Przywództwo kobiet w polskiej polityce

Ilustracja: Zuzanna Jacewicz
Artykuł ukazał się w 5. numerze kwartalnika „Młodzi o polityce”

Przywództwo nie ma płci. A skoro tak jest, to przynajmniej wypadałoby, aby funkcji przywódczych w polityce nie sprawowali przedstawiciele tylko jednej z nich. Niestety, w Polsce, na szczeblu krajowym, nie możemy mówić o przywództwie politycznym kobiet. Z sytuacją w której to kobieta kieruje działaniami rządu lub znaczącej partii politycznej mieliśmy do czynienia zaledwie kilka razy. I powiedzmy sobie szczerze, w wielu przypadkach samodzielność tego przywództwa pozostawiała wiele do życzenia.

Dlaczego tak jest? Dlaczego jako kraj, którego ponad połowę populacji stanowią kobiety, nie doczekaliśmy się jeszcze postaci takiej jak Margaret Thatcher, Angela Merkel czy Jacinda Ardern? I dlaczego w XXI wieku reprezentacja kobiet w naszym parlamencie jest wciąż tak niska? Od jakiegoś czasu nurtowały mnie te pytania, dlatego postanowiłem poszukać na nie odpowiedzi. Niniejszy tekst stanowi owoc tych poszukiwań.

Jestem głęboko przekonany, że tę widoczną gołym okiem nierówność reprezentacji należy przezwyciężyć, a szkodliwy stereotyp o przywództwie jako domenie przeznaczonej jedynie dla mężczyzn – zwalczyć. W innym przypadku nigdy nie uwolnimy się od pozwalających sobie na wypowiedzi o cnotach niewieścich polityków, ani od partii, które realnie nie umożliwiają kobietom wywierania wpływu na kształtowanie swojej polityki. Właśnie ta ostatnia kwestia sprawiła, że postanowiłem napisać ten tekst właśnie teraz. Nieco ponad dwa miesiące temu odbyły się wybory władz w największych polskich partiach politycznych. W ich rezultacie stanowisko wiceprezeski rządzącego ugrupowania utrzymała, politycznie zmarginalizowana, była szefowa rządu, a z grona wiceprzewodniczących największej opozycyjnej partii zniknęła jedyna kobieta – również już na politycznej emeryturze. Znamienne i dające dużo do myślenia…

Zatem, nie przedłużając, przyjrzyjmy się przywództwu kobiet w polskiej polityce czy raczej jego faktycznemu brakowi. Przeanalizujmy uczestnictwo kobiet w życiu publicznym zwłaszcza w partiach politycznych i prześledźmy rekomendacje jakie przygotowały dla nas ośrodki eksperckie.

Przywództwo a przywództwo kobiet

Pierwsze zdanie niniejszego artykułu nie jest kontrowersyjnym stwierdzeniem a faktem. Bowiem przywództwo należy rozumieć jako relację między tymi, którzy przewodzą a tymi, którzy za nimi podążają[1]. Z samej informacji o płci przywódcy nie wynika nic na temat procesu przywództwa, w której rolę tę odgrywa mężczyzna lub kobieta[2]. Nie można zatem stwierdzić, iż przywództwo którejkolwiek z płci jest z definicji lepsze. Skąd zatem tak powszechne stosowanie tego rozróżnienia terminu przywództwa kobiet w mowie i piśmie?

Oczywiście stąd, że świat polityki, a co za tym idzie również funkcje przywódców politycznych, jest zdominowany przez mężczyzn. Dlatego terminów takich jak przywództwo kobiet czy przywództwo młodych powszechnie używa się dla podkreślenia ich niecodzienności i odróżnienia. W literaturze przedmiotu można się spotkać z, mylnym w moim przekonaniu, określaniem przywództwa jako męskie i kobiece dla rozróżnienia poziomu relacji jaki łączy przywódców z ich zwolennikami (pionowej w pierwszym przypadku i poziomym w przypadku przywództwa kobiet). Takie nazewnictwo wynikać może ze stereotypowego przekonania, iż kobiety są nastawione na relacje, poszukiwanie rozwiązań, a nie na hierarchię i osiąganie kolejnych szczebli awansu[3] i ma opisywać przywódcę zorientowanego na społeczności czy drugim człowieku nie zaś na wpływach czy władzy.

Widać zatem, iż tak rozumiane pojęcie przywództwa kobiet odnosi się nie tyle do samej płci, co do stylu przywództwa jakim charakteryzować się mogą przywódcy empatyczni, zorientowani na relacje i podejmujący swoje decyzje w bardziej demokratyczny sposób. Nie należy jednak generalizować i twierdzić, iż wszyscy mężczyźni są stworzeni do funkcjonowania w strukturach pionowych, a wszystkie kobiety świetnie odnajdą się w relacjach poziomych. Kluczowe znaczenie mają tu bowiem czynniki osobowościowe i indywidualne cechy samych przywódców.

Dla uporządkowania przyjrzyjmy się jeszcze bardzo ciekawie przedstawionemu lingwistycznemu rozłożeniu na czynniki pierwsze teoretycznego ujęcia przywództwa jakiego dokonała Monika Brzezińska: polskie słowo „przywództwo” jest rodzaju nijakiego (n), zatem nie determinuje od początku, przynajmniej lingwistycznie, i nie stygmatyzuje stereotypami, ale daje w perspektywie czasu pewne teoretycznie równe szanse na ukształtowanie się męskości i kobiecości w tej sferze życia i działalności. Nadto na przykładzie słowa „przy-” i „-wództwo” (w jęz. niem. odpowiednio an i Führung) wyraźnie widać, iż przywództwo to zarówno „wództwo”, czyli dowodzenie, jak i to, co wokół niego („przy”, „obok”). Dopiero jednak połączenie obu cząstek daje pełnię i siłę, a zatem właściwe „przywództwo”, uwzględniające to, co relacyjne (poziome, a zatem „przy”), jak i hierarchiczne (pionowe, dążenie do celu, do rozwoju i postępu[4].

Zatem, kwestia płci samego przywódcy nie ma wpływu na przywództwo jako takie, a tylko fakt, iż przywódcą jest kobieta oraz styl przywództwa nastawiony na relacje i empatię, nie wiem czy słusznie, przyjęło się nazywać przywództwem kobiet.

Przywództwo kobiet w polskiej polityce ogólnokrajowej

Dotychczas trzykrotnie mieliśmy do czynienia z państwowym przywództwem kobiet w naszej historii. Stanowisko szefowej rządu sprawowały jak dotąd Hanna Suchocka, Ewa Kopacz i Beata Szydło. Tylko jednej z głównych partii politycznych przewodziła kobieta (p.o. przewodniczącego była Ewa Kopacz w latach 2014-2016), jednak nie została ona wybrana na to stanowisko bezpośrednio przez członków swojego ugrupowania. Do 2019 r. jednej z mniejszych partii przewodziła Katarzyna Lubnauer (i była pierwszą kobietą w Polsce, która sama zgłosiła swoją kandydaturę i została wybrana na szefową partii[5]). Oczywiście wśród tego grona należy również wymienić Izabelę Jarugę-Nowacką (Unia Pracy) oraz Barbarę Nowacką (Inicjatywa Polska), jednak w kontekście przywództwa chciałbym się skupić na kobietach, które sprawowały najważniejsze stanowisko państwowe.

Wśród trzech premierek dwukrotnie mieliśmy do czynienia z obejmowaniem teki szefowej rządu w trakcie kadencji Sejmu. Splot zdarzeń, w wypadku którego Hanna Suchocka objęła funkcję Prezesa Rady Ministrów w 1992 roku, nie miał nic wspólnego z historią na miarę politycznego thrillera. Po odwołaniu rządu Jana Olszewskiego i nieudanej próbie powołania nowego, na którego czele stanąć miał młody szef ludowców Waldemar Pawlak, liderzy głównych postsolidarnościowych ugrupowań zaczęli szukać osoby, którą byliby w stanie zaakceptować wszyscy liderzy. Padło na szerzej nieznaną szeregową posłankę Unii Demokratycznej. Co ciekawe, początkowo sam przewodniczący tej partii Tadeusz Mazowiecki miał problemy z zaakceptowaniem kandydatury ze swoich szeregów i opowiadał się za Pawlakiem. Sama Suchocka o swojej nominacji dowiedziała się będąc za granicą przez telefon, a cały skład jej przyszłego gabinetu został już ustalony. Miała tylko wpływ na powołanie dwóch osób. Jedną z nich był szef Kancelarii Premiera Jan Rokita. Niezbyt przywódczy początek? To co napisać o fakcie, iż swoje expose (mimo chęci wcześniejszego przygotowania się do wystąpienia) Pani premier otrzymała od Rokity z naprawdę już ostatnimi poprawkami tuż przed wystąpieniem w Sejmie. W efekcie tego, finalną treść najkrótszego expose w historii III RP Suchocka poznała wraz z słuchającymi ją parlamentarzystami.

Historia ta w wyrazisty sposób obrazuje polityczną samodzielność oraz pozycję pierwszej kobiety w historii Polski na stanowisku szefowej rządu. Jej gabinet wewnętrznie niespójny i w gruncie rzeczy mniejszościowy od samego początku borykał się z wieloma problemami w Parlamencie, w efekcie czego po ponad roku został odwołany w niekonstruktywnym wotum nieufności, co doprowadziło do skrócenia kadencji Sejmu i rozpisania przedterminowych wyborów.

Ewa Kopacz obejmowała funkcję szefowej rządu w zgoła odmiennych warunkach, przy stabilnej większości parlamentarnej, po tym jak faktyczny przywódca jej obozu politycznego złożył urząd, aby objąć stanowisko Przewodniczącego Rady Unii Europejskiej. Spośród wszystkich kobiet, jakie kierowały Radą Ministrów, przywództwo Ewy Kopacz należy nazwać najbardziej rzeczywistym, choć z pewnością nie można go uznać za przywództwo twarde czy autorytarne. Tym, co ją wyróżniało było, pełnienie obowiązków szefowej największej politycznej siły. To duży atut, kluczowy z punktu widzenia samodzielności, choć nie oznacza to, że pozycja Pani Premier wewnątrz partii była na tyle silna, iż nie musiała się ona liczyć z aspiracjami innych partyjnych liderów. Można stwierdzić, że utonęła w cieniu swojego poprzednika i nigdy nie udało jej się w pełni z niego wyjść. W efekcie czego, gdy ona dzierżyła stery partii, Platforma Obywatelska traciła poparcie społeczne, przegrała wybory prezydenckie a później parlamentarne.

Nieco inaczej prezentowała się historia Beaty Szydło, która startowała w kampanii parlamentarnej jako kandydatka na szefową rządu. Wiodącej pozycji nie zawdzięczała jednak samej sobie, gdyż o jej promocji zadecydował przywódca partii, z której się wywodziła. Owa promocja trwała dopóty, dopóki Jarosław Kaczyński nie postanowił inaczej. W dzień wygranego w Sejmie głosowania nad wotum nieufności, Pani Premier została odsunięta z tego stanowiska przez komitet polityczny własnego ugrupowania.

Beata Szydło przez cały okres swojego urzędowania nie miała łatwych relacji z własną Radą Ministrów. Poszczególni politycy czy koalicjanci wydawali się lekceważyć jej przywódczą pozycję, a sama Premier nie zawsze grała rolę szefowej. Co ciekawe, zupełnie inny odbiór jej osoby mieli wyborcy Prawa i Sprawiedliwości. Królowa polskich płotów, jak zwykło się nazywać Szydło po wyborach parlamentarnych z 2019 r., uzyskała największą (ponad półmilionową) liczbę głosów. Jest to namacalny przykład relacji jaką zbudowała ze swoimi wyborcami i w tym kontekście lekceważenie jej przywódczego potencjału byłoby dużym błędem. Wydaje się, że nie zlekceważył go też Jarosław Kaczyński, pozbawiając ją teki Premiera kilkanaście miesięcy wcześniej. Należy bowiem odróżnić przywództwo rzeczywiste (kojarzone ze sprawowaniem realnej władzy) od przywództwa wizerunkowego, którego owocem jest głębokie utożsamianie się zwolenników ze swoim przywódcą. Wydaje mi się, że w tym drugim ujęciu przywództwa Beatę Szydło można zakwalifikować do bardzo wąskiego grona Premierów, czy polityków w ogóle, którym udało zbudować się tak głęboką więź z własnymi wyborcami.

Jakie płyną z tego wszystkiego wnioski względem przywództwa kobiet w naszym kraju? Dyplomatycznie mówiąc niezbyt dobre. W ciągu trzech ostatnich dekad nie mieliśmy do czynienia z przywódczynią, która odcisnęłaby wpływ na naszej ogólnokrajowej polityce. Choć obserwując pracę młodych posłanek w obecnej kadencji Sejmu wydaje się, iż ten smutny trend ma szansę się zmienić. Dobrym przykładem są tu wykonujące świetną robotę i cieszące się dużą popularnością prezydentki miast takie jak Aleksandra Dulkiewicz czy Hanna Zdanowska. Przywództwo kobiet na poziomie lokalnym/samorządowym zdaje się mieć o wiele lepiej niż to ogólnokrajowe. Być może to kwestia czasu, zanim uda nam się zobaczyć kobietę u sterów państwa, a być może kwestia zmiany pokoleniowej. Niemniej jednak istnieją mechanizmy, które mogą ten proces tylko przyśpieszyć, a co najważniejsze uczynić bardziej sprawiedliwym.

Parytety, kwoty i o co w tym wszystkim chodzi?

Każdy z nas choć raz spotkał się z terminami takimi jak parytet czy kwota. Często możemy usłyszeć, że określenia te używane są zamiennie, co nie jest ani pomocne, ani właściwe. Dla porządku rozróżnijmy, iż parytet jest zobowiązaniem do równej proporcji (50:50) udziału kobiet i mężczyzn, a mówiąc o kwotach mamy na myśli minimalną proporcję reprezentacji jakiejś grupy osób.

Kwoty mogą zatem dotyczyć: miejsc na listach partyjnych – obowiązek jaki jest nałożony na podmiot zgłaszający listę, która ma zapewniać równą lub określoną liczbę miejsc dla danej grupy (w przypadku kwot dotyczących udziału kobiet na listach wyborczych, dodatkowo niekiedy mamy do czynienia z tzw. mechanizmem suwaka, czyli przeplataniem kolejnych miejsc przez przedstawicieli obu płci); liczby przedstawicieli we władzach partii – mówimy tu o określonej liczbie miejsc w zarządzie partii lub innych gremiach decyzyjnych (niektóre partie decydują się na wprowadzenie stanowisk współprzewodniczących, na poziomie krajowym i lokalnym, które zajmują kobieta i mężczyzna – najczęściej taką zasadę można zaobserwować w ugrupowaniach zielonych lub lewicowych); oraz ilości reprezentacji w Parlamencie lub rządzie – chodzi o liczbę mandatów zagwarantowanych dla kobiet i mężczyzn w przypadku przekroczenia przez partię progu wyborczego, a także o równomierne rozdzielenie tek ministerialnych w przypadku, w którym partia bierze udział w formowaniu rządu (spośród przytoczonych przykładów, ten nieobowiązujący w Polsce, wydaje się najbardziej kontrowersyjny, przez co najciekawszy).

Wprowadzenie kwot często jest próbą pokonania tzw. szklanego sufitu z jakim spotykają się kobiety chcące aktywnie uczestniczyć w życiu publicznym. Kluczowe w zrozumieniu wprowadzania tego typu rozwiązań formalnoprawnych jest zrozumienie celu jakiemu mają one służyć. Chodzi o umożliwienie wprowadzenia takiej liczby osób (tzw. masy krytycznej[6]) dzięki której konkretna grupa społeczna (np. kobiety, ale też młodzi ludzie) będzie miała realny wpływ na działalność, cele i decyzje organu lub ugrupowania, w którym działa. Owa masa krytyczna powinna wynosić 30% lub ⅓ składu organu w przypadku państwowych organów przedstawicielskich[7].

Wprowadzenie takich rozwiązań może mieć charakter tymczasowy (obowiązywać do momentu, w którym społeczeństwo przywyknie do ich rezultatów) lub stały. Jednak, najistotniejsza dla skuteczności takich reform, jest kwestia podmiotu, który wprowadza taką zasadę. Kluczowe znaczenie dla trwałości zmian ma to, czy są one umiejscowione w przepisach prawa krajowego, wewnętrznych statutach partyjnych lub czy są stosowane przez partie polityczne jako zasada nieformalna. Zdecydowanie najtrwalsze zmiany zachodzą dzięki temu pierwszemu rozwiązaniu.

W Polsce od 2011 roku obowiązuje tzw. ustawa kwotowa, która zapewnia kwoty na listach wyborczych w wysokości nie mniejszej niż 35% dla kobiet i nie mniejszej niż 35% dla mężczyzn wśród wszystkich zgłaszanych kandydatów. Ta zasada obowiązuje w wyborach do rad gmin (w gminach powyżej 20 tys. mieszkańców), powiatów i sejmików wojewódzkich, Parlamentu Europejskiego oraz Sejmu. Ustawa jest efektem przekształconej przez Parlament propozycji złożonej w ramach inicjatywy obywatelskiej, pod którą podpisało się ponad 150 tys. osób. Początkowo pomysł dotyczył wprowadzenia równego, 50-procentowego udziału kandydatek i kandydatów na listach wyborczych (a więc parytetu) i był inicjatywą I Kongresu Kobiet z 2009 roku. Jak wszyscy dobrze wiemy, w naszym kraju, z obywatelskimi inicjatywami zazwyczaj właśnie tak bywa, jeśli oczywiście nie trafią do sejmowej zamrażarki

Realia funkcjonowania kobiet w polskiej polityce

Wprowadzone w 2011 roku zmiany wpłynęły na zwiększenie liczby kandydatek w wyborach, choć nie spowodowało to proporcjonalnego zwiększenia reprezentacji kobiet w izbach ustawodawczych. Realia polityczne są takie, iż nie tylko liczba kandydatek na listach wyborczych, ale też miejsce, które zajmują, decyduje o późniejszej liczbie kobiet w Parlamencie.

Obecność kobiet w Sejmie i Senacie jest kluczowa z punktu widzenia oddziaływania na otaczającą nas rzeczywistość, bowiem to tu uchwalane jest prawo, a dzięki pracy w komisjach i udziałowi w debatach plenarnych postulaty reprezentowane przez kobiety mają szansę wybrzmieć w procesie legislacyjnym. Ponadto w wielu partiach, deputowani są włączani w skład organów decyzyjnych, dzięki czemu mają wpływ na postulaty oraz decyzje swojej formacji politycznej. Przyjrzyjmy się teraz odsetkowi kobiet jaki po ostatnich wyborach parlamentarnych znalazł się w Sejmie i Senacie.

W 2019 roku w Sejmie i Senacie zasiadało najwięcej kobiet w historii Polski. Najwięcej, czyli ile? W przypadku Sejmu 28,7% w Senacie 24%[8]. Nie jest to najlepszy wynik, mając z tyłu głowy minimalną kwotę 35% na listach wyborczych, a zwłaszcza gdy dowiemy się, iż większość komitetów wyborczych przekazała kobietom większą niż wymagane minimum liczbę miejsc (Lewica 46,6%, Koalicja Obywatelska 43,3%)[9]. Bardzo wyraźnie pokazuje to problem, z którym nadal mierzą się polskie partie, czyli problem nierównego traktowania w odniesieniu do tzw. miejsc biorących na listach. Badanie Biura Rzecznika Praw Obywatelskich pokazuje, iż kobiety dostają jedynie 19,7% tychże biorących miejsc a tylko ok. 25% zajmuje pierwsze miejsce na liście wyborczej (tu także na pierwszym miejscu plasują się KO i Lewica, u których w 14 na 41 okręgów na jedynce znalazła się kobieta)[10].

Bardzo ciekawie wyglądała sytuacja z wyborami do Senatu, w których kobiety stanowiły zaledwie 16,2% kandydatów. Ponadto w 63 ze 100 okręgów wyborczych nie wystartowała żadna kobieta (miało to związek z szerokim porozumieniem partii opozycyjnych, które wystawiały w tych wyborach wspólnych kandydatów), natomiast był tylko jeden okręg, w którym nie startował żaden mężczyzna[11].

Co najbardziej znamienne, wśród wszystkich kandydatów z drugich wyborów prezydenckich w 2020 roku nie było ani jednej kobiety. I wniosek, jaki ja stąd wyciągam (poza tym, że polityka z wszystkimi panującymi w niej krzywdzącymi stereotypami jest środowiskiem dla kobiet nieprzyjaznym), jest taki, że partie, nawet te mieniące się progresywnymi, nie dość mocno inwestują w wyrównanie szans między swoimi członkami i członkiniami.

Same dane dotyczące uczestnictwa kobiet w partiach politycznych nie są najłatwiej dostępne, ponieważ partie nie aktualizują nawet danych o liczbie swoich członków. Najnowszy z cyklicznych raportów prowadzonych przez Centrum Badań Opinii Społecznej donosi, iż między rokiem 2016 a 2018 odsetek kobiet w partiach politycznych zmniejszył się o 0,7 p.p. i wyniósł 31,1%[12] przy czym spadła też ogólna liczba członków partii (i tu liczba kobiet, które odeszły była większa od liczby mężczyzn – kolejno 5,7% i 3,6%)[13].

Ten niewielki współczynnik odpowiada jednak tej tzw. masie krytycznej o której pisałem wyżej, a która powinna móc oddziaływać na funkcjonowanie swojego ugrupowania. Dlaczego zatem tak nie jest? Czemu nie przekłada się to na liczbę kobiet piastujących stanowiska kierownicze w dojrzałych partiach politycznych? Dla przykładu, w Platformie Obywatelskiej szefami wszystkich wojewódzkich struktur partii są mężczyźni, a teoretycznie postępowe partie lewicowe skończyły z własną wersją trzech tenorów i przewodniczącym klubu parlamentarnego. W partii rządzącej (przez niemal całkowity brak kobiet w rządzie) oraz PSLu (przez niski współczynnik kobiet na listach wyborczych) problem odpowiedniej reprezentacji wydaje się być jeszcze głębszy.

Rodzi się zatem pytanie, czy nasze partie stosują odpowiednie mechanizmy, dzięki którym są w stanie przyciągnąć do swoich szeregów więcej kobiet? Oraz, czy sam ten wzrost umożliwi zwiększenie liczby kobiet na kierowniczych stanowiskach w partiach? Odpowiedź na pierwsze z pytań oczywiście brzmi nie. To naturalnie ogromny błąd, który nakręca spiralę wypadków, w rezultacie których kobiety, nie widząc przykładów przebicia szklanego sufitu, nie zapisują się do partii i nie startują w wyborach. A przecież z pozyskania kompetentnych przedstawicielek (ponad połowy społeczeństwa dodam dla przypomnienia) płyną dla partii same korzyści, również te wyborcze, związane z możliwością pozyskania głosów kobiet (w przypadku uczestnictwa młodych ludzi mechanizm wygląda tak samo).

Odpowiedź na drugie pytanie nie padnie bez dojrzałego podejścia samych partii do równości szans w osiąganiu kierowniczych stanowisk. Wszystko bowiem rozbija się tu o niski stopień demokratyczności naszych organizacji politycznych. I niech rzuci kamieniem ten, kto uważa, że ich demokratyczność jest na wysokim poziomie. Oczywiście na zwiększeniu swojej demokratyczności partie też tylko i wyłącznie mogą skorzystać, ponieważ co do zasady umożliwia to ścieżkę awansu tym najbardziej kompetentnym i zapewnia wyższą jakość prowadzonej później polityki. Zaryzykuję i stwierdzę, że niemal wszyscy zgodzimy się co do tego, iż partie polityczne trawi zbyt duży patronaż, klientelizm i kolesiostwo, czego efektem są niekompetentni liderzy. Dziwi zatem argument podnoszony przez przeciwników wprowadzenia kwot lub parytetów, że to właśnie kompetentni działacze mieliby na tym ucierpieć, robiąc miejsce na listach czy we władzach kobietom (lub np. młodym). Zatem uspokajam, bez obaw, kompetentni nie ucierpią, choć zwiększenie demokracji wewnątrzpartyjnej z pewnością spowoduje, że część polityków będzie musiała zrobić miejsce innym.

Rekomendacje i dobre praktyki

Przyjrzyjmy się teraz dobrym praktykom oraz rekomendacjom, które możemy znaleźć, zajmując się tematem zwiększenia uczestnictwa kobiet w życiu publicznym. Do arcyciekawych pozycji należą tu: publikacja wydana w 2014 r. przez Office for Democratic Institutions and Human Rights (ODIHR)[14] pt. Handbook on Promoting Women’s Participation in Political Parties oraz przytaczany już przeze mnie raport Biura Rzecznika Praw Obywatelskich pt. Kwoty i co dalej? Udział kobiet w życiu politycznym w Polsce. Analiza i zalecenia z 2020 r. Zacznijmy jednak od dobrych praktyk.

Zwiększenie obecności kobiet w partiach politycznych ma skutkować większym podziałem władzy w organizacjach oraz zwiększeniem znaczenia tej grupy społecznej w procesie wyboru przywódcy oraz kształtowania się programu partii. Powszechnym sposobem na wzmocnienie pozycji kobiet wewnątrz ugrupowań jest zrzeszanie się w sformalizowane lub też nie organizacje kobiece działające wewnątrz lub obok partii. Organizacje te są głównym rzecznikiem oraz siłą nacisku w sprawach interesów i praw kobiet[15]. Przy dwóch największych partiach naszego zachodniego sąsiada działają chadecka Frauen Union der CDU Deutschlands i socjaldemokratyczna Arbeitsgemeinschaft Sozialdemokratischer Frauen (afiliowana przy SPD). W Wielkiej Brytanii znajdziemy organizacje stowarzyszające kobiety takie jak funkcjonująca w ramach Partii Pracy Labour Women, której każda polityczka staje się członkinią z automatu i do której może zapisać się każdy członek partii. Również Partia Konserwatywna może poszczycić się takimi organizacjami. Są to Conservative Women’s Organisation oraz Scottish Conservative Women’s Council[16]. Co ciekawe, również w Polsce mamy do czynienia ze współpracą jednej z głównych partii politycznych z organizacją kobiecą. Chodzi o współpracę Polskiego Stronnictwa Ludowego z Kołami Gospodyń Wiejskich, a współpraca ta jest kontynuowana od bardzo wielu lat. Również wewnątrz innych polskich partii rodziły i rodzą się mniej lub bardziej sformalizowane ruchy kobiece, jednak efekty ich działań pozostają szerzej nieznane opinii publicznej.

Kluczowa zatem wydaje się współpraca samych kobiet wewnątrz partii politycznych i otwartość tychże na współpracę z niezależnymi organizacjami kobiecymi. Ponadto, dobrą praktyką jest otworzenie wewnątrzpartyjnych ruchów kobiecych na wszystkich członków partii, jak ma to miejsce w przypadku Partii Pracy. Pomimo tego, iż to mężczyźni stanowią większość partyjnych aktywistów, wyraźny i dostrzegalny głos kobiet, możliwy dzięki zrzeszaniu się w organizacje o których była mowa, a także wsparcie ze strony wysokiego kierownictwa partii, może bardziej przysłużyć się sprawie wyrównywania szans w osiąganiu kluczowych politycznych stanowisk niż samo zdominowanie szeregowych członków partii przez kobiety i ich sojuszników[17].

Do rekomendacji podawanych przez środowiska eksperckie należą postulaty: wprowadzenia edukacji w zakresie równouprawnienia płci w szkołach, udoskonalenie systemu kwotowego o wprowadzenie tzw. zasady suwaka na listach wyborczych, nałożenie na partie polityczne prawnego obowiązku przedstawienia i realizacji planu dotyczącego działalności na rzecz wyrównania szans, zapewnienie przez partie przejrzystego procesu doboru kandydatów wystawianych na listach wyborczych, współpraca partii politycznych z organizacjami obywatelskimi zajmującymi się tematyką równości płci w kontekście realizacji polityk publicznych oraz współpraca z kobiecymi organizacjami pozarządowymi.

***

Na koniec oddajmy się ogólnej refleksji dotyczącej przywództwa kobiet oraz tego, gdzie jest w tym wszystkim miejsce mężczyzn.

Jeszcze na przełomie wieków Renata Siemieńska we wstępie do książki, o skądinąd wymownym tytule Nie mogą, nie chcą, czy nie potrafią?, opisując wyniki badań nad udziałem kobiet w wyborach, pisała tak: O ile istnieje pewna gotowość zaakceptowania kobiet jako osób zdobywających środki do utrzymania, których dochód stanowi immanentną część zasobów niezbędnych rodzinie do przeżycia, o tyle powszechnie występuje niechęć do dopuszczenia ich do udziału we władzy[18]. I choć dwadzieścia lat później liczba kobiet do władzy dopuszczanych ciągle rośnie wydaje się, że nie będziemy mogli mówić o prawdziwej równości dopóty, dopóki jakaś kobieta nie przebije tzw. szklanego sufitu i nie zostanie realną przywódczynią jednej z głównych formacji politycznych i/lub państwa.

Wniosek jaki z tego płynie jest następujący: pierwszym krokiem do wyłonienia się/narodzin przywództwa kobiet jest zwiększenie ich liczby w polityce. Powszechnie znane są mechanizmy, dzięki którym będziemy w stanie to osiągnąć, dlatego należy powiedzieć jasno: nie bójmy się parytetów.

Co się zaś tyczy roli jaką mężczyźni mogą odegrać by pomóc w wyrównaniu tej nierówności jest ona banalnie prosta. Wystarczy nie być obojętnym, wspierać i mówić o tym głośno. Czy uda się dotrzeć z tym przekazem do szerszej opinii publicznej? Cóż, jeśli nie spróbujemy to na pewno się nie dowiemy. Ale jeśli nasza polityka ma się zmienić, to musimy jej w tym pomóc, bo do stracenia mamy dziesiątki kompetentnych parlamentarzystek i setki kandydatek, które mogą nie mieć szansy zmieniania naszego kraju na lepszy.

  1. J.J. Wiatr, Przywództwo polityczne. Studium politologiczne, Wydawnictwo Wyższej Szkoły Humanistyczno-Ekonomicznej w Łodzi, Łódź 2008, s. 23

  2. P. Żukiewicz, Przywództwo polityczne. Teoria i praktyka, Wydawnictwo Difin, Warszawa 2011, s. 168.

  3. M. Brzezińska, „Gołąb” i „jastrząb”, czyli przywództwo i decydowanie polityczne kobiet i mężczyzn, (w:) „Kobiece i męskie konteksty życia” (red.) K. Uklańska i O. Kotowska-Wójcik, Poznań 2020,s. 154.

  4. Tamże, s. 160.

  5. M. Kaczorowska, Kobiety a demokracja wewnątrzpartyjna w polskich partiach politycznych. Wzbierająca fala czy jej zapowiedź?, „Kobiety w polityce. Studia i rozprawy” (red. J. Otto), Dom Wydawniczy ELIPSA, Warszawa 2019, s. 127.

  6. M. Kaczorowska, Kobiety a demokracja wewnątrzpartyjna w polskich partiach politycznych. Wzbierająca fala czy jej zapowiedź?, „Kobiety w polityce. Studia i rozprawy” (red. J. Otto), Dom Wydawniczy ELIPSA, Warszawa 2019, s. 103.

  7. Tamże, s. 103. Więcej w: D. Dahlerup, The Story of the Theory of Critical Mass, “Politics and Gender” 2006, nr 2(4).

  8. Kwoty i co dalej? Udział kobiet w życiu politycznym w Polsce. Analiza i zalecenia, Biuro RPO, 2020, s. 33.

  9. Tamże, s. 33.

  10. Tamże, s. 34.

  11. Tamże, s. 34.

  12. Partie polityczne w 2018 r., GUS, 2020, s. 3.

  13. Tamże, s. 3.

  14. Instytucja Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie (OBWE) z siedzibą w Warszawie.

  15. M. Kaczorowska, Kobiety a demokracja wewnątrzpartyjna w polskich partiach politycznych. Wzbierająca fala czy jej zapowiedź?, „Kobiety w polityce. Studia i rozprawy” (red. J. Otto), Dom Wydawniczy ELIPSA, Warszawa 2019, s. 122.

  16. Tamże, s. 122-123.

  17. Tamże, s. 132.

  18. R. Siemieńska, Nie mogą, nie chcą, czy nie potrafią?, Wydawnictwo Naukowe „Scholar”, Warszawa 2000, s. 15.