Gdy 4 lipca 1776 roku 56 delegatów Kongresu Kontynentalnego podpisywało w Filadelfii Deklarację Niepodległości Stanów Zjednoczonych od zwierzchnictwa brytyjskiego, po drugiej stronie oceanu król Wielkiej Brytanii i Irlandii – Jerzy III Hanowerski, zapisał wówczas w swoim dzienniku Nic ciekawego się dziś nie wydarzyło. Trudno dziwić się, że w XVIII wieku, kiedy nie istniał Internet, telefony czy samoloty, informacje docierały znacznie później niż obecnie. W tej historii poraża jednak fakt, jak wielkich wydarzeń możemy nie zauważyć, jakich rewolucji nie uda nam się przewidzieć i jak wielkie historyczne zmiany dokonają się bez naszego udziału.
Owego burzliwego wieczoru, gdy liczono głosy wyborów prezydenckich 2020, wielu z nas poszło spać później niż zwykle robi to w niedzielę. Emocje opadły wraz z krótkim snem i następnego dnia obudziliśmy się z poczuciem, że niewiele się zmieniło. Rozpoczęliśmy nowy tydzień tą samą kawą i obowiązkami z piątku, a prezydentem naszego kraju wciąż był ten sam człowiek, który ogłosił swoje zwycięstwo, zanim jeszcze zliczono wszystkie głosy. Szybciej niż nam się wydaje wrócimy do bezrefleksyjnego życia, w którym polityką interesujemy się dopiero gdy nasi znajomi masowo zmieniają zdjęcia profilowe na Facebooku. Rządowa kolumna wciąż będzie blokowała Warszawę na trasie Pałac Prezydencki – Nowogrodzka, prezydentowa ponownie schowa się do antymedialnej szafy na kilka lat, a szara eminencja z Żoliborza będzie realizować swoje kolejne zagrania rządowymi pionkami.
Brak zmiany na fotelu w gabinecie przy Krakowskim Przedmieściu 46/48 nie oznacza jednak żadnych zmian. Gdy opadł kampanijny pył, a podobizny kandydatów na bilbordach zniekształcają się od deszczu, zaczynamy odczuwać pewien ciężar w powietrzu. Nie zwiastuje on jednak kolejnej lipcowej burzy, wisi nad nami nieustannie i niezależnie od pogody, przygniatając swoim moralnym ciężarem. To nasza wzajemna wrogość. Gdy sceny po wiecach wyborczych zostały już rozmontowane, a z Internetu zniknęły reklamy popierające jedną, lub dyskredytujące drugą stronę sceny politycznej, w naszych umysłach wciąż tkwią wyborcze hasła i tematy medialnych sporów.
Państwo zdaje się być podzielone bardziej niż kiedykolwiek i nie ma na to lepszego dowodu, niż wynik tych wyborów. Nigdy w historii III RP poparcie dwóch kandydatów w II turze wyborów prezydenckich nie było tak wyrównane. Nawet w 2015 roku Andrzej Duda pokonał ówczesnego prezydenta, Bronisława Komorowskiego, z przewagą 3.1 punktu procentowego i ponad pół miliona głosów. W tegorocznych wyborach frekwencja była dużo wyższa, do urn poszło nie niespełna 17 milionów wyborców, jak to miało miejsce w 2015 roku, ale ponad 20,5 miliona polskich obywateli. Mimo to, różnica, która zaważyła o ponownym zwycięstwie obecnego prezydenta, wynosiła zaledwie 2.06 punktu procentowego, czyli 422 385 głosów. Ponad 420 tys. ludzi wydaje się ogromną liczbą, ale gdy zauważymy, że to mniej niż ¼ mieszkańców Warszawy i zaledwie 1% wszystkich mieszkańców Polski, zaczynamy zastanawiać się – jak to się stało, że procent zdecydował o głowie państwa na kolejne 5 lat?
O Polakach mówi się, że zawsze muszą być podzieleni. Jeśli Kargul napisze “3x TAK”, jego sąsiad Pawlak nie może zrobić nic innego niż napisać “3x NIE”. Jednak przy tak wyrównanej liczebności, jaką osiągnięto w tegorocznych wyborach, nie jest to znana dotychczas walka mniejszości z dominacją lub tyranią większości, o której pisał John Stuart Mill. To jest już walka równego z równym, wzajemna pogarda wobec poglądów drugiej strony i determinacja do niszczenia wroga manipulacją i propagandą. Chwytliwe slogany, manipulowanie prawdą w mediach i retoryka podczas wieców wyborczych miały na celu tylko i wyłącznie poszerzenie elektoratu i uzyskanie większego poparcia, łatwo przeliczalnego na wynik w głosowaniu. Niestety, jak uczy facebookowa strona Angielski z Tuskiem – Dark ice buy everything. Tygodniami wsłuchiwaliśmy się w płynącą zewsząd propagandę i dawaliśmy się manipulować w grze zwanej polityką. Jednak nasze poglądy, wyrobione podczas kampanii, nie zniknęły wraz z oddaniem głosu na swojego kandydata, ale pozostaną na długi czas, podsycane, już nie przez sztaby wyborcze, ale przez nas wszystkich wzajemnie. Sąsiedzi wieszający obok siebie plakaty Andrzeja Dudy i Rafała Trzaskowskiego; konserwatywna babcia i wnuczek mający przyjaciół wśród LGBT; niepracująca matka czwórki dzieci i jej koleżanka – młoda pracownica, której minimalna pensja ledwo starcza na wynajem mieszkania. Stereotypy? A może ludzie, których znamy i którzy nas otaczają? Ludzie, którzy nie spojrzą na siebie tak samo jak przed wyborami, ale będą odnosić się do siebie ze wzajemną wrogością. Ten podział na Polskę Dudy i Polskę Trzaskowskiego pozostanie z nami na kolejne miesiące, niezależnie od polityków zajętych wówczas nowymi aferami. To my będziemy żyć w podzielonym państwie, wśród podzielonych sąsiadów, rodzin i przyjaciół. Z czasem może się zradykalizujemy, jeszcze tłumniej niż dotychczas wyjdziemy na ulice miast, by wyrazić swoje poglądy biało-czerwonymi racami lub płóciennymi torbami w tęczowych kolorach, zapominając, że całe to szaleństwo rozpoczęły sztaby wyborcze. To one wmówiły nam że ci drudzy są gorsi, bo wspierają LGBT… gorsi, bo pobierają 500+ z naszych podatków… gorsi, bo słuchają mediów wspieranych przez zachodnie państwa… gorsi, bo słuchają Kaczyńskiego. Cała kampania przypominała tło fabularne filmu “Sala samobójców. Hejter”, z tym że problem podsycanej ksenofobii zastąpiono homofobią. Członkowie sztabów zabawili się opinią publiczną, wykonali swoją pracę i zostawili nas z emocjami rozgrzanymi do czerwoności, których upust może okazać się impulsywny. Zorganizowali konkurs w przeciąganiu liny, w którym my chwyciliśmy za sznur. Trzymamy go wciąż uporczywie choć światła festynu wokół już zgasły. I nikt z nas nie wie, na którą stronę, prawą czy lewą, przeniesie się ciężar naszych poglądów.
Pozostał prezydent, pozostały nasze problemy dnia codziennego, ale czy Polska pozostanie taka sama? Może z perspektywy czasu dostrzeżemy, że 12 lipca 2020 roku był nie tylko dniem wyborów prezydenckich, ale również dniem gdy coś ciekawego się wydarzyło, gdy coś ważnego się zaczęło.
Niezależnie od tego, który koniec liny trzymamy i jak bardzo nie zgadzamy się z naszymi przeciwnikami, pamiętajmy, że po drugiej stronie też są ludzie, nasi sąsiedzi, krewni, przyjaciele. Bez względu na to, z kim się utożsamiamy, pamiętajmy by darzyć szacunkiem również naszych antagonistów. Frekwencja wynosząca 68,9 % pokazuje nam, że jesteśmy społeczeństwem, które dla udowodnienia swojej racji potrafi spełnić obywatelski obowiązek. Mądrymi obywatelami będziemy jednak, dopiero gdy mimo odmiennych poglądów, zrozumiemy tych drugich – będąc ciekawymi świata, wyrabiając opinie na podstawie różnych perspektyw z różnych mediów, ale wreszcie traktując się nawzajem, jeśli nie ze zrozumieniem, to przynajmniej z szacunkiem.