O tych, co strajkują i o tych, co pałują

Grafika: Karolina Jaworska
Artykuł ukazał się w 2. numerze kwartalnika „Młodzi o polityce”

Fala protestów międzynarodowych sygnowanych Strajkiem Kobiet rozpoczęła karnawał smutku i przemocy. Polityka doprowadziła do izolacji pierwotnych idei, ale poskutkowała reaktywnym tworzeniem nowego ruchu oburzonych. Co ciekawe, może być to grupa tak silnie zmotywowana, jednocześnie nie posiadająca tożsamych intencji. Jesteśmy świadkami formowania się siły. Siły, której nie charakteryzuje nic poza wspólnymi frustracjami, pozbawionymi jasno wytyczonych celów. Teza brzmi śmiało, ale ciężko wyszczególnić postulaty, którymi kierują się uczestnicy strajków. Jednoczy ich brak akceptacji dla wyroku Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej.

Skupmy się na wcale nie marginalnych poróżnieniach wizji – lub jej braku – polityki państwowej wśród partycypujących uczestników. Na ulicach znajdziemy heterogeniczne zbiorowiska. Jedni głosowali na Rafała Trzaskowskiego w wyborach prezydenckich, inni – niekoniecznie grzecznie – wyprosili go z imprezy. Jedni to zaangażowani polityczni działacze, zaś kolejni to niedzielni aktywiści z gatunku pilot leżał zbyt daleko, więc TVN24 leciało w tle. Rekordowa liczba uczestników dawała nadzieję, ale coś poszło nie tak. Okazało się, że Strajk Kobiet nie ma charyzmatycznych przywódców, a nawet jeśli ma samozwańczych, to czemu postać Marty Lempart budzi tyle ironicznych uśmiechów wśród samych uczestników? Przekonaliśmy się, że możemy wspólnie maszerować, ale osoba z naszej prawej wcale nie podziela postulatów strajku, obce jej są aborcja na życzenie czy feminizm. Zaczęłam wierzyć w mitycznego prawicowego kolegę geja, gdy poznałam wiele koleżanek konserwatywek – uczestniczek strajku kobiet. Nie wszyscy sympatyzują z muzyką techno i tańcem, do niektórych nie trafiają hasła Nigdy nie będziesz szła sama. Okazało się, że niewielu popiera przekształcanie liderów wydarzenia w gwiazdy polskiej polityki. Ale jedno jest pewne – większość uczestników zostało połączonych traumatycznymi obrazami zachowań policji podczas listopadowych wydarzeń.

Zatem: skutki społecznego zrzeszenia ludzi, którzy de facto nie podzielają wartości, mogą na długo zagościć w umysłach obywateli i zredefiniować system zaufania i kapitału społecznego, na który pracowaliśmy przynajmniej od lat 90. Przede wszystkim ucierpi nasza stabilizacja i poczucie bezpieczeństwa. Jedną z podstawowych wartości życia w państwie demokratycznym jest możliwość zaufania służbom państwowym. Co jeżeli przestajemy ufać? Cóż… A co jeśli powiem, że tworzy się silna, reaktywna grupa, która podziela ten brak zaufania, a nie łączy jej praktycznie nic więcej?

W pierwszej połowie 2020 roku policja cieszyła się sporym zaufaniem społecznym. Według badania CBOS aż 75% ankietowanych dobrze oceniała jej działalność, co sprawiło, że spośród 29 ocenianych instytucji, zajęła pod tym względem pierwsze miejsce. 20 i 21 listopada przeprowadzono kolejne badanie, tym razem przez IBRIS. Z niego wynika, że zaledwie 44,1% respondentów ufa policji (odpowiedzi zdecydowanie ufam, raczej ufam), a 18,7% postawiło na obojętność. Co prawda, pytania skonstruowane przez IBRIS i CBOS nie są tożsame. Możemy zatem przywołać analogiczne badanie z 2017 roku, które także wskazuje na znaczny spadek. 3 lata temu policji nie darzyło zaufaniem 19 proc. respondentów (10,2 % odpowiedziało „zdecydowanie nie ufam”, a 8,8% „odpowiedziało raczej nie ufam”). Przywołane statystyki wzbudzą niepokój, gdy zdamy sobie sprawę, iż w państwach jak Polska, szczególnie ważny jest wizerunek społeczny funkcjonariuszy policji. Nasze społeczeństwo nadal nie wyleczyło się z milicyjnych skojarzeń, niektórzy pamiętają listopadowe łapanki i czasy, gdy pałowanie było powszechniejsze niż urozmaicony posiłek.

W tym roku Strajk Kobiet osiągnął swój frekwencyjny rekord mimo pandemii, zimna w powietrzu i maseczek na twarzach. Wydawałoby się, że tej siły już nic nie zatrzyma. No chyba, że gaz pieprzowy.

Zatem jak już wcześniej wspomniałam, koncepcja i żądza protestujących jest niejednoznaczna i bardzo indywidualna dla każdego demonstranta, jednak to, co ich może połączyć, to pogarda lub strach wobec służb porządkowych. Jeszcze w październiku, maszerujący w Tarnowie śpiewali Zawsze i wszędzie, policja kochana będzie, co w listopadzie przerodziło się w mniej cenzuralną wersję znanej rymowanki. Wszyscy demokraci zostali wstrząśnięci brutalnością policji. Wśród broniących porządku znaleźli się tajniacy z pałkami teleskopowymi, czy służbiści dopuszczający się dwukrotnie zamachu na immunitet dwóch posłanek, pryskający je gazem po oczach. Trzecia posłanka co prawda, gazu nie doświadczyła, ale straciła dokument legitymacji wskutek złamania go przez oficera. Warto wspomnieć o przypadkowym zatrzymaniu fotoreporterki. Policjanci dumnie chwalą się liczbą wylegitymowanych, wysłanymi do sądu wnioskami o ukaranie, a także zapełnianiu izby zatrzymań przypadkowymi osobami ze spaceru. 28 listopada doszło do wtargnięcia policji na teren Politechniki Warszawskiej, co naruszyło naturalną autonomię uczelni wyższej. Od rzecznika Komendy Stołecznej Policji, Sylwestra Marczaka, usłyszano wytłumaczenia o nieznajomości topografii miasta przez przyjezdnych policjantów. Najwyraźniej, w oczach głównodowodzących KSP, najlepsza uczelnia techniczna w kraju jest łatwa do przegapienia dla przeciętnego policjanta. Ciężko się dziwić, że zaufanie spada, gdy dochodzi do takich incydentów. Doprowadzano do skrajności, w których podstawowe prawa demokratyczne stają się redefiniowane na potrzeby władz, a politycy na szczycie wykorzystują policję do represjonowania obywateli we własnym interesie. Po 23 latach obowiązywania Konstytucji okazuje się, że nasze zgromadzenia wcale nie są takie legalne, jak myśleliśmy. Były premier, obecny wicepremier, prezes rządzącej partii, uważa je za zbrodnie i mówi o tym w sali posiedzeń najwyższego organu przedstawicielskiego władzy ustawodawczej. Ludzie poddają się głębokim refleksjom, zaczynają kontestować wartości, bo Ci, którzy mieli ich bronić, łamią je. Nie ufają już władzy, nie ufają służbom, nie potrafią wierzyć w Konstytucję, której Trybunał nadaje po ponad dwóch dekadach nowe znaczenia. Zostajemy także narażeni na chaotycznie i wybiórczo przedstawione materiały propagandowe prezentowane przez media publiczne i nie tylko, choć te pierwsze powinny boleć najbardziej. Profesor Marcin Matczak, przez wielu uznawany za autorytet, ekspert z zakresu teorii prawa, w swoim artykule w ramach Magazynu Wyborczej napisał: Za każdym razem, kiedy dziennikarz TVP powołuje się na konstytucję, gdzieś na świecie umiera mały kotek.[1] W tym samym artykule nazywa organ sądowniczy pseudo trybunałem.

Rozmyślając nad przyszłością polskiego społeczeństwa po serii protestów organizowanych przez Strajk Kobiet można postawić wiele hipotez, których źródłem będzie poszukiwanie w głowie odpowiedzi. Zacząć jednak należy od pytań: jak ważne jest dla mnie poczucie, że moje prawa są respektowane; jak mogę zmienić obecne położenie mojego państwa, jeśli nie czuję się w nim bezpiecznie; co powiem moim dzieciom, gdy zapytają mnie w jakim celu stoją na ulicach panowie w mundurach; kim są ludzie, którzy rządzą państwem, w którym żyję. Zdarzenia, które wygasają z dialogu medialnego wciąż wywierają piętno na świadomości obywateli. Ciężko wymagać od matki, która dostała gazem po oczach, aby uczyła córkę, że gdy stanie się krzywda, może uzyskać wybawienie dzięki napotkanemu policjantowi. Z drugiej strony, ekspozycja przyszłych pokoleń na nasze wyobrażenia na temat sytuacji społeczno-politycznej może być wychowaniem w lęku i strachu. Społeczeństwo obywatelskie, na które pracowaliśmy od lat może znowu raczkować, ze względu na osłabione zaufanie. Przyszła kontestacja rzeczywistości przez obywateli może przynieść obrócenie stanu aktualnego o 180 stopni. Może okaże się, że moje lęki są zupełnie nieuzasadnione, a protesty doprowadzą do większego zaangażowania obywateli w politykę państwa i wpłynie pozytywnie na frekwencję wyborczą w przyszłości? Jestem daleka od tego stwierdzenia, nad czym ubolewam. Należy pamiętać, że świadkowie wydarzeń październikowo-listopadowych są silnie rozwarstwieni. Grupa dzieli się nie tylko na przeciwników i zwolenników Strajku, a raczej na: przeciwników, zwolenników postulatów w pełni; zwolenników części postulatów; zwolenników, którzy w sumie to nie poznali postulatów; zwolenników strajku, ale przeciwników postulatów; a to pewnie tylko kilka znalezionych przeze mnie przypadków społecznych. Wciąż warto zaznaczyć – wszyscy się boją.

Stale malejąca frekwencja obecnych na ideowych spacerach nie jest bynajmniej skutkiem wyłącznie ochłodzenia temperatury na zewnątrz czy zmęczonych nóg. To zatracenie początkowej idei. Brak klarownych, trafiających do wszystkich postulatów, z którym każdy uczestnik mógłby się utożsamić, pozostawił na nich jedynie ślad złości i braku zaufania, który skutecznie zniechęca do dalszego wychodzenia na ulicę, a co gorsza może zostać w świadomości społecznej na dłużej. To także efekt mnogości bodźców, zatracenia klarowności prawa i zaniku autotyterów, za które odpowiedzialna okazuje się władza i sterowane przez nią media.

  1. M. Matczak, Czy Marta Lempart złamała konstytucję oraz dobry obyczaj?,  Gazeta Wyborcza, 30 listopada 2020