwie protestowali przeciwko zmianie statusu miasta[15]. Można powiedzieć, że jednostkowe przypadki nie są wymiernym dowodem na istnienie problemu. Uwaga jest słuszna, więc przypatrzmy się w szerszej perspektywie i zobaczmy, co działo się z byłymi miastami wojewódzkimi w ostatnich 25 latach.

Odpowiedzi na analogiczne pytanie poszukiwał Jakub Kwaśny, który przygotował na ten temat raport dla Centrum Polityk Publicznych[16]. Jako jedną z najbardziej istotnych konsekwencji redukcji liczby województw wskazuje depopulację miast powiatowych. Największy odpływ ludności zanotowano w Częstochowie, Wałbrzychu i Jeleniej Górze (od 13% do 19% ludności z 1995 roku)[17]. Drugim z ważnych skutków reformy jest faktyczne wyprowadzenie instytucji administracji publicznej z byłych miast wojewódzkich, a co za tym idzie, likwidacja miejsc pracy i utrata prestiżu miasta[18]. Na powyższe zwraca uwagę także profesor Przemysław Śleszyński, który stawia tezę o przyjęciu przez Polskę w 1999 roku polaryzacyjnego modelu rozwoju państwa[19]. Zdaje się, że podobnym problemem można określić kwestię niedofinansowania instytucji kultury w byłych miastach wojewódzkich. Taka sytuacja niewątpliwie przekłada się na ograniczone możliwości stymulacji intelektualnej, ale także rozrywkowej mieszkańców miasta, czego efektem z kolei jest utrata przez takie miasto atrakcyjności. J. Kwaśny zwraca również uwagę na zwiększające się dysproporcje dochodowe między obecnymi a byłymi miastami wojewódzkimi oraz ich niższą odporność na negatywne skutki spowolnienia gospodarczego[20]. Kolejnym z palących problemów byłych miast wojewódzkich jest także wykluczenie komunikacyjne[21].

Jakie zatem rozwiązania będą w stanie zaradzić opisanym powyżej wyzwaniom? Najbardziej intuicyjną odpowiedzią zdaje się być rola Unii Europejskiej i jej polityki finansowania rozwoju krajów UE z Funduszu Spójności. Nie bez znaczenia będą również wyczekiwane, a dopiero co odblokowane przez Komisję Europejską środki z Krajowego Planu Odbudowy. Tylko czy samo inwestowanie otrzymanych z zewnątrz środków finansowania wystarczy? Zdaje się, że kluczem do zmiany podejścia władzy do ośrodków osadniczych znajdujących się poza stolicami województw jest deglomeracja. Migracja urzędów władzy centralnej poza granicę Warszawy może przynieść pozytywne skutki, jak np. wykorzystanie publicznych budynków na urzędy, których w Warszawie zaczyna brakować oraz zwiększenie zatrudnienia w sektorze publicznym[22]. Deglomeracja jest rozwiązaniem z powodzeniem stosowanym w Czechach, Szwecji lub Niemczech. Osobiście, nawet jako mieszkaniec Warszawy, nie miałbym obiekcji co do tego, by Wojewódzki Sąd Administracyjny obejmujący swoją właściwością Mazowsze, przeniósł swoją siedzibę np. do Płocka. Płocczanie znaleźliby zatrudnienie, a państwo nie musiałoby wynajmować „nowego domu” dla potrzebującego przeprowadzki sądu przy ul. Jana Kazimierza w Warszawie.

Naturalnie koncepcja deglomeracji ma nie tylko samych zwolenników. Jej przeciwnicy podnoszą, że rozproszenie instytucji publicznych byłoby uciążliwe dla obywateli, narzucając na nich obowiązek niekiedy długich podróży. Ponadto deglomeracja wiązałaby się ze zmianami w strukturze pracowniczej danego urzędu, co mogłoby oznaczać spadek jakości i wydajności ich pracy[23]. Szymon Pifczyk, prowadzący stronę „Kartografia ekstremalna” na Facebooku, powracając do przykładu Chełma, stwierdza, że: Trudno sobie wyobrazić, by centralę ZUS przeniesiono do 65 tys. miasta.[24], zwracając przy tym uwagę, że deglomeracja bywa „straszakiem politycznym”[25]. Czy jednak naprawdę przeniesienie znaczących instytucji publicznych poza Warszawę jest takie straszne? Najnowszym przykładem takiego działania jest nowo powołane Ministerstwo Przemysłu, którego siedzibę ulokowano w Katowicach. Ministerstwo, jako zajmujące się kwestiami między innymi górnictwa, ale też energii atomowej, stanie się miejscem pracy nie tylko dla górnośląskich urzędników, ale przede wszystkim specjalistów. A gdzie znaleźć specjalistów od górnictwa i energetyki, jak nie na Górnym Śląsku? Jednakże, w jednym Pifczykowi należy przyznać rację – szanse na to, że do Chełma zostanie przeniesiona centrala ZUS faktycznie są niewielkie. Tak samo należy ocenić prawdopodobieństwo tego, że wspomniana w „Zapaści” latarnia przy starych zakładach obuwniczych zaświeci ponownie. Mieszkańcom Chełma pozostaje historyczny fatalizm, bo jak stwierdza jeden z jego mieszkańców: Sto lat temu zyskaliśmy na politycznej decyzji. Potem wskutek politycznych przemian miasto podupadło. Może teraz znów się odbijemy?[26].

Kartkówka z geografii do poprawy

W ostatnich latach eksperci wystawiają surowe oceny reformie administracyjnej w kontekście przyjętego w niej podziału terytorialnego. Poważnym głosem w dyskusji odznaczył się prof. Śleszyński, przygotowując w 2018 roku analizę dla Klubu Jagiellońskiego[27]. Zanim jednak przejdziemy do merytorycznej treści opinii, warto przypomnieć okoliczności, które wywołały profesora do tablicy. Rok 2018 był rokiem wyborczym, a dokładniej rokiem wyborów samorządowych. W trakcie kampanii premier Mateusz Morawiecki zawitał w Koszalinie, w którym wieszczył nadchodzący wielkimi krokami powrót województwa środkowopomorskiego. Stolicą takiego województwa miał zostać oczywiście Koszalin. Po wyborach zapadł tzw. „czeski remis”: PiS wyborów w Koszalinie nie wygrało, a Koszalin województwa nie otrzymał. Nie sposób nie dostrzec paraleli z 1998 roku, gdy utrzymanie statusu miasta wojewódzkiego obiecywał mieszkańcom Koszalina prezydent Kwaśniewski. Cała sytuacja zdaje się prowadzić do gorzkiej konkluzji, że wojewódzkie ambicje Koszalina chyba nigdy nie przestaną być dla polityków bezdenną studnią obietnic wyborczych. Trudno się jednak dziwić, biorąc pod uwagę chociażby wspomniane motywacje Kaliszan z pracy D. Krysińskiego.

Wracając jednak do ekspertyzy prof. Śleszyńskiego, to stwierdził on, że liczba województw nie może pozostać niezmieniona – należy ją albo zwiększyć (do 18-25 województw) albo zmniejszyć (do 14 województw)[28]. Jako województwa pierwsze do usunięcia autor wskazuje najmniejsze jednostki: województwo lubuskie, opolskie lub świętokrzyskie[29]. Co ciekawe, są to również województwa, które mają bardzo poważny problem demograficzny. Zgodnie z prognozą demograficzną Głównego Urzędu Statystycznego, do 2050 roku, w każdym z tych trzech województw liczba ludności spadnie poniżej miliona (od 745 tysięcy w opolskim do 977 tysięcy w świętokrzyskim)[30]. Jeżeli zaś przyjęto by koncepcję zwiększenia liczby województw, to mogłyby na tym skorzystać takie miasta jak Radom, Częstochowa czy Bielsko-Biała, czyli relatywnie duże ośrodki osadnicze. Argument zbyt dużej liczby województw podnosi również Norbert Honka, opowiadając się za koncepcją makroregionów, proponując redukcję liczby województw nie do 14, a nawet do 9[31].

Szerokim echem odbił się opublikowany pod koniec ubiegłego roku raport, który dr Łukasz Zaborowski przygotował dla Instytutu Sobieskiego, jednego z czołowych polskich think-tanków[32]. Praca sygnalizowała potrzebę korekty obecnego układu województw, podyktowaną prowadzeniem polityki zrównoważonego rozwoju oraz zostały w niej zawarte propozycje nowego układu. Zaborowski jako jedną z przyczyn nierówności między poszczególnymi regionami kraju wskazuje niekonsekwencję ustawodawcy w kreowaniu granic między nimi. Jak podkreśla, województwo mazowieckie jest czterokrotnie większe od województwa opolskiego, zaś pod względem ludności przewyższa je pięciokrotnie. Kolejną niekonsekwencję Zaborowski dostrzega w wybiórczym stosowaniu modelu z dwiema stolicami województwa. Przywilejem podwójnej stolicy zostały obdarowane przez ustawodawcę tylko dwa województwa: lubuskie (Gorzów Wielkopolski i Zielona Góra) oraz kujawsko-pomorskie (Toruń i Bydgoszcz). Wybór ten w przypadku lubuskiego można uzasadnić relatywną równością między Gorzowem a Zieloną Górą. Natomiast kryterium to nie zostało zastosowane w drugim przypadku – Bydgoszcz jest od Torunia dwa razy większa[33]. Dlaczego więc zdecydowano się na wariant dwóch stolic jedynie w dwóch województwach? Ciężko na to pytanie odnaleźć racjonalną odpowiedź.

W raporcie wskazano cztery możliwe warianty zmiany układu województw. Pierwszy z nich, nazwany „minimalnym”, zakłada zmniejszenie wielkości największych województw na rzecz najmniejszych. Najbardziej pokrzywdzonym województwem jest mazowieckie, które miałoby zostać „okrojone” przez swoich sąsiadów. Drugi, „umiarkowany”, przewiduje zwiększenie liczby województw o 4 jednostki. Ten wariant zakładałby również rozszerzenie koncepcji podwójnej stolicy. Splendor przypadłby między innymi Płockowi, Łomży i Pile. Trzeci wariant, nazwany „równoważącym”, skupił się na ograniczeniu ośrodków metropolitalnych, zwiększeniu liczby województw do 22. Natomiast wariant nr 4, „makroregionalny” stanowi powrót do koncepcji dużych województw, kreśląc Polskę na 12 dużych województw. Co ciekawe, aby zapobiec dalszej polaryzacji rozwojowej kraju, w wariancie 4 zaproponowano, by największe miasta nie pełniły funkcji miast wojewódzkich (naturalnie oprócz Warszawy). Te zaszczytne funkcje miałyby przypaść dwóm miastom z danego województwa, realizując koncepcję podwójnych stolic. Przykładowo, stolicami województwa wielkopolskiego byłyby Piła i Gniezno, zaś Poznań byłby tzw. ośrodkiem metropolitalnym[34].

Do krytycznych internetowych komentarzy co do swojej publikacji autor odniósł się bezpośrednio na stronie Instytutu Sobieskiego. Zaborowski tłumaczył, że: W zamyśle autorskim miały być jedynie przykładem, że układ może wyglądać inaczej, a liczne niedogodności stanu obecnego są usuwalne. Podano cztery różne warianty, w dodatku celowo różniące się rozwiązaniami szczegółowymi, tak by dać pożywkę do dyskusji[35]. To tłumaczenie trudno ocenić jako fortunne. Biorąc pod uwagę, że raport był w 2023 roku najszerzej komentowaną próbą poruszenia tematu reformy administracyjnej, to takie tłumaczenie może wydawać się rozczarowujące. Rozwiązanie tej sytuacji daje również do zrozumienia, że na ewentualne zmiany w omawianym zakresie będziemy musieli jeszcze długo poczekać. Na marginesie jednak muszę przyznać, że jako rodowity sandomierzanin poczułem wzruszenie, widząc w drugim i trzecim wariancie raportu dr. Zaborowskiego województwo sandomierskie. Co prawda jego stolicą nie byłby Sandomierz, ale to drobny szczegół.

Wołanie o światło latarni

Bez względu na fachowość, naukowość i profesjonalizm powoływanych na potrzeby tego artykułu eksperckich dyskusji należy przyznać jedno: kształt polskiego samorządu terytorialnego był, jest i będzie polaryzującym tematem politycznym. Rekapitulacja skutków reformy administracyjnej z 1999 roku nie należy do najłatwiejszych zadań. Bez wątpienia przyjęcie, a tym bardziej wprowadzenie tej ogromnej z punktu widzenia państwa zmiany w życie, stanowiło wielkie zadanie i stanowi przykład tego, że polskie władze publiczne stanęły na wysokości zadania. Wśród pozytywnych konsekwencji reformy należy bez wątpliwości wskazać unowocześnienie administracji, usprawnienie zarządzania państwem, ułatwienie w absorpcji środków unijnych czy decentralizację władzy państwowej. W stosunku do ujemnych skutków reformy administracyjnej ciężko używać wyświechtanych sformułowań typu „problem nie zniknie”. Jest tak głównie z uwagi na fakt, że takie określenia stosuje się jako następstwa niekiedy iluzorycznych działań zaradczych. Ten problem nie zniknie, bo się zadomowił i nigdzie się nie wybiera. Sygnalizacje problemów i wskazywanie ewentualnych rozwiązań nie opuściło publicystyczno-akademickich pieleszy i wszystko wskazuje na to, że tak w najbliższej przyszłości pozostanie. Tymczasem, dysproporcje finansowe rosną, a byłe miasta wojewódzkie się wyludniają, nie wytrzymując konkurencji Warszawy, Krakowa czy Wrocławia. Być może ogólnopolska dyskusja w przedmiocie korekty obchodzącej swoje ćwierćwiecze reformy wciąż czeka na swój moment. Jednakże, z punktu widzenia ogólnie rozumianej racji stanu, byłoby dobrze, gdyby ten czas nie nadchodził w trakcie kampanii wyborczych. Mieszkańcom małych i większych miast pozostaje liczyć na to, że chełmska latarnia zaświeci ponownie, zaś kaliszanie nie będą mieli powodów do zgryzoty.

[1] A. Dudek, odc. Cztery reformy Buzka, Kanał w serwisie YouTube „Dudek o Historii”, https://www.youtube.com/watch?v=7HCpbQZtLS0&t=528s&ab_channel=DudekoHistorii, [dostęp: 22.02.2024].
[2] A. Dudek, Historia polityczna Polski (1989-2023), Warszawa, 2023, s. 312.
[3] Ibidem, s. 313.
[4] K. Gomułka (red.), A. Sekuła, [w:] Ewolucja instytucji samorządu terytorialnego w Polsce po roku 1989, Samorząd terytorialny w krajach Unii Europejskiej, Elbląg 2007, s. 38.
[5] M. Kulesza, Transformacja podziału administracyjnego Polski (1990-2000), Studia Iuridica XXXVIII, 2000, s. 83.
[6] Z. Chojnicki, T. Czyż, Nowa organizacja terytorialna Polski i układ regionalny, Czasopismo Geograficzne, LXXI, 3-4, 2000, s. 266.
[7] A. Dudek, odc. Cztery reformy… (op. cit.).
[8] M. Szymaniak, Zapaść. Reportaże z mniejszych miast, Wydawnictwo Czarne, 2021, s. 54.
[9] Ibidem, s. 55
[10] Ibidem.
[11] D. Krysiński, Wszystko co złe, to reforma. O utracie statusu miasta wojewódzkiego w dyskursie kaliszan, Przegląd Socjologiczny, 62/4, 2013, s. 25-42.
[12] D. Krysiński, Wszystko co złe… (op. cit.), s. 30.
[13] Ibidem, s. 38.
[14] Ibidem, s. 32.
[15] Ibidem, s. 35.
[16] J. Kwaśny, Sytuacja byłych miast wojewódzkich 20 lat po „reformie powiatowej”, Centrum Polityk Publicznych, Kraków, 2020.
[17] Ibidem, s. 7.
[18] Ibidem, s. 10.
[19] P. Śleszyński, Siedemnaste województwo nie wystarczy. Województw powinno być więcej… lub mniej, Klub Jagielloński, https://klubjagiellonski.pl/2018/08/31/siedemnaste-wojewodztwo-nie-wystarczy-wojewodztw-powinno-byc-wiecej-lub-mniej/, [dostęp: 22.02.2024].
[20] J. Kwaśny, Sytuacja byłych miast (op. cit.), s. 14.
[21] O którym szerzej Kacper Koźluk, Za daleko – o wykluczeniu komunikacyjnym, Młodzi o Polityce, 11, 2023, Warszawa, s. 155 i n.
[22] M. Szymaniak, Zapaść… (op. cit.), s. 58.
[23] M. Szymaniak, Zapaść… (op. cit.), s. 59.
[24] Sz. Pifczyk, Miasta, które straciły status stolicy województwa, potrzebują nowych miejsc pracy, BiqData.pl, https://biqdata.wyborcza.pl/biqdata/7,159116,24416298,jesli-praca-to-tylko-w-duzych-miastach.html, [dostęp: 22.02.2024].
[25] Ibidem.
[26] M. Szymaniak, Zapaść… (op. cit.), s. 61.
[27] P. Śleszyński, Artykuł dla Klubu Jagiellońskiego… (op. cit.).
[28] P. Śleszyński, Artykuł dla Klubu Jagiellońskiego… (op. cit.).
[29] Ibidem.
[30] T. Żółciak, J. Kowalski, 16 województw to zbyt wiele? Demografia może zmienić mapę Polski, Forsal.pl, https://forsal.pl/artykuly/1423880,16-wojewodztw-to-zbyt-wiele-demografia-moze-zmienic-mape-polski.html, [dostęp: 22.02.2024].
[31] N. Honka, Is a new administrative division reform necessary? A voice in the discussion on self-government reform, Środkowoeuropejskie Studia Polityczne, 3, 2014, s. 177.
[32] Ł. Zaborowski, Raport Korekta układu województw. Ku równowadze rozwoju, Instytut Sobieskiego, 2023.
[33] Ł. Zaborowski, Raport… (op. cit.), s. 14.
[34] Ibidem, s. 40 i n.
[35] Ł. Zaborowski, „Korekta układu województw” (i powiatów?) – parę wyjaśnień od
autora, Instytut Sobieskiego, 2023.