Kim jesteśmy? Skąd przychodzimy? Dokąd zmierzamy?
Świat obserwuje kryzys reprezentacji i dezaktualizację systemów

Grafika: Karolina Jaworska
Artykuł ukazał się w 1. numerze kwartalnika „Młodzi o polityce”

Czy roaring twenties XXI w. będą czasem zmiany epokowej i przejścia z ponowoczesności w nową erę? Czy wzrost siły mediów społecznościowych, robotyzacja i rozwój technologii w połączeniu z dramatyczna walką o ludzkie życia spowodowaną nową formą wirusa, który swą pozycję osiągnął dzięki niesamowitemu zintensyfikowaniu procesów globalizacyjnych, które obserwować można od połowy lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, zredefiniują znaną nam rzeczywistość? Samuel Huntington w Zderzeniu cywilizacji nazwał tamten okres widownią kryzysu tożsamości na skalę globalną. Był to czas wielkich zmian światowych, demokratyzacji i odzyskiwania czy kreowania suwerenności, zmienił środek ciężkości z Po czyjej stronie jesteś? na Kim jesteś?.[1] Tak samo i dziś część populacji światowej stawia, czując się niczym postacie z twórczości Paula Gauguina, stawia sobie pytania o własną tożsamość. Jak wobec kolejnych wydarzeń analizować siłę władzy i reprezentacji? Każdy dzień przynosi nowe, nieznane, a wraz z tym pojawiają się poruszone przeze mnie zagadnienia. Pandemia koronawirusa bezapelacyjne i brutalnie obnażyła słabość wielu systemów, idei oraz instytucji, dotykając mocno problemu legitymizacji władzy oraz zamysłu reprezentacji. Skutki wydarzeń roku 2020 będą odczuwalne przez wiele następnych lat, a w ich analizach nie można skupiać się jedynie na kwestiach ekonomicznych. Warto bowiem poświęcić uwagę zmianom ideologicznym i tendencjom myślowym, niejakiemu budzeniu świadomości w społeczeństwach. Należy jednak będzie pamiętać, by, patrząc na aktualne wydarzenia na świecie, faktycznie wyciągnąć wnioski i zaimplementować realne pomysły zmian i reform, a nie ślepo wrócić do dawnych form egzystencji. Warto też sięgnąć myślami do ogłoszonego przez Francisa Fukuyamę w 1989 r. końca historii. Dlaczego? Historia, złudnie zakończona, jak zwykle zatacza koło pokazując nam, jak bardzo niewiele wyciągamy z przeszłości. Pandemia COVID–19 jest nie tylko przykładem ludzkiej nieporadności i zaprzeczeniem idei wszechmocności, lecz także obnaża słabość rządów i władz. Jak pisze Remigiusz Rosicki, demokracja liberalna jako pewna formuła założeń układu społeczno-politycznego wyczerpuje się[2] gdyż mamy do czynienia z szeregiem różnych kryzysów (częstotliwość występowania tego słowa jednak niesamowicie je zdewaluowała[3] pozostawiając puste znaczenia i określenia rzucane bez faktycznego pokrycia). Obserwujemy rzeczywisty współczesny kryzys reprezentacji, warto więc poszukiwać odpowiedzi na pytania o jego formy i przyczyny.

Według Andrew Heywooda reprezentacja jest relacją, w której jednostka lub grupa działa w imieniu większej grupy ludzi.[4] Nie mamy do czynienia jedynie z reprezentacją sensu stricto polityczną, jako parlament czy monarchia, ale również ideologiczną, korzystającą z zasobów wiedzy, która bezpośrednio znajduje lub powinna znaleźć odzwierciedlenie w tej pierwszej. A. Heywood wyróżnia trzy modele reprezentacji: powiernika, mandatu i podobieństwa. Podążając za myślą Pierre’a Bourdieu, państwo stanowi metapole (meta – gr. μετά wskazujący na wyższy, szerszy poziom znaczeniowy) poprzez byt w ramach mikrokosmosu, który wchodzi w relacje z innymi elementami zewnętrznymi.[5] Na ten mikrokosmos składają się pola biurokratyczne i administracyjne, wewnątrz których ludzie jako jednostki w różnych relacjach między sobą rozgrywają walki o symboliczną możliwość tworzenia i zmieniania – władzę – a więc w swoich poczynaniach kształtują metakapitał. Odnosząc się do kumulacji kapitału ekonomicznego, militarnego, kulturalnego i prawnego, P. Bourdieu wskazywał, że to ona właśnie go stanowi, ponieważ znajduje się w pozycji ponad innymi składowymi i w ten sposób pozwala państwu na sprawowanie władzy, szczególnie poprzez możliwość kontroli kursów wymiany między składowymi.  Zatem reprezentacja ma za zadanie przedstawiać żądania, nadzieje i cele jednostek, by maksymalizować efektywność działania metapola. Idee te najbardziej korelują z modelem podobieństwa oraz mandatu, w którym zauważyć można silne uwarunkowanie klasami. Nie da się bowiem zanegować istnienia podziału społecznego na klasy (stąd rozważania P. Bourdieu o klasizmie i znaczeniu chociażby proletariatu w tworzeniu się struktur reprezentacyjnych). Jednakże – aby mówić o przedstawicielstwie, trzeba odnieść się do wyborów.

Wybory stanowią bodaj najbardziej oczywistą immanentną cechę natury reprezentacji. W różnych krajach panują różne systemy, co bezsprzecznie wpływa na efektywność działania rządzących (włoskie bicameralismo ideale stanowi podstawę niestabilności tamtejszego rządu, co unaocznia chociażby fakt, iż w latach 1945-2001 uformowane zostało 59 rządów). Na wynik wyboru reprezentacji wpływają zachowania wyborcze jednostek. Jedna z podstawowych zasad ekonomii głosi, iż ludzie dokonują racjonalnych wyborów. Jednak, gdyby tak było, niewidzialna ręka Adama Smitha działałaby bez konieczności jakichkolwiek potrzeb ingerencji zewnętrznych, a rozgrywki polityczne czy dyplomacja byłby niemalże zbędnymi kwestiami w społeczeństwie. Jako najważniejsze modele głosowania A. Heywood wyróżnia: identyfikację z partią, model socjologiczny, racjonalnego wyboru i dominującej ideologii. I.Wallerstein, posługując się pojęciem modus operandi odnosi się do weberowskiej racjonalności formalnej. Jednakże odrzucając aksjologię, zakłada zaangażowanie w wartościowo-racjonalne działania społeczne.[6] Jako przykład podaje bunty chilijskich studentów wobec horrendalnie wysokich stawek opłat za studia (drugie na świecie po USA). Widać wyraźnie zatem, że aby pewne cele zostały zrealizowane, niezbędne jest uszeregowanie ich w hierarchii wedle priorytetów potrzeb zaspokojenia ich. Tu należy zwrócić uwagę na wydarzenia Polsce. Jesteśmy tuż po pierwszej turze wyborów prezydenckich[7]. Analiza działań polityków w sprawę ich organizacji, wyraźnie wskazuje niezbyt chlubne motywacje. Wielokrotnie komentowana debata o organizacji majowych wyborów, podczas gdy szczyt zachorowań na SARS-COV-2 w Polsce przypadał właśnie na okres kwietniowo-majowy, zdawała się absurdalną farsą, żywo komentowaną w mediach krajowych i zagranicznych. Uparte dążenie do ich organizacji w początkowym terminie (10.05.2020 r.), było wyraźnym sygnałem partii rządzącej, że wyżej niż dobro społeczeństwa i narodu polskiego, niż zdrowie i bezpieczeństwo swoich obywateli, zdają się stawiać pozostanie przy władzy. Jak zatem oczywisty stał się spadek siły reprezentacji zarówno rządu polskiego, jak i głowy państwa? Badania IBRIS przeprowadzone dla portalu Onet.pl z początku lipca wskazały, iż największym zaufaniem Polaków cieszył się Andrzej Duda, drugie miejsce na podium zajął zaś premier Mateusz Morawiecki, (co nie było niczym zaskakującym, są to bowiem – teoretycznie – dwie najważniejsze osoby w państwie), na najniższym stopniu uplasował się opozycyjny kandydat prezydent Warszawy R. Trzaskowski. Obnażyło to chociażby spadek zaufania wobec ministra zdrowia. Pozycja Rafała Trzaskowskiego pokazała realny wzrost zainteresowania jego osobą i ideami, spowodowany inter alia skutecznie prowadzoną kampanią, czy próbą kontaktu ze społeczeństwem. Jest to pierwszy tak wysoki wynik przedstawiciela opozycji od prawie 2 lat (w 2018 r. osiągnął go Donald Tusk). Niemniej, warto wziąć pod uwagę fakt, iż sondaż przeprowadzony był podczas kampanijnego wyścigu i niewiele koresponduje w rzeczywistości z pozytywnym uznaniem siły polskiej reprezentacji. Wystarczy wrócić myślami do słów prezydenta A. Dudy, w których wyraził się o ruchu LGBT+ jako o ideologii, co znacząco wpłynęło na dewaluację postrzegania jego osoby przez wiele środowisk polskich i zagranicznych. Należy przytoczyć kilka nagłówków z prasy zagranicznej: Polish president Calls LGBT ‘Ideology’ Worse Than Communism (,,Bloomberg’’, 13.06.2020r.), Polish President Compares ‘LGBT Ideology’ to Soviet Indoctrination (,,The New York Times’’, 13.06.2020r.), Dalla Polonia all’Ungheria; l’omofobia diventa arma elettorale per gli autocrati dell’Est (,,la Repubblica’’, 23.07.2020r.). Kwestią oczywistą takich działań jest pozyskanie nowego elektoratu, lub raczej, jak w tym wypadku, usztywnianie starego. Stawianie konkretnego muru między my a oni, jest starą i dobrze znaną taktyką, bardzo lubianą przez m.in. polskich polityków. Niemniej jednak, sposób betonowania tych podziałów przez A. Dudę i jego sztab, ma niewątpliwie negatywny wpływ na wizerunek i siłę reprezentacyjności prezydenta, zarówno w kraju, jak i na arenie międzynarodowej.

Warto zwrócić także uwagę na fakt ciągłego postępu myśli technologicznej oraz otwierania się świata na edukację. Czytając o buntach w Chile, mających miejsce w pierwszym kwartale 2020 r., od razu przychodzi na myśl fakt powiązania świadomości z edukacją. W swoim artykule Mirosława Marody pisała, iż w 1989r. Polacy głosowali na Solidarność nie przez wzgląd na faktyczne upodobania a poprzez istnienie próżni społecznej (do czego nawiązywał chociażby S. Nowak) i czarno-białego postrzegania rzeczywistości jako formy adaptacji do demokracji.[8] W gruncie rzeczy polityka prowadzona u schyłku zimnej wojny umocniła pozycję populizmu, co wpływało na rosnącą wiarę w przedstawicieli działających w jego duchu. Ówcześnie, wobec wszelkich pytań i wyzwań, jakie stawia nam świat i pandemia SARS-COVID-2, populistyczne idee skazane są właśnie na kryzys i dewaluację. Wszechobecne wiadomości, napływające zewsząd możliwości zdobycia wiedzy, powszechność zjawisk obywatelskiego nieposłuszeństwa, sprawiają, że reprezentacja chyli się ku upadkowi, a społeczeństwa gotowe są ją delegitymizować, zmienić czy obalić. Wobec nadchodzącej recesji i kryzysu ekonomicznego, społeczeństwa zaczynają stawiać sobie pytania podobne do tego, które stawia A. Heywood: czy (…) ważniejsze jest to, by rząd był reprezentatywny, czy skuteczny?.[9] Co pokazuje sytuacja w Polsce czy na Węgrzech? Jak daleko może posunąć się reprezentacja w celu zachowania albo poszerzenia swoich kompetencji, zakrywając się katastrofą czy wykorzystując niezależne od niej czynniki w celu poprawy swojego wizerunku?

R. Rosicki raz jeszcze zaznacza, iż niezwykle ważnym elementem kryzysu reprezentacji w demokracji jest fakt okraszenia ją określeniem liberalna. Odnosi się do coraz bardziej zauważalnego problemu dystrybucji dóbr. Milton Friedman, wybitny amerykański ekonomista i laureat nagrody Nobla w tej dziedzinie z 1976 r., stworzył koncepcję, która opierała się na założeniu, że istnieje więź pomiędzy wolnością ekonomiczną, gwarancją indywidualnych praw własności a wolnością polityczną. Sprowadzałoby się to do założenia, że sam fakt gwarancji praw ekonomicznych wymusza wolność polityczną.[10] Jak długo możemy jeszcze pozwolić sobie na takowe rozważania, skoro rynek kapitalistyczny w dobie załamania konsumpcji, zmierza, jeśli nie do zagłady, to z pewnością do głębokich zmian już na poziomie mikroekonomicznym?

Dynamika zachodzących globalnie procesów ukazuje słabość i kryzys reprezentacji. Gdy myślimy o społeczeństwie, widzimy sieć powiązanych ze sobą aktorów i aktantów a procesy globalizacyjne wpływają na jej dywersyfikację. Co więcej, problem jednolitości podmiotów społecznych wynika z faktów występowania, osobowości wielokrotnych, czyli sytuacji, w których poszczególne podmioty społeczne posiadają nietrwałe tożsamości.[11] W aktualnej sytuacji próba zrozumienia istnienia tożsamościowego oraz odnalezienie się przez jednostki w chaosie jaki ogarnął świat sprawia, że reprezentacja jako taka traci swoje znaczenie, a starania zastąpienia starych bytów nowymi mogą zakończyć się fiaskiem z powodu zbyt wielu pytań i niemal zupełnego braku odpowiedzi. Ponadto, co zostało zaznaczone już wcześniej, widzimy niejednokrotnie zwrot ku populizmowi. Chcąc o tym mówić, należy cofnąć się do XIX w., który uważa się za początek owego ruchu. Populistyczny – dla ludzi, przez ludzi, od ludzi. Wydawać by się mogło, iż taka idea stanowi wsparcie, a może nawet urzeczywistnienie meritum demokracji w jej pośrednim wydaniu. My, ludzie – to pojęcie często przyjmowane przez populistów na całym świecie – tak, ja jestem jednostką, może nawet (przychodzi na myśl prezydent Donald Trump) pochodzę z elity, ale to nie o mnie, a o nas – ludzi, masę, grupę – chodzi. Populizm bowiem nie zna granic geograficzno– \cywilizacyjnych gdyż, jako czysta ideologia właściwe nie istnieje – populistami mogą być zarówno osoby z prawego, jak i z lewego skrzydła siły politycznej, konserwatyści i socjaliści, liberałowie i nacjonaliści. Zabarwień i połączeń zdaje się być bez końca, a dla partii politycznych takie niedookreślone stanowisko może być niezwykle wygodne i atrakcyjne – wystarczy spojrzeć na przykłady partii rządzącej i opozycyjnej chociażby w Polsce czy na Węgrzech lub na niezwykle popularny we Włoszech kilka lat temu Ruch Pięciu Gwiazd – Movimento delle cinque stelle – którego przywódca, Beppe Grillo, jako aktor i komik, perfekcyjnie opanował populistyczny dyskurs.

Skoro o dyskursie mowa – jak można go wyróżnić? Od utożsamiania się z pokrzywdzonymi wyborcami poprzez użycie apostrof, zaimków osobowych i kwiecistych epitetów, przez krytykę elit i ukazanie kontrastu my vs. oni, aż do ukazywań wszelkich nierówności, niesprawiedliwość i wszelakich innych nie- w aktualnej rzeczywistości. Należy jednak pamiętać, iż takie formułowanie wypowiedzi nie oznacza od razu identyfikacji z populizmem, czego przykładem może być Bernie Sanders – tak długo, jak tylko to moralność, a nie populistyczne wartości są w centrum uwagi i programu, tak długo podmiot nie staje się populistą.

A ludzie takiego właśnie dyskursu oczekują. Są znudzeni polityką i demokracją (a raczej jej, nieraz marnie przeprowadzonymi, interpretacjami) w obecnym wydaniu, a populiści mówią to, co lud chce usłyszeć. I zdają sobie sprawę, jak Silvio Berlusconi, Donald Trump, Jarosław Kaczyński czy Marie Le Pen, z wagi mediów. Warto zauważyć niesamowity wpływ Szymona Hołowni na aktywizację niegłosującej do tej pory części społeczeństwa polskiego. Jako polityk bowiem stratował on od zera. Niejednokrotnie słychać było głosy, iż ktoś pierwszy raz od 20, 30 a nawet 60 lat zamierza wrzucić swój głos do urny wyborczej, gdyż wreszcie pojawił się ktoś nieskażony polityką. Sz. Hołownia chce nadal czynnie działać na scenie politycznej, jednakże nie zamierza stawać się partyjny, a jedynie formować ruch dla dobra rzeczypospolitej.[12] To również pokazuje dość wyraźnie słabość pozycji reprezentacji. Co więcej, nie można zapomnieć o wolnych mediach, roznoszących bez cenzury wiadomości do obywateli, o pisał już w XIX w. Alexis De Tocquville. Postawił je, obok równości wobec prawa czy angażowania w sprawy lokalnej społeczności, jako podwalinę istnienia systemu demokratycznego. Demokracja jest przecież także reżimem politycznym, a media odgrywają w nim ogromną rolę. Obserwując grę, jaką prowadzą media TVN i TVP, szczególnie zwracając uwagę na światło, jakie rzucają na poszczególne ugrupowania, czy analizując dwie debaty prezydenckie, które były raczej swego rodzaju tragikomedią, można łatwo zauważyć, jak bardzo zażarta jest walka właśnie o te reprezentacyjne uznanie obywateli. Wiele jest modeli demokracji, a każdy z nich zakłada odniesienie do roli i wagi reprezentacji, szczególny nacisk kładąc chociażby w przypadku systemów demokracji pośredniej, a wszystkie jednak zdają się mieć wspólne, spajające je fundamenty, dla których populizm może stać się wrogiem. Już teraz mamy do czynienia z przeniesieniem wielu kwestii (np.: kara śmierci) z programów wyborczych partii, ze sfery politycznej w inne sfery aktywności człowieka. Nic dziwnego, że popierający ruch o podłożu konserwatywno – libertariańskim TEA Party (Taxed Enough Already Party, Partia Wystarczająco Już Opodatkowanych), odwoływali się do bostońskiego przyjęcia herbacianego 1773 r. i w taki a nie inny sposób chciał przeciwstawić się reformom administracyjno–fiskalnym po Wielkim Kryzysie z 2008 r. Czuli się oni właśnie częścią owych 99%, które zapomniane są przez 1% na górze.

Naturalnie pojawia się pytanie: Dlaczego populizm staje się coraz bardziej popularny? Społeczeństwa czują, że elity nieadekwatnie adresują rozwiązania do potrzeb i problemów. Robią wciąż to samo a nie to, co naprawdę się liczy. Populiści te nastroje świetnie wykorzystują, robiąc wokół siebie zamieszanie i przyciągając uwagę mediów (Trump i jego tweety). Już w 2016 r. widoczne były działania Milo Yannopolousa[13], który niejako zwiastował zmiany technologiczno-informacyjne w polityce. Co więcej, ludzie stają się coraz lepiej wyedukowani, coraz bardziej politycznie świadomi, co wpływa na chęć adresowania różnych idei i stanowisk ku interesowi ludu. Warto zauważyć tu słowa prezydenta Trumpa o leczeniu koronawirusa wybielaczem – produktem zawierającym między innymi hydroksyzynę – co bardzo szybko wywołało masę negatywnych komentarzy. Podobnie zresztą jak jego rasistowskie odniesienia do chińskiego wirusa, których wyraźne były między innymi na szybujących w dół słupkach prezydenckiego poparcia czy bojkotu i pustkach na wiecach[14], co prasa okrzyknęła kpiną z głowy państwa. Następuje delegitymizacja instytucji nie-większościowych. A przecież demokracja w swych założeniach jest systemem dla wszystkich. Nie można zatem zapomnieć o grupach, mniejszością, stowarzyszeniach. Populiści zdają się kierować jednak ku masie, zadają masę pytań, dostają jednak złe odpowiedzi.

Jesteśmy w połowie 2020 roku, roku, który zdaje się otwierać nowy rozdział na kartach światowej historii. Przed nami wiele wyzwań, a pożary w Australii czy pandemia koronawirusa pokazują nam tylko, jak bardzo bezradni i zagubieni jesteśmy. Obnażają słabości dotychczasowych wierzeń, systemów oraz idei reprezentacyjnych. Społeczeństwa są zmęczone, dużo bardziej nawet niż konsumpcjonistyczno – kapitalistyczna pogonią, właśnie ową niepewnością i poczuciem bycia pozostawionym samemu sobie. Czy wreszcie dojdzie do odwrotu, a raczej powrotu do nauk społecznych w dyskursie politycznym? Po nastaniu pax americana, a następnie zmultipolaryzowaniu świata, kapitalizm uzyskał fantastyczną możliwość rozwoju. Ekonomia stała się nauką przeważającą w niemalże wszystkich dziedzinach, a świat zaczął wymagać od siebie coraz więcej, zarówno od globu jako wielkiego złoża zasobów i terytoriów, jak i ludzi, stanowiących części składowe tej monstrualnej machiny kapitalizmu i konsumpcjonizmu. Rozwinęła się biopolityka i jej realizacja – biowładza, jednakże w odejściu od populacji, a w rozumieniu kontroli nagiego życia, o czym pisał Giorgio Agamben.[15] Określając metodologię badania władzy, Foucault mówił o dyssolucji i włoskowatości – dziś widać to w sposobie jej internalizacji, tak, że właściwie odgórna władza nie jest już namacalna, widoczna (por. średniowiecze i systemy feudalne)[16]. Powracam więc do pytań, postawionych przeze mnie na początku – dokąd zmierza takowy świat? Czy właśnie mamy do czynienia z końcem epoki ponowoczesnej, która, przechodząc różne stany i alteracje, towarzyszy nam od zakończenia drugiej wojny światowej? Gdyby jednak przenieść ciężar z implementacji demokracji na zapewnienie określonych zmian społecznych, mogłoby to okazać się niezwykle istotnym punktem wyjścia w rozważaniach o zmianach, jakie nadejść będą musiały po opanowaniu pandemi SARS-COV-2. O zmianach takich mówił chociażby David-Maria Sassoli, przewodniczący Parlamentu Europejskiego, w ostatniej rozmowie zamykającej sesje on-line Europejskiego Parlamentu Młodych (maj 2020).

Niech obecna sytuacja na początku lat dwudziestych tego wieku będzie dla nas nauczką, że nie w populistycznych sloganach o niesamowicie atrakcyjnym brzmieniu, nie w dyskursie o szerokim spektrum ku ludowi, a w zdrowo (w miarę możliwości) funkcjonującym demokratycznym systemie upatrywać można drogi ku odnalezieniu równowagi między- i wewnątrznarodowej. Kryzys reprezentacji powinien być bodźcem do zmiany jej postrzegania i próbie dążenia ku jej uzdrowieniu. Jednak by to miało miejsce, potrzebna będzie ogromna społeczna mobilizacja i, a może przede wszystkim, nauka na błędach i wyciągnięcie wniosków z historii.

  1. Huntington. S, Zderzenie cywilzacji, Warszawskie Wydawnictwo Literackie Muza SA, Warszawa 2005, 185-187

  2. Rosicki R., Kryzys demokracji liberalnej – wybrane problemy rządzenia, legitymizacji i reprezentacji, Wydawnictwo Naukowe WNPiD UAM, Poznań 2012, s. 241-258

  3. Jedlicki J., Historyczny rodowód idei kryzysu cywilizacji europejskiej, w: Dylematy współczesnej cywilizacji a naturą człowieka, Zysk i S-ka, Poznań 1997

  4. Heywood A., Politologia, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2010

  5. Bourdieu P., Wacquant L., Logika pól, w: Współczesne teorie socjologiczne, tom 2, Wydawnictwo naukowe Scholar, Warszawa 2008, s. 651-662

  6. Rosicki R., op. cit.

  7. Tekst pisany był pomiędzy pierwszą turą, która odbyła się 28.06.2020r., a drugą, zaplanowaną na 12.07.2020r.

  8. Marody M., Dylematy postaw politycznych i orientacji światopoglądowych, w: Wartości a przemiany ładu gospodarczego i politycznego. Polska 1980 – 1990, red. J. j. Wiatr, UW, Warszawa 1990 ,s. 157 -172

  9. Heywood A., op. cit.

  10. Rosicki R., op. cit.

  11. tamże

  12. O czym mówił chociażby w wywiadzie dla radia Tok FM 6.07.2020 r. w porannej audycji D. Wielowieyskiej

  13. Brytyjski komentator polityczny, wydawca, dziennikarz, bloger i osobowość medialna grecko-żydowskiego pochodzenia, kojarzony z ruchem alt-right, sam jednak odrzuca takie przyporządkowanie, wskazując na różnice między jego poglądami a założeniami ruchu

  14. Czerwiec 2020

  15. Wojciuk A., Rozumienie kategorii power w myśli ponowoczesnej, w: Stosunki Miêdzynarodowe – International Relations, nr 1–2 (t. 39) 2009

  16. Foucault M., Trzy typy władzy, wykład z 14.01.1976 r.