Żyjemy w dziwnym czasie. Od ponad dwóch lat mamy do czynienia z ogólnoświatową pandemią, podczas której oficjalnie zarażony był co dziewiąty Polak. Ponad sto tysięcy z nich nie przeżyło kontaktu z wirusem[1]. Inflacja, do której doprowadziło zamknięcie biznesów i nierozważna polityka rządowa przekracza już dwucyfrowe wskaźniki procentowe. Rozwarstwienie społeczne, które radykalnie przyspieszyło w latach dziewięćdziesiątych wskutek transformacji ustrojowej, dziś jest już na zatrważającym poziomie: najbogatsze dziesięć procent Polaków otrzymuje 38 procent wszystkich wynagrodzeń, podczas gdy najbiedniejsze pięćdziesiąt procent ma udział w zaledwie 20 procentach[2]. Ceny mieszkań w centrach miast zaczynają się od 10 tysięcy za metr kwadratowy, co efektywnie uniemożliwia większości młodych ludzi zakup własnego kąta i zachęca do emigracji, zwłaszcza osoby wysoko wykształcone. Pracownicy, przede wszystkim młodzi i na umowie krótkoterminowej, obawiają się brania zwolnień lekarskich, nie chcąc ryzykować utratą pracy[3]. Mogło to mieć zasadniczy wpływ na rozwój epidemii koronawirusa w naszym kraju. Do tego, za rządów Prawa i Sprawiedliwości, Kościół cieszy się największymi względami władzy od czasów przedrozbiorowych, prawa kobiet są ograniczane, a osoby LGBTQ+ nie czują się bezpiecznie[4]. Ochrona zdrowia, ze szczególnym wskazaniem na psychiatrię, jest skrajnie niedofinansowana i brakuje w niej personelu. Wydawać by się mogło, że są to warunki, w których retoryka lewicowa, dotycząca opodatkowywania najbogatszych, nawołująca do redystrybucji dóbr i postulująca zwiększenie wydatków na sferę publiczną powinna być szczególnie popularna. W końcu każdy z tych problemów został w mniejszym bądź większym stopniu zaadresowany w programie Nowej Lewicy, wraz z rozwiązaniami które sprawdzały się w krajach na zachodzie Europy. Tymczasem, poparcie tej formacji w ostatnich sondażach waha się na poziomie 6-7 procent, co i tak jest powrotem z kilkumiesięcznego balansowania na granicy progu. Dlaczego w takim razie całe środowisko lewicowe w Polsce może liczyć na połowę swojego poparcia sprzed trzech lat pomimo teoretycznie bardziej sprzyjającej sytuacji politycznej?
Na początku było 40% poparcia i gdzieś zniknęło
Mimo, że przede wszystkim chciałbym zająć się w tym tekście skomplikowaną sytuacją wyborów 2019 roku i ich następstw, uczciwość każe mi zacząć od rządów SLD i premiera Millera. Pierwsze problemy ugrupowań lewicowych w polskiej polityce zaczęły się jeszcze w 2002 roku, kiedy to ujawniona została Afera Rywina. Była ona bezpośrednią przyczyną zatopienia poparcia dla rządzącego wówczas Sojuszu Lewicy Demokratycznej, który z ponad 40 procent w 2001, w przeciągu czterech lat stracił trzy czwarte poparcia (11,31 procenta)[5]. Przez następne dziesięć lat lewicowcy stabilnie utrzymywali okolice dziesięciu procent, aż do feralnego 2015 roku. Wtedy w wyborach wystartowały dwie partie lewicowe: Zjednoczona Lewica, koalicja składająca się głównie z SLD i Twojego Ruchu, oraz relatywnie nieznana Partia Razem. Wynik tych drugich – 3,62% – zdecydowanie przekroczył najśmielsze oczekiwania i zagwarantował im subwencję na kolejne cztery lata. Niestety, triumf jednych był gwoździem do trumny drugich. Z rezultatem na poziomie 7,55%, ZL nie udało się przekroczyć progu dla koalicji, efektywnie doprowadzając do rozbicia 11% głosów obywateli o próg wyborczy i samodzielnych rządów PiS. Przez kolejne cztery lata Sejm był pozbawiony lewicowej reprezentacji, która po tej poważnej wpadce musiała się zastanowić jak przekonać do siebie wyborców.
Rozwiązanie wyklarowało się w 2019 roku, kiedy to Koalicja Obywatelska pod przewodnictwem Grzegorza Schetyny okazała się nie być zainteresowana wspólną listą z SLD[6]. W obliczu ryzyka powtórzenia scenariusza sprzed czterech lat, wsparcie przyszło z dość nieoczekiwanej strony. Pierwszym koalicjantem została Wiosna – nowa lewicowo-liberalna partia, założona przez Roberta Biedronia, chcąca wprowadzić nową świeżość; drugim – dotychczas zasadniczo przeciwna współpracy z postkomunistami Partia Razem. W lipcu tego roku liderzy SLD, Wiosny i Razem – w osobach kolejno Włodzimierza Czarzastego, Roberta Biedronia i Adriana Zandberga – ogłosili wspólny start w nadchodzących wyborach samorządowych. Trzech tenorów, jak ochrzciła ich prasa, deklarowało chęć wspólnego odsunięcia partii rządzącej i utworzenia w Polsce państwa dobrobytu[7]. Na ten ruch elektorat zareagował raczej pozytywnie i dał nowemu trio kredyt zaufania, w postaci 12,5% głosów, 49 mandatów i pozycji trzeciej siły w parlamencie. Niestety, ta współpraca już po wejściu do Sejmu napotkała dwie zasadnicze trudności, które, przynajmniej obecnie, okazały się nie do pokonania.
Problemy ciała i ducha
Pierwsza z nich, prostsza i bardziej ludzka, wynikła z ambicji. Najsilniejszą pozycję wśród tych trzech miało bezapelacyjnie SLD: choć partia nie cieszyła się największym poparciem, mogła pochwalić się najstabilniejszymi strukturami, a jej parlamentarzyści mieli najbogatsze doświadczenie. Dodatkowym problemem logistycznym była nieobecność przewodniczącego Wiosny, który wciąż sprawował mandat europosła. Jako że współpraca układała się dość dobrze pomiędzy oboma ugrupowaniami, w niedługim czasie pojawiły się rozmowy dotyczące zjednoczenia obu partii. Już dwa miesiące po wyborach, w grudniu 2019 roku, Wiosna Biedronia zdecydowała o samorozwiązaniu, podczas gdy SLD zmieniło swój statut, aby móc przyjąć do siebie jej członków[8]. Pozostawiając Razem na bocznym torze oraz przy niedoświadczonych partnerach z partii-wspólniczki Wiosny, Czarzasty w niedługim czasie wydawał się przejmować kontrolę nad lewym skrzydłem polskiego parlamentu. Niefortunnie dla niego, w SLD zaczęły narastać głosy sprzeciwu związane zarówno z jego osobą, jak i formą połączenia dwóch partii.
Wewnętrzny rozłam w strukturach SLD zaczął wychodzić na światło dzienne w lipcu 2021 roku, w momencie zawieszenia przez Włodzimierza Czarzastego dziewięciu członków zarządu[9], oficjalnie spowodowanego naruszeniem dbałości o dobre imię partii. Innego zdania byli poszkodowani w tej sytuacji, którzy pod przywództwem Tomasza Treli, wskazywali na powiązanie tego ruchu z utratą przez przewodniczącego większości w zarządzie[10]. Główną osią konfliktu był kierunek, w którym partia miała podążać: buntownicy otwarcie sprzeciwiali się jakiejkolwiek formie współpracy z rządzącym Prawem i Sprawiedliwością, Czarzasty zaś był gotowy na rozmowy, chociażby w sytuacji Krajowego Planu Odbudowy. Konflikt ten, wraz z tendencjami Czarzastego do samodzielnego zarządzania partią, przybrał na sile w przededniu kongresu zjednoczeniowego SLD i Wiosny w Nową Lewicę w październiku 2021 roku. Zasady, na których połączyć miały się oba ugrupowania, dawały im równą pozycję negocjacyjną, co za niesprawiedliwe uważała znaczna część SLD – partii o znacznie silniejszych strukturach i dwudziestokrotnie większej liczbie członków[11]. Chcąc być niewyrozumiałym dla Włodzimierza Czarzastego, można by mu w tej sytuacji zarzucić celowe osłabienie własnej frakcji i wzmocnienie uprzednich koalicjantów w obrębie Nowej Lewicy. Pozwalałoby mu zasadniczo ograniczyć siłę buntowników we własnym obozie i zmusić Wiosnę do obsadzenia stanowisk osobami do tego nieprzygotowanymi, podatnymi na autorytarne zapędy współprzewodniczącego. W ten sposób, biorąc pod uwagę obecność Roberta Biedronia w Brukseli, Czarzasty mógłby przejąć kontrolę nad nowo utworzoną partią i kształtować ją według własnej idei. Ta teoria zyskała na wiarygodności, gdy kierownictwo SLD pozostało głuche na opinie formowane przez niezadowolonych, a kongres zjednoczeniowy przebiegł bez zakłóceń, stając się kroplą, która przelała czarę goryczy. Dwa miesiące później, w grudniu 2021 roku, troje posłów i dwoje senatorów (włącznie z wicemarszałkinią Senatu, Gabrielą Morawską-Stanecką) opuściło klub Lewicy, przenosząc się do nowo utworzonego koła Polskiej Partii Socjalistycznej[12].
Wszystkie te działania – połączenie, kłótnie, pozastatutowe zawieszenia, potencjalne osłabienie własnej frakcji, opuszczenie koła przez wicemarszałkinię Senatu – nie budowały wizerunku partii, która byłaby gotowa przejąć władzę w przeciągu najbliższego roku. Nie ułatwia też druga trudność wspomniana wcześniej: brak klarownej tożsamości. Obecnie w klubie parlamentarnym Lewicy można z dużą pewnością znaleźć co najmniej trzy różne rozumienia lewicowości. Pierwsze, aktualnie dominujące, wspierane przez między innymi Czarzastego, to klasyczna socjaldemokracja: połączenie gospodarki rynkowej z szeroko rozbudowanym programem socjalnym, równością szans i redystrybucją dochodów. Jej liberalny odłam prezentuje środowisko związane z Wiosną, które, choć w teorii wspiera podobne cele co SLD, dość ostro sprzeciwia się podnoszeniu podatków i bardziej eksponuje poglądy progresywne, walkę o prawa mniejszości czy prawa kobiet. Po przeciwnej stronie spektrum znajduje się Razem, odwołujące się do praw pracowniczych, skrócenia tygodnia pracy i radykalnej, jak na polskie standardy, progresji podatkowej. Stworzenie spójnego programu łączącego posłankę Biejat wspierającą strajk w Solarisie i posłankę Scheuring-Wielgus dołączającą z Nowoczesnej, czy posła Zandberga nawołującego do budowania elektrowni jądrowych[13] i posła Śmiszka mówiącego atomowi Nie, dziękuję.[14] jest zadaniem co najmniej trudnym, jeśli nie niemożliwym.
Efektem braku określonego kierunku jest obniżenie wiarygodności całego skrzydła i pewna miałkość przekazu, związana ze sprzecznymi ideałami wyznawanymi przez koalicjantów. Ten brak tożsamości, który jest bezpośrednią genezą stworzenia tego tekstu, staje się bardziej dotkliwy, patrząc na pozostałe partie w parlamencie. Największymi beneficjentami tego niezdecydowania są dwa najsilniejsze ugrupowania – PO i PiS. Platforma Obywatelska jest wciąż, słusznie bądź nie, uważana za najbardziej liberalną gospodarczo partię na polskiej scenie politycznej. Dodatkowo zyskuje bardzo wiele jako najsilniejsza partia opozycyjna, zwłaszcza po powrocie byłego przewodniczącego Rady Europejskiej Donalda Tuska na stanowisko lidera. Z drugiej strony znajduje się Prawo i Sprawiedliwość, które inwestując w takie programy jak Rodzina 500+ czy podnosząc płacę minimalną, prowadzi najbardziej socjalną politykę społeczną od 1989 roku. Sumując, pierwsi skupiają przy sobie elektorat liberalny, proeuropejski i antyrządowy, a drudzy socjalny i pracowniczy, pozostawiając nieskoordynowaną Lewicę z jedynie niewielkim elektoratem progresywnym[15]. Jednocześnie, trudno jest jej gdziekolwiek szukać nowych wyborców – potencjalny elektorat liberalny źle patrzy na 75% podatku dla najbogatszych postulowanego przez Razem, a elektorat socjalny w większości reaguje alergicznie na hasła o odebraniu przywilejów Kościołowi i problemy związane z płciowością. Osoby popierające zarówno aktywną walkę o prawa kobiet i mniejszości seksualnych oraz zwiększenie opodatkowania najbogatszych (do których bezwstydnie zalicza się autor tego artykułu) są w mniejszości niewystarczającej do zagwarantowania obecności w Sejmie. Można by wręcz, za Bartoszem Oszczepalskim, zapytać: komu potrzebna jest lewica obecnego kształtu?[16]
Jak wyskoczyć z okolic progu i odnaleźć siebie?
Po zidentyfikowaniu trawiącej organizm choroby, dobry lekarz powinien zaproponować skuteczną terapię, która gwarantuje duże szanse na wyleczenie pacjenta i przywrócenie go do optymalnego stanu. Niestety, w tej sytuacji nie istnieje magiczny sposób ani na zagwarantowanie nagłego przyrostu poparcia, ani na odkrycie czym lewa strona polskiej sceny politycznej chce być. Tym bardziej, iż jest to zadanie nie dla jednego tekstu, a dla szeregu ekspertów, mających doświadczenie i możliwości zrealizowania zmian. Można za to zaproponować kilka rozwiązań, które, będąc bardziej lub mniej odkrywcze, mogą pomóc tak politykom, jak i wyborcom przy stawianiu tego istotnego krzyżyka.
Przygotowując się do pisania tego artykułu rozmawiałem z wieloma osobami, zarówno związanymi z lewicą, jak i neutralnymi obserwatorami. Jednym z dominujących sposobów na uzdrowienie sytuacji po lewej stronie wśród obu tych grup była kwestia lidera. Wszyscy mają nadzieję na przyspieszoną gwiazdkę i narodzenie Mesjasza, który przyjdzie, zjednoczy wszystkich pod jednym sztandarem i poprowadzi lewicę na barykady. Wymieniają Włodzimierza Czarzastego, Roberta Biedronia, Adriana Zandberga, Krzysztofa Gawkowskiego lub Agnieszkę Dziemianowicz-Bąk jako twarze, które mogłyby przejąć stery. Po usłyszeniu tego argumentu tak wiele razy i od wielu ludzi, których niesamowicie cenię, trudno mi się, przynajmniej częściowo nie zgodzić. Silny lider, na miarę Tuska z 2007 roku czy Kaczyńskiego z 2015 roku, na pewno mógłby zagwarantować przyrost wyborców. Ktoś z dobrą prezencją, przekonany o tym co mówi i robi, wiarygodny, jednocześnie łączący wszystkie ugrupowania pozostając świeżą twarzą – brzmi pięknie, ale tworzy co najmniej kilka problemów.
Po pierwsze, taka osoba zwykle pokazuje się w momentach próby, wymagających przejęcia pozycji i wzięcia odpowiedzialności w głębokim kryzysie. Ów kryzys, w którym znajduje się lewica, trwający co najmniej od 2015 roku (jeśli nie od Afery Rywina), nie ujawnił żadnej osoby, która spełniałaby, chociaż część wyżej wymienionych przymiotników. Włodzimierz Czarzasty zjednoczył partie, ale w ostatnim badaniu zaufania do polityków dla CBOSu, budził je w zaledwie 17% ankietowanych – to mniejszy wynik niż Michała Dworczyka po aferze mailowej czy Przemysława Czarnka ze swoimi agresywnymi reformami szkolnictwa[17]. Powiązany jeszcze z czasami PZPR i bez wybijającej się charyzmy, przewodniczący Nowej Lewicy raczej nie ma szans na bycie nowym otwarciem, którego jego wyborcy potrzebują. Lepiej sytuacja wygląda w przypadku Roberta Biedronia, któremu, według IBRISu, ufa 24% głosujących[18]. Niestety, w jego wypadku problemem jest katastrofalna kampania prezydencka z 2020 roku i złamanie obietnicy oddania mandatu europosła, czego wielu sympatyków lewicy nie zapomniało do dziś[19]. Pozbawiony takich gaf wizerunkowych i ze względnie niewielkim elektoratem negatywnym jest Adrian Zandberg. On jednak, biorąc pod uwagę jego dotychczasowe działania, wydaje się nie mieć chęci do rządzenia – nie jest nawet przewodniczącym Razem – i skupia się na wspieraniu konkretnych, propracowniczych inicjatyw. Więcej nadziei można by upatrywać wśród młodych członków, którzy dopiero będą mieli okazję rozwinąć skrzydła: Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, Krzysztof Gawkowski czy Magdalena Biejat to ludzie o ogromnym potencjale, którzy w przeciągu najbliższych lat mogą zasadniczo zmienić polską scenę polityczną. Nie rozwiązuje to jednak problemu, dotyczącego najbliższych wyborów parlamentarnych, które odbędą się w przeciągu najbliższych osiemnastu miesięcy.
Drugim powodem, bardziej osobistym, dla którego nie jestem zwolennikiem rozwiązania problemów silnym liderem jest swoiste caudillismo (wodzostwo) polskiej polityki. Pojęcie to, pochodzące z krajów latynoamerykańskich, oznacza silnego, charyzmatycznego przywódcę, który legitymizowany jest nie tyle swoimi koncepcjami, co emocjami, które budzi wśród swoich wyborców. Nie chcę tu odbierać temu sposobowi skuteczności – zarówno Tusk, jak i Kaczyński wywindowali swoje partie powyżej 40% poparcia w swoich poszczególnych okresach chwały. Zamiast tego chciałbym się skupić na zniszczeniach, jakie ta metoda ze sobą niesie – niski poziom niezależności poszczególnych członków partii, zredukowanie ich do poziomu żywych maszynek do głosowania, słabe kierownictwo czy implozja partii w momencie zniknięcia przywódcy. Przy silnym, autokratycznym liderze nie ma miejsca ani na niezależnych posłów mogących występować przeciwko szefowi, ani na silne kierownictwo, które mogłoby z czasem chcieć przejąć przywództwo. Zamiast tego szeregowy poseł zostaje zredukowany do roli klikania guzików podczas głosowań i powtarzania ustalonej linii partyjnej, a osoby na stanowiskach kierowniczych, pozbawione ambicji czy możliwości zagrożenia liderowi, zajmują się najczęściej biurokracją, w myśl zasady mierny, bierny, ale wierny. Gdy taka partia straci z jakiegoś powodu swojego przewodniczącego, cała sypie się w oczach i traci większość poparcia, zanim będzie w stanie wytworzyć jakąkolwiek formę rozwiązań kryzysowych. Nie da się znaleźć lepszego przykładu dla tej tezy niż Platforma Obywatelska: po wyjeździe Donalda Tuska, który twardą ręką rządził całym ugrupowaniem, nieprzygotowane kierownictwo implodowało, zrzucając partię z okolic 40% w listopadzie 2014 roku[20], przez 24% w wyborach 2015 roku[21], do niecałych 17% w maju 2021 roku, kończąc na siedmioprocentowym wzroście tuż po jego powrocie[22]. Taki los prawdopodobnie czeka również Prawo i Sprawiedliwość w momencie, kiedy Jarosław Kaczyński z jakiegoś powodu przestanie sprawować w nim funkcje kierownicze. Dość powiedzieć, że chcąc myśleć o stworzeniu stronnictwa, które będzie mogło tworzyć przyszłość polskiej polityki przez kolejne lata i być wiarygodne dla szarego obywatela, nie można opierać się na pozycji silnego, autokratycznego lidera. Jest to rozwiązanie w najlepszym wypadku na kilka lat, a zniszczenia, które spowoduje, storpedują lewicowe idee na dekady – z czym mierzą się obecnie liberałowie, zamknięci w sojuszu z PO, tracący swoją tożsamość coraz bardziej.
Ciekawym sposobem na wyjście z impasu prezentowanym przez niektórych bardziej radykalnych zwolenników lewicy, była idea całkowitej anihilacji i stworzenia wszystkiego od nowa. Ich zdaniem obecna sytuacja, z trzema podzielonymi ugrupowaniami, które dążą do różnych celów (często sprzecznych), ze skostniałym kierownictwem i brakiem inicjatywy, jest nie do przyjęcia i głównym celem powinno być samorozwiązanie wszystkich partii. Wtedy mogłoby nastąpić zasadnicze przetasowanie, połączone ze znalezieniem nowych kierunków rozwoju i początek pracy od podstaw. Byłoby to trudne zadanie, które zaczęłoby się dopiero za rok, po wyborach, ale miałoby gwarantować znalezienie silnych fundamentów i uczciwą budowę bazy wyborców. Ku zdziwieniu nikogo, taki pomysł pozostanie na zawsze tylko w głowach idealistów, głównie przez założenie o dobrowolnym oddaniu przez kierownictwo swoich dorobków życia i przez pieniądze z subwencji, którymi ktoś musi zarządzać. Dodatkowo, zniszczenie i budowanie od nowa nie gwarantuje znalezienia własnej tożsamości, jedynie daje na to szansę. Niemniej, w pełni rozumiem frustrację ludzi, którzy widzą jak to, w co wierzą, jest torpedowane przez kadrę z poprzedniego wieku.
Gdzie w takim razie jest ta droga, która zapewnia najlepsze perspektywy? Patrząc na problemy, które zostały naświetlone wcześniej, jednym z bardziej rzucających się w oczy jest wzajemne wykluczanie się elektoratów: wiele osób wspierających prawa pracownicze i chwalące polityków lewicy za ich działania w tej dziedzinie to osoby konserwatywne i nieskłonne do wspierania żywiołowej walki o prawa mniejszości; podobnie zwolennicy położenia akcentu na prawa kobiet to w większości liberałowie gospodarczy. Co ważniejsze, te negatywne cechy przesłaniają pozytywne w wystarczającym stopniu, by ci wyborcy zdecydowali się na zagłosowanie na inne partie. W tej sytuacji lewica próbująca złapać dwie sroki za ogon, ostatecznie kończąc z żadną z nich, co prowadzi do wspieranego przeze mnie rozwiązania: optymalną strategią byłby podział lewicy na dwa, luźno powiązane ugrupowania. Pierwsze, propracownicze i socjalne, skupiałoby się przede wszystkim na wspieraniu tych w trudnej sytuacji, wychodzeniu do ludzi, działaniach terenowych i orędowaniu na rzecz tworzenia państwa opiekuńczego. W ten sposób mogliby pokazać ludziom, zwłaszcza z mniejszych miejscowości, że ta lewica to nie tylko prawa grup, które nie są dla nich samych istotne, ale również pewna, kompetentna i rzeczowa alternatywa dla PiS-u, która nie zabierze im pomocy otrzymanej od obecnych rządzących, a wręcz poprawi ich sytuację. Drugie, progresywne i antyklerykalne, skupiałoby się przede wszystkim na prawach mniejszości, prawach kobiet, prawach osób LBGT i twardym rozdziale Kościoła od państwa, wskazując istotność tych działań w demokratycznym państwie. Stawiałoby to ich w twardej, kontrastującej pozycji do miękkiego i niepewnego PO oraz centrokonserwatywnej Polski 2050, odpowiadając na potrzeby wyborców, którzy w tym miejscu ustawiają swój priorytet.
Nie oznacza to, że pierwsza formacja miałaby całkowicie zrezygnować z tematu mniejszości, czy też zabronienie drugiej mówienia o państwie opiekuńczym – jestem przekonany, że oba te ugrupowania, złożone w znacznej części z obecnych polityków lewicy, nie zrezygnowałyby ze swoich przekonań budowy świeckiego, socjaldemokratycznego państwa. Nie jest to też żaden gwarant sukcesu w najbliższych wyborach, ani tych za pięć lat. Zdaję sobie sprawę z wad tego pomysłu: umocnienie się przez podział może skończyć się czteroprocentowym poparciem dla obu stron monety i powtórką z katastrofy 2015 roku. Jednakże, jeśli moja diagnoza jest właściwa, jest to rozwiązanie, które daje największe szanse powodzenia, stawiające sobie uczciwość intelektualną na pierwszym miejscu. Ludzie, którzy całe swoje życia ciężko pracują dla swoich rodzin i społeczności, na pewno docenią, gdy ci wyobcowani politycy zejdą do nich z Olimpu i ramię w ramię zawalczą z nimi o podwyżki płac. Podobnie zareagują progresywiści, gdy zauważą, że jest w dyskursie głos, który nie boi się rozliczenia Kościoła czy otwartego wspierania małżeństw jednopłciowych i adopcji przez nie dzieci. Te dwie grupy, które miałyby tworzyć dwie połówki lewicy, na pierwszy rzut oka mogą wydawać się skrajnymi biegunami, niemożliwymi do pogodzenia. Łączyłby je jednak wspólny cel: stworzenie partii, która nie boi się mówić głosem swojego wyborcy, jednocześnie pokazując, że na tym drugim biegunie również znajdują się ludzie, którzy chcą spokojnie i godnie żyć. Jeśli ta bratobójcza walka i coraz ostrzejsza polaryzacja ma się wreszcie skończyć, to może właśnie takim mostem.
Nie jest łatwo być obecnie wyborcą lewicy. Teoretycznie wszystkie elementy są we właściwym miejscu: widać wielu świetnych polityków, którym zależy na obywatelu, i którzy działają na rzecz lewicowej Polski w parlamencie. W praktyce ciągłe konflikty wewnętrzne i niewiarygodne przywództwo powstrzymują partie socjaldemokratyczne przed osiągnięciem pełnego potencjału, obecnie zagospodarowanego przez partie kompromisowe. Jeśli lewicy udałoby się odbudować zaufanie wyborców i pokazać, że jest odpowiedzialną siłą, gotową do przejęcia władzy, być może udałoby się jej wrócić do sukcesów sprzed 20 lat, łącząc wyborców PiS-u i PO i kończąc ten tragiczny okres polaryzacji, w którym żyjemy. Niestety, do tego potrzeba innych działań, niż zawieszanie członków i niekończące się sprzeczki.
-
Wyraz zakażeń koronawirusem (SARS-CoV-2), Ministerstwo Zdrowia, https://www.gov.pl/web/koronawirus/wykaz-zarazen-koronawirusem-sars-cov-2, dane na 7.03.2022. ↑
-
M. Maciuch, Spektakularne nierówności w Polsce. Pół Polski ma więcej długów, niż majątku, https://300gospodarka.pl/analizy/nierownosci-dochodowe-majatkowe-w-polsce, dostęp 7.12.2021. ↑
-
D. Ziemkowska, Co szósty Polak się nie leczy, bo panicznie boi się utraty pracy, https://www.money.pl/gospodarka/wiadomosci/artykul/co;szosty;polak;sie;nie;leczy;bo;panicznie;boi;sie;utraty;pracy,196,0,1258692.html, dostęp 12.04.2015. ↑
-
A. Ambroziak, „Takim jak wy należy się wpierdol”. Kraków sprawdził skalę przemocy wobec osób LGBT, https://oko.press/krakow-skala-przemocy-wobec-osob-lgbt/, dostęp 27.11.2020. ↑
-
M. Górka, Kryzys lewicy w Polsce. Casus SLD przed i po 2005 roku, [w:] Partie polityczne w Polsce i Europie, Wrocław-Toruń 2013, s. 179-196. ↑
-
Polityka Insight Podcast, Czy lewica zrobi lepiej? | Nasłuch, 26.05.2021. ↑
-
A. Kublik, Trzech tenorów na lewicy. Biedroń, Czarzasty, Zandberg wspólnie tworzą jedną listę na jesienne wybory, https://wyborcza.pl/7,75398,25009612,trzech-tenorow-na-lewicy-biedron-czarzasty-zandberg-wspolnie.html, dostęp 19.07.2019. ↑
-
Polityka Insight Podcast, O co chodzi z Lewicą | Nasłuch, 6.10.2021. ↑
-
TNV24 | Polska, Kilkoro posłów zawieszonych, zarząd „utrzymał w mocy” decyzje Czarzastego. „Tak postępuje sojusznik PiS-u”, https://tvn24.pl/polska/lewica-szescioro-poslow-zawieszonych-w-prawach-czlonkow-zarzad-partii-i-komentarz-wlodzimierza-czarzastego-5151152, dostęp 17.07.2021. ↑
-
TVN24 | Polska, „Buntownicy” z lewicy zabierają głos. „Tak nawet Jarosław Kaczyński nie traktuje swoich parlamentarzystów”, https://tvn24.pl/polska/lewica-wlodzimierz-czarzasty-zawiesil-8-czlonkow-tomasz-trela-wszystkie-te-decyzje-sa-nielegalne-5151392, dostęp 17.07.2021. ↑
-
A. Szczęśniak, Bunt w Lewicy. „Mówimy, że walczymy z PiS-em, a siedzimy z Morawieckim”, https://oko.press/bunt-w-lewicy-mowimy-ze-walczymy-z-pis-em-a-siedzimy-z-morawieckim-o-co-w-tym-chodzi/, dostęp 17.07.2021. ↑
-
PAP, Lewica się podzieliła. ”Skłóceni z Włodzimierzem Czarzastym będą mieli gdzie uciekać”, https://www.pap.pl/aktualnosci/news%2C1027992%2Clewica-sie-podzielila-skloceni-z-wlodzimierzem-czarzastym-beda-mieli-gdzie, dostęp 14.12.2021. ↑
-
Razem, https://twitter.com/partiarazem/status/1499748045990338562?cxt=HHwWhIC53du5ltApAAAA, dostęp 4.03.2022 ↑
-
Krzysztof Śmiszek, https://twitter.com/k_smiszek/status/1337329691640913927?lang=en, dostęp 11.12.202 ↑
-
CBOS, Elektoraty o istotnych kwestiach społeczno-politycznych, Sierpień 2021, Nr 91/2021, s. 11. ↑
-
B. Oszczepalski, Lewica nikomu niepotrzebna?, „Tygodnik Spraw Obywatelskich”, Nr 94 / (42) 2021, https://instytutsprawobywatelskich.pl/lewica-nikomu-niepotrzebna/, 19.10.2021. ↑
-
CBOS, https://twitter.com/CBOS_Info/status/1498276384459927560/photo/1, dostęp 28.02.2022. ↑
-
Onet, Ranking zaufania do polityków. Jest zmiana na pozycji lidera, https://wiadomosci.onet.pl/tylko-w-onecie/ranking-onetu-zaufania-do-politykow-trzaskowski-duda-i-morawiecki-na-czele/06tmdk0, dostęp 15.02.2022. ↑
-
Demagog, Czy Robert Biedroń obiecał rezygnację z mandatu europosła?, https://demagog.org.pl/wypowiedzi/czy-robert-biedron-obiecal-rezygnacje-z-mandatu-europosla/?cn-reloaded=1, dostęp 5.03.2020 ↑
-
Komunikat z badań CBOS, Warszawa, listopad 2014, https://www.cbos.pl/SPISKOM.POL/2014/K_154_14.PDF, s. 4 ↑
-
PKW, Wybory do Sejmu i Senatu Rzeczypospolitej Polskiej 2015, https://parlament2015.pkw.gov.pl/349_Wyniki_Sejm.html. ↑
-
Sondaże wyborcze prowadzone przez stronę „ewybory.eu”, https://ewybory.eu/sondaze/. ↑