O błękitnym pędzie liścia klonowego

Ilustracja: Ada Biały
Artykuł ukazał się w 14. numerze kwartalnika „Młodzi o Polityce”

Kanada mogła się cieszyć angielskim rządem, francuską kulturą i amerykańskim know-how. Zamiast tego skończyła z angielskim know-how, francuskim rządem oraz amerykańską kulturą.

~ John Robert Colombo

Jeślibyśmy chcieli liczyć potęgę po samym areale posiadanej ziemi, to Kanadę musielibyśmy uczynić drugim w kolejności supermocarstwem. Ten rozległy organizm państwowy liczący 9 985 000 km² ma zaledwie około 38 mln obywateli. Ich historie są jednak tak samo barwne, jak cudowna przyroda tego kraju. A kultura? Wieloetniczna mieszanka, gdzie główne skrzypce wygrywają angielskie i francuskie melodie. Nie jest to kraj prosty do zrozumienia. Choć wydaje się być oazą bezpieczeństwa w raptownie zmieniających się okolicznościach naszego świata, to w przeszłości wiele przeszedłby cieszyć się takim mianem. Oto przed wami dzieje frankofońskiej kolonialnej Kanady!

Ziemie tylko dla odważnych

Pierwszymi ludźmi zamieszkującymi te tereny byli przybyli z Syberii nomadzi, którzy dotarli tam przez dzisiejszą cieśninę Beringa około 12 000 lat przed naszą erą. Po rozproszeniu plemion po całym kontynencie w granicach dzisiejszej Kanady pozostały grupy posługujące się językami algijskimi, irokeskimi, na-dene czy eskimosko-aleuckimi. Ludność ta zajmowała się głównie polowaniami oraz zbieractwem, choć czym bardziej na południe w kierunku krainy Wielkich Jezior, tym częściej występowała uprawa rolnictwa[1]. Ludy te żyły sobie niepokojone przez obcych aż do końca pierwszego tysiąclecia po Chrystusie, gdy nordyccy kupcy, rybacy i wojownicy – Wikingowie – osiedlili się na Grenlandii oraz w Nowej Fundlandii. Odkrycie Ameryki przez Leifa Erikssona w roku 1000 nie stanowiło jeszcze momentu przełomowego w dziejach prekolumbijczyków. Germańskojęzyczni przybysze preferowali ograniczoną wymianę handlową prowadzoną w ich małych osadach, których ruiny udało się odnaleźć, chociażby w L’Anse aux Meadows. Obecność Wikingów w Kanadzie była jednak krótkotrwała, gdyż wobec oporu ludności tubylczej musieli ewakuować się do Grenlandii. Niepotwierdzone do końca informacje wskazują jednak, że Skandynawowie mogli jeszcze wracać wielokrotnie w celach eksploracyjnych aż do XIV wieku. Zwolennicy tej teorii wskazują na rzekomą pamiątkę jaką ma być najprawdopodobniej sfałszowany kamień z Kensington odnaleziony w amerykańskim stanie Minnesota. Kamienna płyta miałaby wskazywać na bytność Wikingów w tamtych okolicach w 1362 roku[2]. Z kolei na Grenlandii zapanowały coraz gorsze warunki klimatyczne, co zmieniało znacząco wymagania dietetyczne, a wobec światowej epidemii czarnej śmierci mającej miejsce w Europie w latach 1346-1353, skutkowało to odcięciem kolonistów od wsparcia z Norwegii, wówczas straszliwie wyludnionej. Ostatnie skupisko osad nordyckich, zwane Wschodnim Osiedlem, zostało opuszczone po roku 1408, gdy islandzka załoga rybacka była świadkami ślubu w kościele w Hvalsey[3]. Po tej dacie Nordycy rozpłynęli się w niebycie, zostawiając dobytek na miejscu, zaś ich nieustalony los do dzisiaj ciekawi badaczy. Zatem oryginalni mieszkańcy Kanady z powrotem na prawie 100 lat mieli spokój od zewnętrznych kontaktów cywilizacyjnych. W XV wieku szacowana ludność tego olbrzymiego obszaru wynosiła od 200 000 do 450 000 ludzi[4]. Plemiona dzieliły się na sześć głównych grup: idąc od wschodniego wybrzeża mieliśmy masy Algonkinów, budujących osady, użytkujących specjalne łodzie zwane canoe, parających się polowaniami oraz rybołówstwem. Znali konstrukcję niewolnictwa, które napędzali prowadząc wojny między sobą. Drugi krąg to Inuici, Odżibwejowie oraz Kri, posiani od Labradoru po północne skraje Wielkich Jezior. Na Wielkich Równinach, dzielonych obecnie z USA, zamieszkiwały głównie Czarne Stopy. Nad rzeką która prowadziła od wielkich jezior do oceanu, w przyszłości nazwanej rzeką Świętego Wawrzyńca, skupiały się dwie najpotężniejsze w całej Kanadzie leśne grupy Irokezów i Huronów, zajadłych wrogów na śmierć i życie. Nad Pacyfikiem mieszkały plemiona Tsimshian, Kwakwala, Indianie Salisz z Wybrzeża, Haida i Nootka, zaliczające się do piątej grupy, zaś ostatnią stanowiły żelazne i twarde kultury Thule oraz atapaskańska, które walczyły o przeżycie w warunkach arktycznych. Tak oto prezentowała się postśredniowieczna Kanada, gdy w 1497 roku do jej brzegów dobijał europejski statek.

Dzikie piękno odkryć

Cel Kolumba gdy ruszał pięć lat wcześniej był jasny: odkryć lepszą i łatwiejszą drogę do skarbów Azji. Gdy 12 października 1492 roku rzucił kotwicę na Bahamach, być może przyszło mu do głowy, że napotkany lud to nie mieszkańcy Indii, lecz nie przeszkodziło mu to w ochrzczeniu ich mianem Indian, co wkrótce potem rozciągnęło się na całą rdzenną ludność superkontynentu. Uparcie nazywał swoje odkrycie Indiami, zaś monarsza para jego mocodawców czyli Izabela i Ferdynand, dali rękojmię takiemu nazewnictwu. Tego faktu nie odkręciła ani deklaracja Vasco da Gamy o znalezieniu morskiej drogi do klejnotów oraz przypraw Indii, ani rewelacje Ameriga Vespucciego, który dowiódł ponad wszelką wątpliwość, że nie są to wyspy japońskie ani wrota Chin. Prawdopodobnie dlatego w nagrodę niemiecki kartograf Martin Waldseemüller ochrzcił nieznane terytorium imieniem jego, a nie Krzysztofa, co uchroniło nas przed posiadaniem na globusie Krzysztofii Północnej oraz Południowej[5]. Dość sarkazmu, wracajmy do wybrzeża kanadyjskiego.

Pod angielską banderą, która dumnie łopotała oceanicznym wiatrem, rozkazy wydawał naturalizowany obywatel Wenecji, Giovanni Caboto, znany lepiej pod imieniem John Cabot. Król Anglii Henryk VII, pierwszy Tudor na tronie, wiedziony ciekawością i zazdrością dał mu polecenie zbadania pogłosek szerzonych przez angielskich rybaków o nieznanych ziemiach znajdujących się dalej niż ich łowiska śledzia na północnym Atlantyku. Ruszając w tamtym kierunku mógł sobie wyobrażać niewiarygodne bogactwa, które tylko czekały by je odkryć i zagarnąć. Tak się nie stało, choć nie można powiedzieć, że niczego nie znalazł. Odkrył i to dużo. Mianowicie wyspę Nową Fundlandię oraz wybrzeża Labradoru. Dalsze poznawanie tych szerokości geograficznych było niemożliwe, ze względu na zwiększające się wyspy lodowe, śmiertelnie niebezpieczne dla karaweli Cabota. Włoski kapitan wrócił do Bristolu i zdał relację ze swoich wojaży, za co uszczęśliwiony i niesamowicie skąpy Henryk VII nagrodził go dziesięcioma funtami – sumą znaczną jak na tamte czasy[6]. Odkrywca wkrótce ruszył raz jeszcze w rejs, który miał się okazać jego ostatnim. Cabot zakończył życie w zimnych wodach u wybrzeży Islandii. Jego odkrycia stały się podstawą angielskich, a potem brytyjskich roszczeń do ziem w Ameryce.

Do nowo odkrytych terenów ręce wyciągnęły kolejne nacje. Rządzący Norwegią duńscy królowie mieli w swych archiwach dowody o przynależności części tych ziem do nordyckich osadników przed wiekami. Być może legendarny kapitan imieniem Jan, pochodzący z kaszubskiego Kielna, wówczas znanego jako Kolna, istniał naprawdę i faktycznie ruszył odkryć to, co zapomniane w imię dworu kopenhaskiego[7]. Jeśli tak się stało, miał duże szanse odkryć Amerykę raz jeszcze, zanim Kolumbowi udało się ubłagać hojnych mecenasów jego planów. Jeśli nie istniał, to wiemy z kolei o portugalskiej próbie podjętej przez rodzeństwo Corte-Real w latach 1500-1501, zakończonej śmiercią obu żeglarzy w krótkich odstępach czasowych. Poważnymi zamiarami, częściowo zrealizowanymi w szesnastym stuleciu, mogą pochwalić się Francuzi, którym Kanada naprawdę wiele później zawdzięczała.

Królowie Francji nie chcieli być gorsi od swoich hiszpańskich rywali, z którymi toczyli walki o supremację we Włoszech. Podboje konkwistadorów Korteza w Meksyku, zapewniały skarbowi Karola V gigantyczne dochody, które ten pompował w kosztowne wojny i zapewnienie sobie stabilizacji w Świętym Cesarstwie Rzymskim. Franciszek I Walezjusz, jego zaprzysięgły rywal, nie chciał i nie mógł sobie pozwolić na odpuszczenie wyścigu po skarby Nowego Świata[8]. Wprawdzie już dwójka jego krajan czyli Jean Dany oraz Thomas Aubert w przeszłości wizytowała brzegi Kanady, to ich dokonania przeszły bez echa i bez korzyści. Dlatego do szukania mitycznych skarbów El Dorado i Ciboli zaangażował dwóch istotnych odkrywców. Jako pierwszy poważny wysłannik króla z ekspedycją wyruszył Włoch Giovanni Verrazzano…

Złe dobrego początki

W 1523 roku królewska misja ruszyła za Atlantyk. Dowodzący czterema statkami italski kapitan otrzymał wyraźne polecenie odnalezienia drogi morskiej na Pacyfik. Rewelacje ocalałych uczestników ekspedycji Magellana, która zakończyła się rok wcześniej, jasno wskazywały na to, co wiedziano od dawna – Ziemia jest kulą i skrywa jeszcze masę tajemnic przed Europejczykami. Franciszek I oprócz chęci znalezienia bogatych w złoto ziem do podbicia, chciał wytyczenia przez jego kraj korzystnych szlaków handlowych, co umiejętnie czynili Portugalczycy ze swoim faktoriami na trasie do Indii. Francja, aspirująca potęga, nie mogła być gorsza. Verrazano nie miał za pierwszym razem szczęścia. Żeglując na zachód przez niebezpieczne wody Ławicy nowofundlandzkiej stracił dwa statki, zaś dwa pozostałe wymagały pilnych napraw w bretońskich portach. Kilka miesięcy zostało zmarnowanych, lecz nie należało się poddawać. Włoch spróbował raz jeszcze. Tym razem z lepszym rezultatem. 21 marca 1524 roku La Dauphine rzucił kotwicę u wybrzeży dzisiejszej Karoliny Północnej. Tereny te nie wydawały się zbyt interesujące gospodarczo, ale z jakiegoś powodu Giovanni zdecydował poinformować w liście (który i tak musiał swoje przeczekać na doręczenie) króla, że jest dobrej myśli w sprawie znalezienia przejścia na Pacyfik[9]. Jego kolejne mile morskie skierowały go ku północy, gdzie miał okazję wejść w dłuższy kontakt z plemionami Lenapów, zbadać ujście rzeki, która w przyszłości otrzymała nazwę Hudson, a także odkryć Long Island czy wybrzeże Massachusetts oraz Maine. Zbadał wody przybrzeżne dzisiejszych kanadyjskich prowincji Nowej Szkocji oraz Nowej Fundlandii. W lipcu 1524 roku był z powrotem we Francji.

Podróżnikowi udało się przedstawić swoją wyprawę jako wspaniały sukces. Choć nie był w stanie wskazać ziem obfitych w kruszce czy kamienie szlachetne, to wizja wspaniałych przestrzeni pełnych potencjalnych materiałów na handel, budziła zainteresowanie Francuzów. Verrazzano ruszał jeszcze dwukrotnie do Ameryk w latach 1527 i 1528. Wyprawy te nie dotykały dzisiejszych ziem Kanady, lecz są istotne z tego względu, że ostatnia podróż na Antyle skończyła się pochwyceniem kapitana przez plemię Karaibów na Gwadelupie. Giovanni nie ujrzał już więcej Francji. Został zabity i zjedzony przez tubylców, co obserwowali, nie mogący przeciwdziałać temu aktowi kanibalizmu, marynarze na oddalonych statkach[10]. Wobec takiego obrotu spraw czym prędzej wrócili do Europy i rozpuścili hiobowe wieści o dzikich mordercach. Wypadek ten owiał odkrycia geograficzne czarnym PRem. Zasługą Verrazzano było zaznaczenie roszczeń francuskich do ziem zbadanych przez niego oraz nazwanie wybrzeża Kanady Nową Galią (Nową Francją). Pierwszy krok ku kolonizacji został poczyniony.

Żyła diamentów?

Jakoś tak z nami ludźmi jest, że lubimy wyzwania i nie ma dla nas rzeczy niemożliwych. Wiadomości o losie poprzedniej królewskiej ekspedycji ostudziły zapał zwyczajnych śmiertelników do ruszania z motyką na słońce, lecz nie możnych tego świata. Francuski kościół widział siebie jako krzewiciela cywilizacji i Dobrej Nowiny w tamtym pozbawionym Boga świecie za oceanem. Kardynał Jean Le Veneur udał się do Franciszka I Walezjusza z propozycją zorganizowania nowej wyprawy. Znaleziono bowiem chętnego i doświadczonego nawigatora, który był gotów zaryzykować swoim życiem dla chwały swojej i królestwa Francji. Nazywał się Jacques Cartier. Bretończyk wżeniony w lokalną arystokrację, znający szlaki wodne Atlantyku, stanowił gwarancję odpowiedniego wykonania poleceń[11]. Monarcha udzielił patronatu wyprawie, która ruszyła z St. Malo 20 kwietnia 1534 roku w celu, znalezienia drogi morskiej do Chin. Eskapada Cartiera miała bardziej dalekosiężne zamiary niż jego włoskiego poprzednika. Celem było zbadanie zaplecza Nowej Fundlandii, obszaru uważanego przez Francuzów za najbardziej atrakcyjny spośród dotychczas przez nich eksplorowanych. Załoga przebywała w tamtych stronach od maja do września 1534 roku i zdołała rozeznać się w okolicach dzisiejszej zatoki Świętego Wawrzyńca, cieśniny Belle Isle, południowej części Labradoru, wysp Anticosti i Księcia Edwarda. Cartier nawiązał pierwsze kontakty z przedstawicielami Pierwszych Narodów: Miqmakam oraz Irokezami. Ci drudzy uważnie obserwowali działania Francuzów. Gdy Kapitan postawił w okolicy wioski Stadacona krzyż z inskrypcją wychwalającą króla, wódz tejże osady, Donnacona, i jego synowie zdecydowali się zareagować osobiście na jego działania wchodząc z nim w dialog[12]. Jacques wówczas nieoczekiwanie zabrał Domagaya i Taignoagny, niedojrzałych jeszcze chłopców, na statek i obiecał ojcu zwrócić ich, gdy raz jeszcze przybędzie w te strony. Irokeski wódz o dziwo zgodził się na rozłąkę, która mogła przecież potrwać wieczność. Warunkiem było jednak rozpoczęcie wymiany handlowej między tubylcami a przybyszami przy następnej okazji.

Obie strony wyczekiwały niecierpliwie spotkania.

Sprowadzenie do metropolii dwóch irokeskich chłopców zrobiło niezłe wrażenie na mocodawcach Cartiera. Jego raporty uznano za wiarygodne, więc dostał kolejną okazję na wykazanie się. Domagaya i Taignoagny zostali nauczeni języka francuskiego, co stanowiło świetną wiadomość dla kapitana, który odtąd korzystał z nich jako przewodników. Mając dodatkowe wsparcie armatorów ruszył na czele trzech statków 19 maja 1535 roku. Jego cele były tym razem znacznie ambitniejsze. Zamierzał dokonać przełomu i spróbować przezimować w Nowym Świecie. Przed zimą zdołał dotrzeć do wioski wodza Donnacony i dalej wbrew jego woli popłynąć w górę rzeki Świętego Wawrzyńca w okolice innej osady zwanej Hochelaga[13]. Wróciwszy do wioski Irokezów, zbudował niedaleko niej fort dla załogi statków. Cartier nie przewidywał jednak, że ostry klimat i nieodpowiednia dieta może doprowadzić do prawdziwej katastrofy wśród jego marynarzy. Warunki atmosferyczne były okropne, nie warto było wyściubiać nosa zza palisady, gdy lód na rzece miał niemal 2 metry grubości, zaś śnieg na zewnątrz wysoki był na 1,2 metra. Dodatkowo ludzie zaczęli zapadać na szkorbut i tylko dzięki interwencji leczniczej wodza Donnacony udało się ocalić większość Francuzów[14]. Przymusowy pobyt zimowy trwał od połowy listopada aż po początek maja. Członkowie ekspedycji chcieli już ewidentnie wracać do Europy. W trakcie częstych spotkań z Irokezami, synowie wodza tłumaczyli relacje swoich ziomków na temat rzekomych bogactw kraju. Cartierowi zapadło w pamięć zwłaszcza stwierdzenie o obfitym w metale królestwie Saguenay, które miało być w zasięgu jego statków. Chcąc zapewnić sobie finansowanie na rzecz znalezienia tego mitycznego władztwa, zdecydował się porwać Donnaconę, jego synów oraz siedmiu innych Irokezów, by osobiście zaświadczyli królowi Franciszkowi I Walezjuszowi o czekającym na odkrycie bogactwie tych ziem. 15 lipca 1536 roku statki rzuciły kotwicę w macierzystym St. Malo.

Relacje z podróży rozbudziły wyobraźnię decydentom w Paryżu na tyle mocno, że Bretończyk trzeci raz mógł popłynąć do Ameryki. Tym razem zrobiono to trochę inaczej, wyznaczając na dowódcę wyprawy królewskiego przyjaciela Jeana-François de La Rocque de Roberval, którego Cartier miał prowadzić i doradzać. Kapitan nie był zadowolony z takiego obrotu spraw i korzystając z problemów aprowizacyjnych, z którymi się zmagał nowy przywódca ekspedycji, uzyskał od niego zgodę na wyruszenie przodem z gotowymi członkami załogi. 23 maja 1541 roku zadowolony z siebie Jacques dziarsko rozpoczął podróż na pełne morze. Głównym jego celem było znalezienie kruszców królestwa Saguenay, co okazało się być zadaniem bardzo trudnym. Tym razem Irokezi ze Stadacony nie byli chętni do współpracy – początkowa radość szybko ustąpiła. Powód? Dziwnym trafem żaden z jeńców nie wrócił, wbrew obietnicy Cartiera, który obiecał ich zwrot w „12 księżyców”. Donnacona utrzymywany przez francuski dwór zmarł zanim wyprawa mogła się odbyć, a reszta jego pobratymców została we Francji. Wobec niechęci plemienia przeradzającej się w otwartą wrogość, Cartier umocnił się w nowozałożonej osadzie nazwaną Charlesbourg-Royal, dokonując ograniczonej eksploracji ziem. Aż do zimy załoganci zbierali licznie po okolicy, ich zdaniem oczywiście, kawałki złota i diamentów, które zapełniały ładownię na statku. Zima roku 1541 i wiosna roku 1542 spędzone w Nowym Świecie, nie przyniosły takich strat w wyniku chorób, jak w wyniku agresji Irokezów na francuskich załogantów. W czerwcu Cartier opuścił Charlesbourg-Royal i udał się do Europy, mijając wyprawę de Robervala, którego porzucił wcześniej poinstruowawszy o lokalizacji ich bazy. Była to ostatnia wyprawa Bretończyka. Rezultat ekspedycji okazał się być kiepski. Zbierane z takim poświęceniem i wysiłkiem kruszce po przebadaniu przez jubilerów króla okazały się być ledwie kwarcem i pirytem żelaza, co zrujnowało legendę o bogatym królestwie Saguenay[15]. Francuzi od tamtego momentu po dziś dzień używają powiedzenia faux comme les diamants du Canada – fałszywy jak kanadyjskie diamenty. A właśnie. Pojawia się tu nazwa dzisiejszego drugiego największego kraju na kuli ziemskiej. Tak, to zasługa Cartiera, który nadał nazwę kanaty (sic!) oznaczającą wioskę w języku irokeskim, całemu władztwu Donnacony[16]. Kartografowie wkrótce rozszerzyli to miano na cały ląd będący w zasięgu francuskich wypraw geograficznych. Tyle było z dokonań kapitana z St. Malo. Nowa droga do Chin okazała się być nieosiągalnym marzeniem. Ziemie te reprezentowały inny potencjał. Lecz na jego dostrzeżenie potrzeba było czasu i innego wizjonera.

Przyjaciel „Indian”, marzyciel i krzewiciel wiary

Minęło kilka dziesięcioleci. Pierwsze Narody miały możliwość spokojnej egzystencji, sporadycznie zakłócanej europejskimi próbami kontaktów, które w zasadzie ograniczały się do ograniczonej wymiany handlowej lub nieudanych prób założenia trwalszych przyczółków osadniczych. Francuscy kupcy wraz z takimi wizytami pojmowali ekonomiczne znaczenie Kanady. Ziemie były bogate w skóry, które sprzedawane w Europie przyniosłyby znaczne zyski handlarzom. Dlatego coraz częściej do Luwru docierały prośby o królewski patronat i nadanie monopoli do prowadzenia handlu z Indianami. We Francji w połowie XVI wieku nie było spokojnie. Trwały wojny religijne, toteż aż po ich zakończenie i wstąpienie w 1589 roku na tron Henryka IV z rodu Burbonów, nie można było liczyć na skoordynowaną akcję państwa. A i w kolejnych latach działania kolonizacyjne kończyły się klęskami. Tak właśnie Francja wchodziła w XVII wiek. Coraz pilniejsza była potrzeba wejścia na drogę podboju Nowego Świata, jeśli zamierzano dotrzymać kroku imperialnego Hiszpanii, czy rosnącej morskiej potędze Anglii. Rozumiano to w Paryżu, analizując także zyski z handlu futrami i skórami. Mniej więcej w tamtym czasie do króla dotarły relacje z wojaży niejakiego Samuela de Champlaina, podróżnika, wojskowego i geografa, który miał doświadczenie zwiedzenia hiszpańskich kolonii w Indiach Zachodnich tj. Meksyku i Karaibów. Zachwycony monarcha wezwał tego łazika i obdarzył go pensją oraz pozycją królewskiego kartografa[17]. Champlain nie był szczególnie uczony, nie odebrał klasycznego wykształcenia, ale nadrabiał mentalnością samouka oraz człowieka wiecznie ciekawego świata. To się ceniło i ceni, toteż to właśnie jemu Henryk IV Burbon powierzył kolejną wyprawę do Nowego Świata w jego imieniu, lecz w porozumieniu z handlowymi monopolistami. Ekspedycja z lat 1603-1604 zaowocowała sporządzeniem istotnych map dorzecza rzeki Świętego Wawrzyńca, której to nazwa pochodzi właśnie z inspiracji Samuela. Młody podróżnik zrozumiał, że nie jest to żadna morska droga wodna do Chin, lecz naprawdę potężny kanał komunikacyjny pozwalający dostać się w głąb kontynentu[18]. Miejscowe plemiona oczywiście także miały swoje preferowane nazewnictwo dla królowej kanadyjskich rzek: Wepistukujaw Sipo (Inuici), Moliantekw (Abenakowie), Kaniatarowanénhne (Mohawkowie), czy Laooendaooena (Huroni). Nie powinno nas wobec tego dziwić ustalenie francuskiej nazwy jako tej oficjalnej. Champlain a także dwaj inni liderzy ekspedycji, François Gravé Du Pont oraz Herman de Clermont de Chastes niejako rozpoczęli proces dostosowywania oczekiwań do francuskich możliwości. Kolejnym celem stało się założenie trwałej osady, która przetrwa więcej niż jedną czy dwie zimy. Poprzednie próby, takie jak Tadoussac, wyspa Sabre czy Charlesbourg-Royal, były skazane na klęskę. Kluczem do stałego osadnictwa okazało się porozumienie z miejscowymi Pierwszymi Narodami. I tu objawia się geniusz Champlaina, który widział w tubylcach partnerów, a nie zagrożenie czy problem. Jego dyplomatyczne nastawienie zaowocowało wydatną pomocą z ich strony, gdy nadszedł czas zakładania nowych fortów. W zamian za tę pomoc Francuzi weszli w sojusz militarny z Huronami przeciwko, znanym nam już, Irokezom. Siły sprzymierzone, wyposażone w broń palną, gromiły pobratymców nieszczęsnego Donnacony, którzy na razie nie mogli się zrewanżować Francuzom[19]. Tymczasem poddani króla Francji założyli bazę w Akadii w roku 1604, którą nazwano Port-Royal. Nie przetrwała nawet dziesięciolecia. Inną lokacją, tym razem szczęśliwą, okazał się być założony nad estuarium rzeki Świętego Wawrzyńca w 1608 roku fort Quebec. To niedaleko niego wiek wcześniej znajdowała się osada Stadacona, której wodzem był Irokez Donnacona. Nazwa Quebecu, oznacza w języku algonkińskim miejsce gdzie zwęża się rzeka[20]. Osada była i jest rewelacyjnie umieszczona, broni dostępu żeglugi i stanowi bramę dla całej długiej rzeki. Potencjał handlowy był niesamowity. Dla wzmocnienia pozycji Francji w Kanadzie dołożono w 1610 roku (chociaż raz jeszcze ponowiono lokację w 1634 roku) kolejną osadę, którą nazwano Trois-Rivières, jak nazwa wskazuje w miejscu gdzie łączą się aż trzy cieki wodne. Te dwie miejscowości wraz z założonym dopiero w 1642 roku Montrealem, miały okazać się jedynymi prawdziwymi kwitnącymi francuskimi miastami ery kolonialnej. Wszystkie inne lokacje były niezbyt ludne i zbyt rozrzucone, by skupiać istotne francuskie osadnictwo. Niemniej teren pod władaniem króla Francji w przyszłości miał być znaczący. Tak właśnie rozwijała się Nowa Francja, prowincja zamorska, będąca skórzanym skarbcem metropolii. A no właśnie, to możliwości handlowe zwracały uwagę Europejczyków w stronę Kanady. Dotychczas to handlarze mieli interes w eksploracji lądu i zawieraniu porozumień z Pierwszymi Narodami. Gdy wkroczyła korona sprawy się pokomplikowały. Królewskie ekspedycje, finansowane z nałożenia wyłącznego królewskiego monopolu na handel skórami i futrami, rujnowały dochodowy interes wielu kupców. Ci zaczęli sabotować wysiłki Champlaina i jego towarzyszy, jednocześnie starając się odwrócić na dworze niekorzystne dekrety koncesyjne Henryka IV. Toteż przez kilkanaście lat panował chaos organizacyjny w Nowej Francji wobec niepewności czy rokrocznie będzie udzielane wsparcie finansowe z Paryża. Dodatkowo wzmagała się kontrabanda, która wymagała ciągłej interwencji nielicznych sił zamorskich, uniemożliwiając podbój nowych kanadyjskich lądów. Jednakowo nad Sekwaną toczyły się dysputy czy król powinien finansować kolonistów z źródła dochodów, które uderza w interesy kupiectwa[21].

Champlain jednak nie trwonił czasu na gierki i intrygi, lecz faktycznie zajął się zarządzaniem rejonem Quebecu, do czego został wyznaczony. Dla wzbudzenia entuzjazmu swoich rodaków oraz w celach promocji nowej elity kolonialnej, w październiku 1606 roku ustanowił specjalne odznaczenie: Order Dobrej Otuchy. Pierwszy medal w dziejach Ameryki[22]! Jego głód wypraw doprowadził do odkrycia wielu istotnych miejsc na geograficznej mapie Kanady. W 1615 ruszył na zachód wzdłuż rzeki Ottawy, co doprowadziło go do Krainy Wielkich Jezior, dwa z pięciu (Górne i Huron) wtedy opisał. Zawsze podczas ekspedycji korzystał z pomocy zaprzyjaźnionych z nim plemion, do których kilka lat wcześniej oddelegował francuskich młodzieńców by nauczyli się miejscowych języków i zawiązali relacje z tubylcami, nierzadko także intymne. Po odbyciu nauk wracali do Champlaina i jego podwładnych, by realizować odpowiedzialne zadania. Coureur des bois, czyli gońce leśni mieli odtąd stanowić znaczącą pomoc w przemierzaniu olbrzymich przestrzeni Kanady wojskowym i handlarzom w służbie Nowej Francji, stanowieniu wyspecjalizowanych zwiadowców oraz podtrzymywaniu stosunków dyplomatycznych ze sprzymierzonymi plemionami. Byli to pierwsi Europejczycy w Kanadzie, którzy na dużą skalę integrowali się z Pierwszymi Narodami, zapoczątkowując rozwój populacji Metysów kanadyjskich[23].

Samuel de Champlain miał wielki szacunek do tubylców, których kulturę, języki oraz wierzenia szczerze pragnął poznać i zrozumieć. Swoim podwładnym nakazywał daleko idącą pokorę wobec plemieńców, zwłaszcza Huronów, którzy stanowili podporę francuskiego panowania w Kanadzie. Chcąc ich przyciągnąć do cywilizacji, na jego wyraźne starania, po 1615 roku zaczęli przybywać do Nowej Francji franciszkanie oraz jezuici, którzy ochoczo wzięli się za krzewienie wiary katolickiej. Musimy pamiętać, że francuscy koloniści praktycznie w 100% byli wyznania rzymskokatolickiego. Kolonia była religijnym monolitem, kalwińscy hugenoci przybywali tam tylko na zasadzie wyjątku, niejako w nagrodę[24]. Być może to sprawiło, że w przyszłości prowincja Quebec wykrystalizowała się jako prawdziwa mała Francja za oceanem. Kościół poczynił poważne kroki by pozyskać dla Chrystusa ludy Ameryki Północnej, szybko prześcigając oficjalne struktury królewskie w rozwoju i zasięgu swych działań, chociażby zakładając wśród ludów prekolumbijskich specjalne osady misyjne zwane misjami.

Francuski wizjoner musiał zaangażować się w walki między Indianami, co w dalekiej przyszłości okaże się zgubne dla kolonii. Popieranie Huronów w sporze z Irokezami, doprowadziło w końcu do aliansu tych ostatnich z Anglikami, którzy od lat dwudziestych XVII wieku intensywniej niż Francuzi zaczęli się osiedlać w Ameryce, wtedy jeszcze głównie w Nowej Anglii (Massachusetts, Maine, Vermont, Rhode Island, Connecticut). Wojna hugenocka, będąca wojną domową między królem i katolikami z jednej, a francuskimi hugenotami i Anglią z drugiej, prowadzona przez ambitnego kardynała Richelieu, przeniosła się także do Nowego Świata. Champlain musiał odpierać ataki angielskich kaperów na Quebec, zaś wobec niewystarczających sił i zapasów, zmuszony został do kapitulacji w lipcu 1629 roku. I choć traktat z Saint-Germain-en-Laye zwracał Francji jej kanadyjskie kolonie a Samuelowi wolność, to był to zły prognostyk na przyszłość. Angielskie siły w Ameryce były o wiele lepiej zorganizowane i finansowane.

Wielki bohater ludności frankofońskiej zmarł w Boże Narodzenie roku Pańskiego 1635 w swojej ukochanej Kanadzie. De Champlain był człowiekiem wielkiego formatu, znacznie prześcigającym swoje czasy. Gdy z jego małżeństwa ze znacznie młodszą Hélène Boullé nie narodziły się żadne dzieci, zdecydował się na adopcję dziewczynek z plemienia Montagnais. Ich imiona to Wiara, Nadzieja i Miłosierdzie, co być może sygnalizuje nam jego wielkie serce. Jego dzieło nie zostało jednakże ukończone. W chwili śmierci na stałe w Nowej Francji mieszkało ledwo 150 kolonistów. Za mało by mówić o początku nowego państwa, które odciśnie swój ślad w historii.

Ospałość metropolii i elitarni koloniści

Nowa Francja miała szczęście zobaczyć jeszcze takich gigantów pracy jak zmarły Samuel de Champlain, a także René-Roberta Caveliera de La Salle’a, przyjaznego ekscentryka, ex-zakonnika, niezmordowanego podróżnika oraz także kładącego nacisk na rozwój dobrych relacji z Pierwszymi Narodami. Jego dwudziestojednoletnia działalność w kolonii, doprowadziła do rzetelnego zbadania Krainy Wielkich Jezior oraz rozszerzenia najpierw roszczeń, a następnie terytorium Nowej Francji o ziemie położone nad Missisipi, największą rzeką dzisiejszych Stanów Zjednoczonych[25]. Olbrzymia przebyta i zajęta kraina otrzymała zbiorczą nazwę Luizjany, na cześć pyszałkowatego króla-słońce Ludwika XIV Burbona. Tym samym francuska prowincja, którą Nowa Francja stała się w 1663 roku, rozciągała się od Nowej Fundlandii do obecnego Nowego Orleanu na przestrzeni prawie 3 800 kilometrów! Jest to dystans ledwie mniejszy od odległości dzielącej w linii prostej Lizbonę od Moskwy. Do skutecznego administrowania tak monstrualnych rozmiarów terenu, potrzeba było licznego aparatu urzędniczego i jeszcze większej liczby kolonistów poddanych władzy gubernatora. A tego Nowa Francja nie otrzymywała. Gdy de La Salle przybywał w 1666 roku do Ameryki, w kolonii mieszkało niewiele więcej jak trzy tysiące Francuzów[26]. A wrogowie dynastii Burbonów nie próżnowali. Holendrzy, zajmujący do 1664 roku wyspę Manhattan na której znajdowała się osada zwana Nowym Amsterdamem, przekazali w latach 40. XVII wieku 400 muszkietów Mohawkom, jednemu z plemion wchodzących w skład skonfederowanej Ligi Irokeskiej. Ci natychmiast zrobili z nich użytek, dziesiątkując zaprzysięgłych wrogów – sprzymierzonych z Francuzami Huronów. Jednocześnie wyrżnęli przebywającą wśród nich grupę francuskich misjonarzy oraz handlarzy, co miało stanowić jaskrawy sygnał dla poddanych króla Francji. Zdarzenia te podkopały stabilność oraz bezpieczeństwo życia francuskich kolonistów, zagrożonych najazdami plemieńców i wymusiły w przyszłości powołanie specjalnego regimentu piechoty Carignan-Salières w sile tysiąca mężczyzn do ochrony najważniejszych fortów i faktorii. Niemniej nawet w takich warunkach liczba kolonistów systematycznie rosła. Przyłożył do tego rękę Jean Talon, pierwszy intendent Nowej Francji, a także prawdziwie dobry gospodarz. Korzystając ze swojej władzy dzielonej z gubernatorem de Rémy zdołał w latach 1665-68 i 1670-72 stworzyć szereg zachęt podatkowych, dać rozpęd produkcji rzemieślniczej, sprowadzić bydło do Ameryki, usprawnić rolnictwo czy dawać głos zwykłym kolonistom w sprawach zarządu kolonią. Dzięki jego staraniom w dość krótkim czasie jego rządów Francuzów przybyło. Ich stan w latach 70. XVII wieku osiągnął 7 000 ludzi. Sporą rolę odegrał w tym francuski Kościół katolicki, który od 1674 roku mógł pochwalić się pierwszą kanadyjską diecezją ulokowaną w Quebecu z wszechwładnym, bo wymuszającym częste zmiany we władzach kolonii, późniejszym świętym Franciszkiem de Montmorency Lavalem. Mianowicie wobec niechęci dla sposobu życia gońców leśnych, którzy często łamali zasady monogamiczności małżeństw, biorąc nierzadko po dwie kobiety tubylcze na głowę, kler zdecydował się ściągać do Kanady z Europy sieroty i kobiety zbyt biedne by został im dany rozsądny posag od swych rodzin. Imigrantki były uposażane przez biskupa Nowej Francji i wydawane za kolonistów, przede wszystkim żołnierzy. Oczywiście oni też coś z tego układu mieli. Otrzymywali ekskluzywne prawa do połowu ryb, preferencyjnego handlu skórami czy nawet otrzymywali z puli Kościoła ziemię[27]. Dodatkowo istniał dworski program tzw. cór królewskich. Wyselekcjonowane w młodym wieku przez urzędników ministra Jeana-Baptiste’a Colberta i z błogosławieństwem Ludwika XIV, którego zresztą był to pomysł, zazwyczaj mieszczańskie dziewczyny, były edukowane i dobrowolnie za zachętą finansową wysyłane za ocean do kolonii[28]. Takie praktyki zapewniły w końcu stabilny wzrost ludności. Za bezpieczeństwo Kanady odpowiadali gubernatorzy, wśród których na pewno trzeba wyróżnić zdolnego organizatora wojskowego Louisa de Buade de Frontenaca. Pełnił zarząd w latach 1672-82 i 1689-98 w trakcie których zdołał ufortyfikować ciąg rzeki Świętego Wawrzyńca oraz najważniejsze punkty osadnicze nad Wielkimi Jeziorami. Silna autorytarna osobowość gubernatora generalnego rzucała cień na jego renomę w Paryżu, gdzie niektórzy zaczęli rozpuszczać plotki, że oto on chce zostać królem Nowej Francji. Jednocześnie sprawność oraz talent de Frontenaca, pozwoliły obronić kolonię przed zakusami Anglii podczas Wojny Króla Williama zakończonej pokojem w Ryswick w październiku 1697 roku. Uświadomieni wiedzieli, że angielski potencjał już wtedy znacząco wykraczał poza możliwości francuskich kolonistów, którzy nie byli w stanie bez pomocy sprzymierzonych plemion Pierwszych Narodów utrzymać status quo. XVIII wiek nie zapowiadał się więc kolorowo dla Nowej Francji.

Kres francuskiego marzenia

Losy kolonii zamorskich Francji były coraz mocniej związane z losami mocarstw europejskich, toczących ze sobą nieustanne konflikty o dominację. Wojna o sukcesję hiszpańską (1701-1718), wojna o sukcesję austriacką (1740-1748) oraz będąca jej częścią kolonialna wojna króla Jerzego (1744-1748) poważnie zakłóciły dostawy i napływ kolonistów do Kanady. Brytyjska marynarka wojenna była znacznie potężniejsza od francuskiej konkurentki, co uniemożliwiało efektywne wsparcie dla Quebecu. Około roku 1700 kolonistów znad Sekwany i Loary było ledwo ponad 16 000, co było niczym przy 91 000 angielskich poddanych w Nowej Anglii. Francuska sytuacja robiła się coraz bardziej niekorzystna, a Brytyjczycy rozszerzali swoje panowanie w Ameryce, wspierając żądania terytorialne i handlowe swoich osadników. Do zwarć między dwoma państwami dochodziło przede wszystkim w kanadyjskiej Akadii i Nowej Fundlandii. Tam też wkrótce miał się rozegrać poważny dramat, ale po kolei.

Od pokoju między Francją a Wielką Brytanią zawartego w październiku 1748 w Akwizgranie, posiadłości francuskie w Ameryce były oskrzydlone z trzech kierunków przez kolonie brytyjskie i tereny należącej do Londynu handlowej Kompanii Zatoki Hudsona. Pozostawała jednakże jeszcze spora przestrzeń nieprzynależna do żadnego mocarstwa, tj. należąca do wolnych Pierwszych Narodów takich jak Algonkinowie, odbudowani po masakrze z poprzedniego wieku Huronowie oraz Abenakowie. Rdzennym mieszkańcom bliżej było do mających gorszą pozycję strategiczną oraz przyjaźniejsze nastawienie Francuzów, choć nie oszukujmy się, nawet gdyby chcieli polepszyć swój byt, to nie mieli jak. Około 1750 roku stosunek poddanych króla Francji do tych słuchających się monarchów brytyjskich wynosił w Ameryce 1:12,5. Szacuje się, że Trzynaście Kolonii liczyło ponad 1 milion białych kolonistów, do których jeszcze należało dodać licznie pracujących niewolniczo na plantacjach czarnoskórych. Tych było około trzystu tysięcy. Z kolei zaledwie 80 000 Francuzów rozsianych było na obszarze 8 milionów kilometrów kwadratowych. Skąd wynikały takie różnice w tempie zaludniania kolonii? W XVII wieku za ocean przybywali głównie ci, którzy z religijnych przyczyn albo nie akceptowali władzy Kościoła anglikańskiego, albo byli przez niego prześladowani. Exodus do Nowego Świata stał się udziałem kwakrów, prezbiterianów, purytanów, menonitów, anabaptystów czy katolików. Mogąc przeważnie w spokoju praktykować swoją wersję chrześcijaństwa, znajdowali tam korzystne warunki do rozwoju i dobrobytu[29]. Tymczasem francuska Kanada, nie dość że miała większe wymaganie dotyczące tego kto się w niej mógł osiedlać, to dodatkowo mniej sprzyjała klimatem do spokojnej efektywnej uprawy roli. Wzrost populacji naturalnie nie dorównywał temu mającemu miejsce w Nowej Anglii, nie mówiąc już o saldzie migracji.

Alians z plemionami prekolumbijskimi, które jeszcze posiadały ziemię w Appalachach i okolicach, pozwalał wojskom Nowej Francji na przejęcie kontroli w strategicznej dolinie Ohio, gdzie od 1749 roku zaczęto masowo budować fortyfikacje. Na to koloniści brytyjscy, łakomie patrzący na tubylcze ziemie za masywem górskim, nie mogli pozwolić. W 1754 roku rozpoczęły się starcia milicji kolonialnych w dorzeczu Allegheny, co rozpoczęło konflikt brytyjsko-francuski w Ameryce. Warto zaznaczyć, że jednym z prowodyrów starć był młody podpułkownik z Wirginii, przyszły pierwszy prezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki George Washington, który właśnie w tejże wojnie zdobył pierwsze doświadczenie bojowe[30]. Konflikt rozrósł się w następnym roku, gdy walki toczyły ze sobą już regularne oddziały wojska, pomimo braku stanu wojny między Francją a Wielką Brytanią! Brytyjczycy utrzymywali inicjatywę, pomimo pierwszych niepowodzeń, spowodowanych tym, że na ich czele stali ludzie niedoświadczeni w walkach z plemionami amerykańskimi i w amerykańskiej naturze. W lipcu 1755 roku zapadła decyzja o wysiedleniu z kontrolowanej przez Londyn Akadii kilku tysięcy francuskich osadników, którzy pomimo wcześniejszego złożenia przysięgi na wierność królowi Jerzemu II Hanowerskiemu i uzyskania specyficznego określenia neutralni Francuzi, musieli wynieść się do Trzynastu Kolonii pod przymusem i bez odszkodowania. Tym samym zostali ograbieni z długo ciułanego majątku, choć los ten był lekki w porównaniu do nierzadko dochodzących morderstw kolonistów frankofońskich. Wyludniona Akadia stała się Nową Szkocją.

W końcu sierpnia 1756 roku wojna siedmioletnia, którą z absolutną pewnością można zaliczyć do jednej z prewojen światowych, wybuchła z całą mocą w Europie. Od tamtego momentu starcia w Ameryce stały się jak najbardziej usankcjonowane. Tym samym teatr amerykański okazał się równorzędnym polem walki mocarstw kolonialnych. Francuzi tymczasem wobec blokady morskiej portów kanadyjskich przez Royal Navy, musieli dokonywać wypadów aprowizacyjnych na tereny kolonii brytyjskich, dotkliwie je łupiąc i rozbijając mniejsze garnizony. Mając poparcie plemion Huronów, Odżibwejów czy Czoktawów aktywnie włączających się w walki po ich stronie oraz wobec obojętności groźnych Irokezów czy Czirokezów, mogli sobie pozwolić na wiele, dopóki Brytyjczycy nie decydowali się na skoordynowanie działań swoich milicji stanowych i nielicznych regularnych garnizonów wojska. Rok 1757 mógł być pięknym świadectwem przewagi francuskiego oręża. To się jednak zmieniło po sierpniowej masakrze poddającej się załogi fortu William Henry w stanie Nowy Jork. Zbrodni dopuścili się francuscy sojusznicy – Abenakowie – żądni zemsty za podobne działania Brytyjczyków wobec nich samych[31]. Wieści o zdarzeniach uruchomiły furię brytyjskich kolonistów, którzy zaczęli się na poważnie organizować do obrony Trzynastu Kolonii, a także domagać ostatecznej rozprawy z tubylcami. Londyn przysłał sensowne posiłki dzięki czemu w początkach 1758 roku Brytyjczycy dysponowali 23 tysiącami żołnierzy, deklasując koalicję francusko-indiańską, coraz słabiej funkcjonującą wobec rozpuszczeniu wojowników plemiennych przez wodzów. Francja nie mogła zrobić w tym czasie nic dla głodującej z racji ubogiego rolnictwa Kanady. Część garnizonów była wycofywana do Europy, tak samo jak eskadra francuska, skutecznie dotychczas ochraniająca główną bazę marynarki wojennej w Ameryce – twierdzę Louisbourg. Dopóki Francuzi trzymali port, jakakolwiek komunikacja i zaopatrzenie z metropolii, choć szwankujące, było jednak możliwe. Kapitulacja wymęczonej załogi w końcu lipca 1758 roku stała się punktem zwrotnym w starciach. W 1759 roku sytuacja była już jasna. Bohaterski opór Francuzów stawiony 13 września w bitwie na Równinie Abrahama, poskutkował śmiercią głównodowodzących obu stron: generała Wolfe’a z jednej i markiza de Montcalma z drugiej strony oraz rychłą kapitulacją stolicy Nowej Francji Quebecu. Francuska próba przełamania dominacji morskiej Royal Navy, skończyła się wspaniałą klęską w zatoce Quiberon. W 1760 roku Brytyjczycy dokończyli zadanie eliminacji głównych sił wroga, opanowując we wrześniu Montreal. Nieliczne starcia trwały jeszcze do 1762 roku. Nowa Francja została stracona.

Epilog

Czy wiadomości z Nowego Świata zasmuciły kręgi decyzyjne w Wersalu? By odpowiedzieć na to pytanie przytoczę pewną anegdotę, której głównymi bohaterami są król Ludwik XV oraz jeden z najtęższych umysłów epoki Oświecenia, Wolter. Panowie wesoło rozmawiali, gdy słudzy donieśli o upadku ostatniego ważnego miasta w Kanadzie. Filozof, nie będący ani zapalonym handlarzem, ani survivalowym podróżnikiem, miał pocieszać monarchę słowami, że Francja w gruncie rzeczy nie traci nic poza hektarami niepotrzebnego śniegowiska[32]. Istotnie ignoranci nie widzieli potencjału, jaki tkwił w terenach kanadyjskich. Gdy w Paryżu podnoszono apele o przeprowadzenie skutecznej odsieczy dla walczącego Quebecu, pojawiały się retoryczne pytania, czy rozsądny człowiek ratuje stodołę gdy płonie dom? Zaangażowanie Burbonów w Europie nie zaowocowało ich zwycięstwem. Traktat paryski zawarty 10 lutego 1763 roku odbierał Francuzom wszystko to, co przez dwa poprzednie wieki, nieliczni zapaleni wizjonerzy z takim wysiłkiem tworzyli i utrzymywali za Atlantykiem. Nową Francję zagarnęła Wielka Brytania, która z litości odstąpiła Paryżowi malutki archipelag Saint Pierre i Miquelon. Ta wspólnota zamorska do dziś znajduje się pod administracją Paryża i stanowi skromną pozostałość wspaniałego projektu.

Czy warto było angażować się w wyścig kolonialny, jeśli nie zamierzało się wejść w niego z pełnym przekonaniem i na 100%? Uważam, że tak. Francuzi pokazali, że istniała wizja bardziej pokojowego współistnienia z dotychczasowymi mieszkańcami Ameryk – Pierwszymi Narodami. Pod ich rządami nie podlegli oni zbrojnemu wyniszczeniu jakie przeprowadzili Hiszpanie w Meksyku czy Peru na tamtejszych mieszkańcach wspaniałych państw prekolumbijskich, ani wypędzeniu na zachód, co praktykowali zawsze z ochotą angielscy, a potem amerykańscy osadnicy. Europejczycy okazywali różne oblicza ekspansjonizmu, co w oczywisty sposób zdeterminowało dzieje nowożytne. Cieszyć może, że jesteśmy w stanie wskazać bardziej sprawiedliwych Europejczyków, którzy jak wszyscy podróżnicy ulegli niesamowitemu marzeniu o wspaniałościach Nowego Świata. Francja pozostawiła po sobie znaczącą populację frankofońską w Kanadzie, która przetrwawszy lata panowania brytyjskiego, do dziś odgrywa znaczącą rolę w życiu społeczno-gospodarczym tego północnoamerykańskiego kraju i nadaje mu odpowiednio wyrazisty kod kulturowy, otwierając go na Europę bardziej niż sąsiednie Stany Zjednoczone Ameryki.

Wszystko, co widzimy, wszędzie w Kanadzie, to wstrząs idei, pytań, żądań, projektów, całe energiczne wirowanie, które jest tumultem samego życia[33].

~ Elżbieta II Windsor królowa Kanady

  1. J. Grabowski, Historia Kanady, Warszawa, 2001.

  2. T. Blegen, The Kensington Rune Stone: New Light on an Old Riddle. Minnesota Historical Society Press, 1960.

  3. S. Brink, Neil Price: The Viking World. Routledge, 2008.

  4. J. M. Bumsted, Michael C. Bumsted, A History of the Canadian Peoples, Oxford 1998.

  5. H. Kamen: Imperium Hiszpańskie. Dzieje rozkwitu i upadku. Bellona, Warszawa 2008,

  6. Praca zbiorowa, Tudorowie i Stuartowie, Agora, Warszawa 2010.

  7. J. Samp, Legendy gdańskie, Polnord-Oskar, Gdańsk 2000.

  8. A. Barillé, Il Etait Une Fois… Les Amériques Jacques Cartier. Procidis, Paris 1991.

  9. M. Trudel, The Beginnings of New France 1524-1663, McClelland & Stewart, Toronto 1973.

  10. Morison, S. Eliot, The European Discovery of America: The Northern Voyages, New York 1971.

  11. A. Axelrod. A Savage Empire: Trappers, Traders, Tribes, and the Wars That Made America. Macmillan, 2011.

  12. P. Seed, Ceremonies of Possession in Europe’s Conquest of the New World: 1492–1640, Cambridge 1995.

  13. A. Barillé, Il Etait Une Fois… Les Amériques. Jacques Cartier. Procidis, Paris 1991.

  14. H.P. Biggar, The Voyages of Jacques Cartier. Ottawa 1924.

  15. A. Barillé, Il Etait Une Fois… Les Amériques. Jacques Cartier. Procidis Paris, 1996.

  16. J. Cartier, Bref recit et succincte narration de la navigation par le capitaine Jacques Cartier, Paris 1863.

  17. Litalien, Raymonde; Vaugeois, Denis, Champlain: the Birth of French America, 2004.

  18. A. Barillé, Il Etait Une Fois… Les Amériques. Champlain. Procidis, Paris 1991.

  19. A. Barillé, Il Etait Une Fois… Les Amériques. Champlain. Procidis, Paris 1991.

  20. Québec en quelques mots”. Immigrant Québec https://immigrantquebec.com/ [dostęp 06.12.2023]

  21. A. Barillé, Il Etait Une Fois… Les Amériques. Champlain. Procidis, Paris 1991.

  22. Découvrir l’Acadie de la Nouvelle-Écosse, guide touristique officiel acadien 2006.

  23. R. White, The middle ground: Indians, empires, and republics in the Great Lakes region, 1650–1815, 1991.

  24. R. Larin, The French Monarchy and Protestant Immigration to Canada Before 1760; The Social, Political and Religious Contexts, 2011.

  25. A. Barillé, Il Etait Une Fois… Les Amériques.La fin du rêve français, Procidis, Paris 1991.

  26. Census of 1665–1666. Role-playing Jean Talon. Statistics Canada. 2009.

  27. A. Barillé, Il Etait Une Fois… Les Amériques.La fin du rêve français, Procidis, Paris 1991.

  28. M. Kijewska-Trembecka, Québec i Québécois. Ideologie dążeń niepodległościowych, Kraków 2007.

  29. A. Barillé, Il Etait Une Fois… Les Amériques. L’Angleterre et les treize colonies, Procidis, Paris 1991

  30. E. G. Lengel: General George Washington: Military Life. Random House, New York 2005.

  31. I. K, Steele: Betrayals: Fort William Henry & the 'Massacre’. Oxford University Press, 1990.

  32. W. R. Borneman: The French and Indian War: Deciding the Fate of North America. Harper-Collins Publishers, New York 2007.

  33. Fifty years on, does ‘Vive le Québec libre’ still resonate?, www.theglobeandmail.com, [dostęp 06.12.2023].