Kino na zapętleniu

Ilustracja: Ada Biały
Artykuł ukazał się w 14. numerze kwartalnika „Młodzi o Polityce”

Kojarzycie moment, gdy powiecie mamie, że coś wam smakowało, a następnie dostajecie to samo danie za każdym razem, gdy ją odwiedzicie? Z początku zdaje się, że to układ idealny: kto by nie chciał jeść tego, co zna, lubi i jest dla niego smaczne? Okazać się jednak może – zależy, jak często jeździcie do rodzinnego domu – że ten monotonny jadłospis robi się drażniący.

Podobną ucztą darzy nas branża filmowa. Spodobały wam się „Gwiezdne Wojny”? Bam, zrobimy kolejną trylogię. A może chcecie jeszcze spin-offy do tego? Wiecie, dla nas to nie problem… A co uważacie o „Harrym Potterze”? Świetnie, przygotujemy wam cały serial.

Powtarzalność, sięganie po to, co się sprawdziło, byleby mieć pewny zysk, wybija boleśnie z ekranów kin. To zjawisko, które staje się już powoli przykrą tendencją, ma swoje dość konkretne przyczyny.

Brak nowego

Problem nie leży w kreatywności twórców czy koncernów. Te mogłyby stworzyć nowe, fascynujące historie z inspirującymi bohaterami na pierwszym planie. Bohaterami, którzy zostaliby zapamiętani i osadzeni w świadomości kulturowej. Dlaczego więc tego nie zrobią? Właściwy problem, wraz z jego korzeniami, zgłębił Mark Fisher, brytyjski pisarz, wykładowca akademicki, teoretyk i krytyk kulturalny. Poświęcił on dużo uwagi sprawom ekonomiczno-politycznym oraz kulturalnym. A także temu, jak te pierwsze predysponują kształt drugiego. Bo okazuje się, że nie są one wcale tak daleko od siebie.

W książce „Realizm kapitalistyczny. Czy nie ma alternatywy?” zajął się kwestią skutków, jakie niesie za sobą tzw. realizm kapitalistyczny. Fisher poszerza jego znaczenie[1], określając go mianem perswazyjnej atmosfery, krępującej myśli i działania, która warunkuje nie tylko produkcję kulturową, ale i reguły zarządzania pracą i edukacją[2]. Skupia się na skutkach ubocznych tego systemu, takich jak kryzys klimatyczny, coraz większa zapadalność na choroby psychiczne oraz rozwidlona, często bezużyteczna i samoupadlająca, biurokracja. Wszystkie te problemy są widoczne gołym okiem, ale nie tylko one zostały poddane analizie.

Wnikliwość spostrzeżeń dotyczących kultury pozostaje również aktualna, pomimo że książka opublikowana została w 2009 r. Pewne schematy nawet eskalowały od tego momentu. Na pierwszym planie mamy kino, które czerpie z przeszłości, pogrążając tym samym przyszłość[3]. Nie ma rozwoju, poszukiwań nowych form – jest tylko bezpieczne bazowanie na sprawdzonych modelach. Bez żadnego ryzyka – bo to, co nowe, bez wątpienia by go wymagało.

No dobrze, ale można powiedzieć, że prócz kultury masowej istnieje jeszcze sztuka awangardowa i alternatywa. Coś, co przeważnie jest gdzieś poza głównym nurtem i teoretycznie może być utożsamiane ze świeżym, nieoczywistym spojrzeniem. Fisher posuwa się jednak dalej również w tym aspekcie. Nie zaprzecza obecności ruchów awangardowych czy niezależnych. Istnieją, ale zostały unormowane kulturowo. Nie są czymś nowym, wytworem swoich czasów, a jedynie powielają dawne gesty rebelii i kontestacji, jak gdyby wydarzały się po raz pierwszy[4].

Możemy dostrzec, w jakiej pętli żyjemy. Przyszło nam chłonąć obrazy, które pozbawione są nowości. Zapowiadaną przyszłość, będąca powtórzeniem i rekombinacją, można uznać pomału za panującą teraźniejszość. Przemysł filmowy, a zwłaszcza koncerny, uległy automatyzacji. Tworzenie filmów bardziej przypomina pracę przy taśmie produkcyjnej w ogromnej fabryce, niż kreatywny proces, wymagający wrażliwości. Czerpiemy z tego, co było. A rozwój to przecież ewolucja, synteza starszych form, a nie ich powielanie.

Bisowanie do znudzenia

Powielanie to pojawia się najczęściej w jednej z dwóch charakterystycznych postaci. Pierwszą z nich jest zrealizowanie teoretycznie nowego filmu, będącego jednak wariacją na temat wcześniejszych produkcji. Niedawnym przykładem jest chociażby „Indiana Jones i artefakt przeznaczenia” w reżyserii, już nie Stevena Spielberga, a Jamesa Mangolda. Dla wielu przygody archeologa z fedorą i biczem zamknęły się w pierwszych trzech częściach. Już czwarta, czyli „Indiana Jones i królestwo kryształowej czaski”, zdaniem niektórych zdawała się zrobiona na siłę i niepotrzebna. Twórców nie powstrzymało to przed tym, by dorzucić jeszcze jedną część, bo właściwie… czemu by nie?

Otrzymujemy więc film ze znanym bohaterem fikcyjnym, opierający się na dość podobnym schemacie, co pozostałe części: do rozwikłania jest zagadka, a do odkrycia jakiś fascynujący artefakt historyczny. Ta forma czerpania z przeszłości tyczy się wielu produkcji. Dotyka również przemian filmu na seriale oraz odwrotnie, tworzenia prequeli, sequeli, spin-offów – pozornie nowych tworów. Tak naprawdę jest to jednak wariacja, kolaż ze sprawdzonych, dobrze przyjętych form.

Ale jest też inna odmiana tego zjawiska, znacznie gorsza. Wchodzi w nią powielanie produkcji w proporcjach jeden do jednego. Widać to po coraz chętniejszym zmienianiu filmów animowanych/kreskówek na te live-action. Taka produkcja pozostaje wyprana z właściwości treściowo-formalnych, a jedyną różnicą jest upgrade techniczny[5]. Widzimy właściwie ten sam obraz – kadr po kadrze. Coraz częściej z tego mechanizmu korzysta Disney, który próbuje go doprowadzić do perfekcji. Wykorzystuje on własne hity sprzed dekad na nowo, co jest naiwną próbą przedłużenia sukcesu. Wymienić w tym miejscu można wersję live-action „Króla lwa” z 2019 r. oraz tegoroczną wersję aktorską „Małej syrenki”. W planach są kolejne produkcje, chociażby „Królewna Śnieżka”, która już teraz obrosła w liczne kontrowersje.

Do tego grona wpisują się również wszelkiego rodzaju produkcje powstającego na zasadzie płatnej licencji. W konsekwencji dostajemy ten sam film bądź serial, ale zrealizowany przez inny kraj. Przeważnie sukces jest mniejszy od oryginalnej wersji, co widać chociażby po „The Office PL”, udostępnianym od 2021 r. na platformie VOD Canal+ online. Jest on zwyczajnie polską wersją popularnego brytyjskiego serialu „The Office”, produkowanego w latach 2005–2013. Nie ma w tym żadnej innowacyjności, niespodziewanej myśli. Całość przeniesiona zostaje jedynie do realiów rodzimych, ale nie posiada nic nowatorskiego.

Wymienione tytuły to niewielki fragment całej listy produkcji, które próbuje się na siłę reanimować. Czasami z gorszym, czasami z lepszym skutkiem. Ale co sprawia, że ludzi ta powtarzalność jednak przyciąga?

Kochamy to, co znamy

Każdy z nas ma film, który ogląda niesłychanie często. Część prawdopodobnie zna sekwencje scen na pamięć i mogłaby rzucać cytatami na prawo i lewo. Posiadamy też swoich idoli – czy to z lat dziecięcych, młodzieńczych, czy dorosłych. Mamy bohaterów, z którymi się utożsamiamy. Przywołując ich imiona, nazwiska, pseudonimy, możemy poczuć nutkę nostalgii. Na tym sentymencie bazują przemysły.

Przede wszystkim kochamy oglądać to, co znamy. Ten rodzaj przyjemności może być nazwany przyjemnością regresywną – stałym rozkoszowaniem się tym samym, nieprowadzącym w gruncie rzeczy do nowych przeżyć. W parze z tym idzie kult nostalgii. Czujemy ogromny sentyment do bajek czy filmów, które oglądaliśmy chociażby za dziecka. Chętnie, właśnie z powodu tego uczucia, obejrzymy nową produkcję naszej ulubionej bajki, licząc na te emocję, które zapewniła nam ona za pierwszym razem.

Lubimy też powtarzalność, mamy swoje gusta. Jest to drugi wymiar tego samego zjawiska. Szycie seriali i filmów w kulturze masowej na jedną miarę, jest właśnie czymś takim. Nie bez przyczyny da się zauważyć ubóstwo różnorodności, chociażby w polskich komediach romantycznych. I nie chodzi nawet o to, że w praktycznie każdej widzimy te same twarzy (też pomyśleliście o Tomaszu Karolaku?). Chodzi o te same schematy, brak nowych rozwiązań filmowych, zero zaskoczeń i przewidywalny finał. Znając jedną polską komedię romantyczną, znamy tak naprawdę wszystkie. Podobnie jest w serialach, których chłonięcie nie prowadzi do nowych wrażeń.

Uproszczenie pewnych form, stałe ich repetowanie prowadzi również do szybszego przyswojenia treści filmowych. Kino niezadające pytań, niestawiające wymagań widzowi idealnie współgra z realizmem kapitalistycznym. Stale napędzające się wymagania względem jednostki, nie zostawiają jej zbyt wiele wolnego czasu. W rytm pracy, rozwijania się, kształtowania ścieżki kariery, tak, by jak najwięcej mieć, zarobić… nie ma czasu na angażowanie się w życie kulturalne. A jeżeli się pojawia, jest on znacząco ograniczony. Dlatego filmy muszą być proste i szybkie w konsumpcji. Mało kto, wracając po ciężkim dniu do domu, ma ochotę i przestrzeń na oglądanie ambitnych treści. Przeważnie wygrywa serial na Netfliksie bądź innym serwisie streamingowym.

Strajki w Hollywood

Obecne rozmyślania nad kształtem branży filmowej nie mogłyby się obyć bez wspomnienia o strajku w Hollywood. Było to pierwsze od ponad sześćdziesięciu lat tego typu wystąpienie dwóch związków zawodowych w tym samym czasie. Najpierw, 2 maja 2023 r., protest rozpoczęła Amerykańska Gildia Scenarzystów (WGA), a 14 lipca dołączyła do niej Gildia Aktorów Filmowych (SAG-AFTRA). Scenarzyści i aktorzy domagali się od producentów studiów filmowych i telewizyjnych lepszej płacy, udziału w zyskach platform streamingowych, ochrony socjalnej oraz przed zagrożeniem ich pracy ze strony AI. Łącznie udział w nim wzięło ok. 171 tysięcy twórców (160 tysięcy aktorów i ponad 11 tysięcy scenarzystów)[6].

Strajki przyniosły miliardowe straty kalifornijskiej gospodarce, a premiery wielu seriali i filmów zostały wstrzymane, co doprowadziło do przesunięcia się dat premier – niekiedy dość drastycznie. W czasie protestów zatrzymano pracę m. in. nad: „Euphorią”, „Stranger Things”, trzecią częścią „Deadpoola” oraz „Gladiatorem 2”. Pod znakiem zapytania w tamtym czasie stanęły też wszelakie festiwale filmowe i inne wydarzenia branżowe, np. gala Nagrody Emmy, która przełożona została na luty 2024 r[7].

W środowisku filmowym zapanowała niezwykle napięta atmosfera. Trudno było określić czas trwania strajków i – co za tym idzie – oszacować ostateczne straty dla przemysłu oraz widzów. Środowisko scenarzystów i aktorów negocjowało warunki nowego kontraktu, który ostatecznie podpisano. Scenarzyści pod koniec września powiadomili, że udało się im dojść do porozumienia z Alliance of Motion Picture and Television, która reprezentuje m.in. Disneya, Netfliksa, Warner Bros. Discovery i Amazona. Nowa umowa obowiązuje od września obecnego roku do 31 maja 2026 r. Doprowadziła m. in. do podwyżki płac, ograniczenia wkładu AI w produkcję (nie może być ona traktowana jako twórca lub scenarzysta, a do jej nauki studia nie mogą wykorzystywać scenariuszy) oraz gwarancji zatrudnienia, a także składek emerytalnych i zdrowotnych dla scenarzystów. Co dodatkowo ważne – wypłacane będą tantiemy za produkcje na platformach streamingowych. Premię scenarzyści będą dostawać, gdy serial/film w przeciągu pierwszych 90 dni od premiery lub 90 dni w każdym kolejnym roku obejrzy 20 procent amerykańskich subskrybentów[8].

Do równie zadowalających zmian doprowadził 9 listopada br. strajk aktorów. SAG-AFTRA wyraziła zgodę na podpisanie trzyletniego kontraktu z AMPTP. Warto tu zaznaczyć, że w proteście aktywny udział brali głównie aktorzy drugoplanowi, epizodyści, kaskaderzy itd., i to ich on w sporej mierze dotyczy. Na ten moment wiadomo, że udało się wywalczyć wzrost płacy minimalnej, lepsze zabezpieczenie socjalne, ochronę przez zagrożeniami ze strony AI i udział w tantiemach od serwisów streamingowych (wcześniej dostawali je tylko wtedy, gdy seriale/filmy pokazywane były w telewizji).

Kapitał ma granicę

Przybliżenie sedna strajków jest fundamentalne, jeżeli chodzi o rozwinięcie istoty problematyki tego tekstu. Pozornie te dwa zagadnienia nie zdają się być blisko siebie. Co mają wspólnego strajki w Hollywood z zapętlaniem się przemysłu filmowego?

W rzeczywistości kapitalistycznej najwyższym dobrem zdaje się być kapitał. Problematyczne niekiedy jest jednak udawanie, jakoby ten miał umiejętność stałej regeneracji swoich zasobów, a nawet ich powiększania. Niestety, jest on ograniczony. I bardzo naiwnym, a zarazem brzemiennym w skutkach, jest ignorowanie tego. Artyści słusznie wyczuli, że ich zawód został zagrożony przez AI. W branży filmowej kapitałem są pewne umiejętności, kreatywność oraz określone predyspozycje do odgrywania ról. A przynajmniej teoretycznie.

Sztuczna inteligencja miałaby się uczyć na scenariuszach filmowych i skanować twarze/sylwetki aktorów, by tych można było następnie używać, a tym samym zmniejszyć koszty dniówek aktorskich. Doprowadziłoby to na pewno do obniżenia całościowych kosztów produkcji, ale niebezpieczeństwo tkwi gdzie indziej. Takie działanie wygląda jak próba symulowania nieskończoności kapitału. Używając AI, które stale się rozwija, nie jesteśmy praktycznie niczym przyblokowani. Ograniczenie pracy ludzkiej do minimum, a przy tym zastąpienie jej sztuczną inteligencję, mogłoby dla przemysłu być najzwyczajniej w świecie bardziej wydajne, tańsze oraz szybsze. Czy nie o to przecież chodzi?

Już teraz powstał pomysł stworzenia filmu o Edith Piaf, której wizerunek i głos odtworzyłaby sztuczna inteligencja[9]. Jakkolwiek dziwnie to nie brzmi – jej historia zostałaby opowiedziana przez nią samą. Tym samym hołd złożony piosenkarce byłby absolutny. Pomysł bez wątpienia jest ciekawy – czy ktokolwiek mógłby opowiedzieć jej historię lepiej? Taki precedens mógłby jednak sprawić, że twórcy coraz częściej będą korzystać z wyżej opisanego mechanizmu. Skoro AI, analizując i słuchając głosu, jest w stanie go odtworzyć, to po co martwić się szukaniem aktora? Oni się starzeją, chorują, spóźniają na plan…

Zagrożenie jest widoczne. Na razie producenci wskutek strajków zrezygnowali ze wspomagania pracy scenarzystów i aktorów AI, jeżeli nie wyrażą na to zgody. Taka umowa nie będzie jednak obowiązywać wiecznie, a koncerny mogą stać się jeszcze bardziej pazerne na zyski. Zwłaszcza że świetnymi rynkami zbytu filmów są streamingi. System płacenia za sam dostęp do platformy, a nie za liczbę obejrzanych filmów, jak to ma miejsce w kinie, to konstrukt idealny. Dla widzów bowiem bez znaczenia jest dokładna liczba oferowanych produkcji – i tak jest ich za dużo, by obejrzeć nawet większość. Dodatkowo filmy/seriale właśnie za sprawą sztucznej inteligencji mogłyby być produkowane w niespotykanym dotąd tempie. Samonapędzająca się machina pognałaby jeszcze szybciej. Możliwości kapitału zostałyby poszerzone do nieznanych wcześniej granic.

Pętla na kamerze

Producenci zdają się udawać, że nie słyszą coraz częstszego narzekania widzów, że to już było, nie możecie wymyślić czegoś nowego? Traktują ludzi jak kompletnych idiotów, którym można wciskać to samo danie każdego dnia, a ci bez żadnego sprzeciwu będą je jeść, jedynie pomrukując pod nosem z niezadowolenia. Ciężko im się dziwić, bo działają przede wszystkim we własnym interesie, którym są zyski. Są więc głusi na pojękiwania.

Powinni się jednak zastanowić nad tym, co się stanie, gdy doszczętnie wyczerpią przeszłość? Nie jest to przecież studnia bez dna. Niedobór nowych, świeżych historii może spowodować, że pozbawimy się przyszłości, która byłaby naszą, wspólną, ludzką tożsamością. Dla nowych pokoleń, nawet pomimo usilnych starań wielkich branży telewizyjnych, oddziaływanie sentymentu może nie być już tak skuteczne. Takie symbole, jak wspomniana fedora i bicz, miecze świetlne, staną się pustymi znakami bez żadnej treści.

Branża bowiem zmierza powoli w stronę zniechęcania do siebie coraz większej liczby artystów, twórców, ale też każdego z nas – widza, spragnionego czegoś nowego; oczekującego pojawienia się everymena na miarę naszych czasów. Kogoś, niosącego na barkach niepokoje teraźniejszości, dzielącego nasze strachy i żywiącego te same nadzieje. Czekamy na tego bohatera.

Nie da się stwierdzić z pewnością, czy go doczekamy. A jeżeli tak, to ile przyjdzie nam jeszcze czekać. Na razie z niepokojem możemy oglądać, jak kino powoli zakłada sobie pętle na szyję. By się z niej wyplątać, musiałoby działać delikatnie, ostrożnie, by nie pogorszyć sytuacji. Niestety – jak powszechnie wiadomo – gigantom daleko do subtelności.

  1. Neologizm użyty został już w latach 60. przez grupę niemieckich artystów popowych oraz przez Michaela Schudsona w Advertising The Uneasy Persuasion w 1984 r. W obydwóch tych przypadkach użyty został jako parodystyczne nawiązanie do socrealizmu.

  2. Mark Fisher, Realizm kapitalistyczny. Czy nie ma alternatywy?, Instytut Wydawniczy Książka i Prasa, Warszawa 2020, s. 29.

  3. Ibidem, s. 12.

  4. Ibidem, s. 19.

  5. Andrzej Karalus, Posłowie do „Realizmu kapitalistycznego. Czy nie ma alternatywy?”/”Powolne skasowanie przyszłości”… Realizm kapitalistyczny jako paraliż czasu i antyutopia, Instytut Wydawniczy Książka i Prasa, Warszawa 2020, s. 134.

  6. Damian Kelman, Strajk aktorów w Stanach Zjednoczonych. Wśród protestujących znane nazwiska. O co walczą gwiazdy?, „Portal i.pl”, Strajk aktorów w Stanach Zjednoczonych. Wśród protestujących znane nazwiska. O co walczą gwiazdy? | Portal i.pl [dostęp: 20. 11. 2023}.

  7. Które filmy i seriale zostały wstrzymane przez strajki w USA? Euphoria, Avengers, Deadpool i więcej, „BOOP”, Które filmy i seriale zostały wstrzymane przez strajki w USA? Euphoria, Avengers, Deadpool i więcej – BOOP.PL [dostęp: 20. 11. 2023].

  8. Strajk scenarzystów oficjalnie zakończony. Co wynegocjowali protestujący?, „NaEKRANIE”, Strajk scenarzystów oficjalnie zakończony. Co wynegocjowali protestujący? – naEKRANIE.pl [dostęp: 20. 11. 2023].

  9. Ben Beaumont-Thomas, Édith Piaf’s voice re-created using AI so she can narrate own biopic, „The Guardian”, Édith Piaf’s voice re-created using AI so she can narrate own biopic | Édith Piaf | The Guardian [dostęp: 21. 11. 2023].